czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział III - Kradniemy lamborghini, a wielka ośmiornica przemawia do mnie. To nie pryma aprlilis... - Perspektywa Leny

Siła łamiącego lodu odepchnęła mnie do tyłu tak, że wylądowałam na bandzie. Przed oczami miałam mroczki. Przycisnęłam rękę do czaszki. Syknęłam z bólu. Dopiero, gdy minęło dziwaczne brzęczenie w mojej głowie usłyszałam, że ludzie u ciekają w popłochu krzycząc. Wśród zgiełku wyłowiłam znajmy wrzask.
  • Percy – mruknęłam pod nosem dźwigając się na nogi. Omijając uciekających ludzi zaczęłam jechać w samo centrum wydarzeń. Stamtąd właśnie dochodziły krzyki mojego brata.
  • Ratunku – mężczyzna, który mnie staranował jadąc w przeciwną stronę niż ja przewrócił się na lód z obłędem w oczach pomieszanym ze strachem. W normalnych okolicznościach pomogłabym mu się dźwignąć, ale te warunki nie były normalne. Mojemu bratu coś groził( wyjątkowo to nie ja byłam tym zagrożeniem), musiałam go uratować. Wszystko inne miałam w dupie. Przesunęłam się zgrabnie pod pachą jakiejś pani. Tłum już się przerzedził tak, że i mi dane było oglądać tarapaty w jakie wpadł mój brat. Zamarłam w osłupieniu. W miejscu, w którym eksplodował lód utworzyła się przerębla. Z ciemnej, mętnej i prawie czarnej wody, która delikatnie falowała wychodziły ogromne ciemno – różowe macki. Wyglądały jak te, które ma kałamarnica tyle, że...nie to niemożliwe. Przecież to morskie stworzenie nie może mieć tak gigantycznych kończyn. Jeżeli to jest jedno z tych potwornych mitycznych stworzeń? Przełknęłam głośno ślinę. Wtedy zauważyłam coś co przykuło moją uwagę. Jedna macka poruszała się dziwacznie. Mknęła w dół wyraźnie chcą się zanurzyć, ale po chwili bycia w wodzie ponownie wynurzała się na chwilę na powierzchnię. Zdałam sobie sprawę, że owija się wokół czegoś. Jakiegoś nastolatka o kruczych włosach, który szarpie się bezsilnie próbując wyśliznąć się z objęć potwora. Postać więzionego chłopaka migała tak szybko, że rozpoznałam go tylko po kolorze jasnobłękitnej bluzy.
  • Percy – uświadomiłam sobie na głos. Nie mógł zaatakować potwora orkanem, bo macka oplatała go niczym niezwykle szerokie koło ratunkowe sprawiając, że nie miał szans sięgnąć do kieszeni dżinsów, gdzie spoczywał złoty długopis przemieniający się w miecz. Ogromna kałamarnica chciała wciągnąć mojego bata w morską otchłań. Stała jakieś sześc metrów od przerębli. Zaczęłam przenosić ciężar ciała z nogi na nogę obmyślając strategię...
  • Nie!! - Annabeth śmignęła na swoich łyżwach nacierając od frontu na potwora ze sztyletem w ręku. Łup! Jedna z macek niczym miotła uderzyła córkę Ateny z impetem w brzuch sprawiając, że dziewczyna przeleciała przez całą długość lodowiska i wparowała na bandę. Osunęła się po niej, z daleka widziałam, że jest nieprzytomna. Percy tracił siły. Zobaczyłam jak jego ciało zostaje zanurzone w wodzie...Moje serce zabiło szybciej, a krew zaczęła żwawiej krążyć w żyłach. Adrenalina plus ADHD. Ruszyłam w stronę potwora skupiając się na lodzie pod moimi stopami. Odpychałam się energicznie nie mając zamiaru się zatrzymać. Nie zahamowałam nawet na granicy przerębli. Lód wyrósł mi sprzed nosa na mój rozkaz tworząc coś w rodzaju skoczni. Bez chwili wahania wjechałam na nią wybijając się z całej siły w górę. Po chwili byłam już w powietrzu. Czułam się niczym lekki ptak. Ptak z ciężkimi łyżwami na stopach. Ups. Ich ciężar gwałtownym szarpnięciem zaczął ciągnąć mnie ku dołowi. Leciałam tuż pod macką. Niewiele myśląc wyciągnęłam sztylet i wbiłam - go w nią. Teraz będzie mądrość życiowa więc słuchajcie uważnie. Dopiero, gdy w próbie uratowania brata przed wielką ośmiornicą wbijasz się w jej mackę wtedy przychodzi olśnienie i myślisz: „ Cholera i co to dało?”. Rączka sztyletu wyślizgiwała mi się z dłoni. Moich uszu dobiegł ryk, a następnie moim ciało zaczęło dygotać. Nie, nie moje ciało. To macka się trzęsła, a ja wraz z nią. Kończyna zanurzyła się w wodzie. Czarny płyn był nagle wszędzie. Zaczęłam się krztusić. To nie była zwyczajna woda, gdyby była funkcjonowałabym w jej normalnie. Oddychała. W tej był jakiś gaz. Wpełzał do moich uszu, oczu i płuc nie pozwalając nic słyszeć widzieć i oddychać. Czułam się jakby ktoś mi wepchał zatyczki do narządu słuchu. Wtedy w mojej głowie usłyszałam głos. „ Kazano mi wziąć dziecię Posejdona – zasyczał – Ty jesteś, w twoich żyłach płynie ocean. Ale kazali mi przyprowadzić chłopca – kontynuował – A ty nie jesteś chłopcem. Jesteś dziewczynką.”
    „ Spostrzegawczy jesteś” - pomyślałam z sarkazmem.
    „ To ma zranić córkę Ateny, jego odejście – jego syk nadal pobrzmiewał w mym umyśle, ale teraz był cichszy coraz cichszy, brzmiał niemal jak szept – Tak, miałem sprowadzić Perseusza Jacksona, ukochanego Annabeth Chase”.
    Chciałam wywrzeszczeć potworowi co o nim myślę( czyli wszystkie przekleństwa, które znam, a jest tego sporo), ale nie mogła z siebie nic wydusić. Właściwie na wet nie mogłam oddychać. Czarna substancja jeszcze mocniej napierała na moje płuca nie pozwalając im prawidłowo pracować. Wtedy ciemność znikła. Czułam pod sobą twardy grunt. Byłam znów na powierzchni. Zaalarmowana dźwiękiem policyjnych syren, otworzyłam oczy. Podniosłam się z trudem na nogi.
  • Percy – zachrypiałam idąc chwiejnym krokiem ku przerębli. Ale nie było już tam nikogo. Ani potwora ani mojego brata. Woda stała się mętnie zielona. Ohydny kolor – fakt, ale nie czarny. Nie pozostało ani śladu po uprzednich wydarzeniach.
  • Lena? - Annabeth czołgała się w moją stronę. Ledwo co mogła iść.
  • Jestem – podbiegłam do niej i pomogłam usiąść.
  • Co to było wydyszałam? To co porwało...? - zobaczyłam jej minę i raptownie urwałam. Po policzkach Annabeth sunęły ciurkiem świeże łzy.
  • Kraken – wymamrotała kiwając się na boki – Percy. Kraken mi go zabrał . Percy, Percy, Percy... - jej głos brzmiał jakby z oddali. Patrzyła na mnie, ale mnie nie widziała.
  • To ta dziewczynka – jakiś „ uprzejmy” łyżwiarz wskazał mnie palcem jakiemuś policjantowi. „ No to jesteśmy w domu – jęknęłam w myślach – znów „ stanę się” dziewczynką z sekty.”
  • Ej ty – gliniarz już zmierzał w moją stronę.
  • Nie zbliżaj się – odwarknęłam. Nie posłuchał mnie.
  • Mam do ciebie parę pytań – oznajmił z groźną miną.
  • Zostań tam gdzie jesteś – powtórzyłam rozkaz, ale gościu nadal uparcie szedł przed siebie.
  • Stój – ryknęłam. Między mną, a nim wyrosła ściana lodu. Jeszcze jeden krok, a nadział by się na sople złowieszczo sterczące z mojej „ tarczy”. Wszyscy patrzyli się na mnie ze strachem. Zanim zdążyłam się zastanowić jak na takiej liczbie osób zastosować mgłę ludzie stojący obok bandy odskoczyli od niej z wrzaskiem. Powodem tego było żółte lamborghini, które wjechało na lodowisko i ślizgając się w ostatniej chwili zahamowało tuż obok mnie.
    Jedna szyba uchyliła się lekko.
  • Wsiadaj – znałam ten głos, ale w tej chwili nie miałam ochoty się zastanawiać do kogo należy. Nie czekając, aż gliniarz mnie dorwie wykonałam polecenie kierowcy włoskiego samochodu. Pociągnęłam za sobą nadal pogrążoną w rozpaczy i melancholii Annabeth. W chwili, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwiczki lamborghini ruszyło. Z lusterka spoglądały znajome, wielkie niebieskie oczy. Wokół twarzy o wyjątkowo wąskim nosie i lekko krzywej wardze opadała kaskada czarnych włosów o błękitnych końcówkach.
  • Sasha – poznałam moją koleżankę z klasy. Byłam w sumie moją jedyną przyjaciółką wśród śmiertelników.
  • Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Myślałam już, że to jakiś pedofil, który poleciał na mnie – wskazałam na moją płaską klatkę piersiową starając się ją trochę wypiąć. Cóż, z marnym skutkiem.
    Na twarz twarzy zazwyczaj nie wyrażającej żadnych uczuć na chwilę zagościł ponury uśmiech przypominający bardziej grymas.
  • Jak mnie znalazłaś? - zażądałam odpowiedzi.
  • Przechodziłam obok lodowiska. Chciałam się wyrwać z budy – moja przyjaciółka jest z poprawczaka, po śmierci swojego ojca zaczęła kraść, dlatego tam wylądowała – I zobaczyłam wtedy tego potwora i jadące gliny więc uznałam, że przyda ci się transport...
  • Zaraz, zaraz – przerwałam jej – Widziałaś potwora? - była przecież śmiertelnikiem. Nie powinna go była widzieć.
  • No tak – przyznała – W każdym razie – kontynuowała opowieść – buchnęłam to auto z parkingu i po ciebie podjechałam. Nie jesteś zła, prawda?
  • Nie – wymamrotałam. Zerknęłam ukradkiem na Annabeth, czy nie ma nic przeciwko. Wiecie córka Ateny chyba nie pochwalała kradzieży. Ale Annabeth chyba nie słyszała tej wzmianki o kradzieży. W ogóle chyba nie przyjmowała żadnych bodźców. Już nie płakała. Siedziała z tępą miną chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że została przeniesiona do auta. Wciąż szeptała sama do siebie beznamiętnym głosem: „ Percy, Percy, Percy...”
  • No i co, dokąd jedziemy? - zapytała mnie zniecierpliwionym głosem Sasha. Chyba już wcześniej zadała to pytanie, ale ja byłam skupiona na innych rzeczach i jej nie usłyszałam.
  • Co? Eeee...wiesz może jak dojechać na Long Island?
    Skinęła głową, że wie.
  • To tam, proszę.
    …................................................................................................................................................
Zaparkowała tuż przed sosną Thali.
  • Co to za obóz? - wskazała ręką na krajobraz za szybą.
    Opadła mi szczęka. Przecież powinna widzieć jedynie plantację truskawek. Chyba, że...
  • Podaj rękę – zażądałam. Nie pytała się po co. Po prostu wysunęła przed siebie dłoń. Za to ją między innymi lubiłam. Zawsze działała zdecydowanie, nie zastanawiając się dłużej nad tym co ją czeka. Przycisnęłam płaz mojego sztyletu do jej jasnej skóry. Nic. Niebiański spiż nie przeleciał przez nią niczym przez ducha. Po prostu leżał na jej dłoni.
  • A jednak – powiedziałam bardziej do samej siebie niż do niej – Heros.
    Nie prosiła o wyjaśnienia. Po prostu wyszła ze mną na zewnątrz pomagając mi wyciągnąć z auta Annabeth. Z jej pomocą prawie ją niosłam. Moja przyjaciółka jest strasznie wysoka co zawsze mnie wkurza. Ma 172 więc ja ze swoim metr sześćdziesiąt wyglądam przy niej jak karzełek.
  • Co się stało? Gdzie Percy? - na spotkanie wybiegł nam zaniepokojony Chejron, gdy tylko przekroczyłyśmy barierę chroniącą obóz.
  • Chejronie to nowa obozowiczka – nie odpowiedziałam od razu na jego pytania, nie chciałam jeszcze bardziej ranić Annabeth – Idę coś załatwić, później ci wszystko wyjaśnię – rzuciłam na odchodne. Lekkim kopniakiem otworzyłam drzwi domku Posejdona. Podeszłam do kamiennej wanienki zawieszonej w powietrzu służącej do wysyłania iryfonów.
  • O Irydo, bogini tęczy. Przyjmij tę ofiarę. Pokaż mi Lissę – wrzuciłam cukierek do wody. No sorry, ale nie wszyscy śpią na drachmach. A ja ostatnio zainwestowałam w fotel z hydromasażem roboty cyklopów. Bogini chyba lubiła cukierki, bo po chwili w miejscu lekkiej mgiełki utworzył się obraz pokoju. Piękna Egipcjanka była tak pochylona nad zeszytem, w którym coś bazgrała, że w pierwszej chwili jej nie zauważyłam. Była tak zaoferowana tym co pisała, że w pierwszej chwili nie zauważyła mnie. Dopiero, gdy odchrząknęłam podniosła głowę i spojrzała na mnie.
  • Lena? O, cześć. Co u ciebie? - Lissa w pierwszym odruchu się ucieszyła, ale po chwili dostrzegła moją minę – Coś się stało? - zaniepokoiła się.
  • Tak. Lissa, potrzebuję twojej pomocy właściwie.. - zawahałam się, ale tylko na sekundę – Waszej pomocy. Potrzebuję wsparcia domu Brooklińskiego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz