czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział V- “Nie obchodzi mnie czy to nowy czy stary wróg. I tak odzyskam Percy'ego” - Perspektywa Annabeth


Rozdział 5
cLeżałam na łóżku w domku mojej matki i wpatrywałam się tępo w sufit próbując zasnąć. Moje rodzeństwo już dawno chrapało. Myślałam o Percy'm. O jego morskich oczach i zmierzwionych czarnych włosach. O jego ciepłych, miękkich i słonych ustach, które z taką czułością dotykają moich ust...Wróciłam myślami do naszych zaręczyn. Za każdym razem, gdy mimowolnie zerkam na pierścionek na moim palcu prześladuje mnie wizja mnie i Percy'ego siedzących na jakiejś werandzie w starym stylu i gromadzie roześmianych jasnowłosych berbeci... Wszystko przez ten głupi sen! Na wspomnienie tego bodźca do zranienia Percy'ego poczułam ucisk w żołądku. Jak mogłam to zrobić! Przyśniło mi się to wtedy, kiedy przymknęłam oczy w taksówce jadącej na lodowisko...
"Znajdowałam się w jakimś eleganckim gabinecie. Za ogromnym oknem rozpościerał się widok na ocean i plażę. Zaczęłam powoli obracać się wokół własnej osi w celu rozeznania się w obcym miejscu. Były tu półki uginające sie od ilości książek zaprojektowane tak, że idealnie wtapiały się w ścianę, obitą w ciemno-czerwony materiał. Jako przyszły architekt byłam pełna uznania dla osoby, która je zaprojektowała. Dostrzegłam biurko ustawione na lekkim podwyższeni, do którego prowadziły schodki. Kobieta, która przy nim siedziała miała proste brązowe włosy splecione na karku i szare inteligentne oczy. Skojarzyła mi się z młodą, atrakcyjną nauczycielką taką, która jest bohaterką jakiejś powieści.
- Mama - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ostanio dane było mi się spotkać z nią ponad rok temu, gdy zleciła mi pojście za znakiem Ateny. To wspomnienie nie należało do moich ulubionych. Zachowywała się wtedy jak opętana.
-Witaj Annabeth - przywitała się z uprzejmym uśmiechem, który nie obejmował jej oczu.
-Coś się stało? - zrobiłam się podejrzliwa. Boscy rodzice, nigdy nie wpadali od tak pogawędzić ze swoimi półboskimi dziećmi. Zawsze był jakiś konkretny powód i zapewniam was, że nigdy nie był przyjemny.
- Mamo, czy coś się dzieje? - powtórzyłam coraz bardziej niespokojna.
- Nie. Dzisiaj chcę porozmawiać o tobie i Percym - odparła po chwli namysłu.
- Ach - wnet pojęłam o co chodzi - Mamo kocham go i chcę go poślubić...
- Nie chcę rozmawiać o ślubie - uciszyła mnie - To znaczy to nie jest główny temat naszej rozmowy, chcę ci powiedzieć - przez chwilę szukała właściwych słów - Jeśli naprawdę go kochasz, zostaw go.
Jęłknęłam:
- Matko wiem, że go nie lubisz, ale przerabiałyśmy to tyle razy. Nie zostawię Percy'ego. Kocham go.
- Posłuchaj mnie lepiej, bo może mu się coś stać... - burknęła wściekła Atena.
Zamrugałam z niedowierzaniem.
- Grozisz mi?
- Chyba źle się wyraziłam - bogini posłała mi krzywy uśmiech - To może inaczej. Jak bardzo kochasz tego swojego hm...Percy'ego? - jego imię wypowiedziała prawie jak obelgę co mnie zirytowało.
- Wolałabym umrzeć niż żyć bez niego - odparłam beznamysłu podnosząc lekko głos. Robię tak często, gdy próbuję kogoś upartego do czegoś przekonać. Do czego pije ta Atena? O co jej biega? Chce mi zrobic jakiś wykład o antykoncepcji czy co?
- A on pewnie to samo? Co? - czy chce mi wmówić, że Percy mnie nie kocha?
- Tak, myślę, że tak.
- Zbliża się wojna córeczko. Jesteś jednym z głównych celów. Co jeśli zginiesz? Wyobrażasz sobie jak bardzo go to zaboli? - to pytanie zadała prawie, że szeptem czekając na moją reakcje. Co ja bym czuła, gdyby to on zginął? Na tą myśl poczułam ból w klatce piersiowej. Miałam ochotę zwymiotować. Mój Percy martwy. Nie, wszystko tylko nie to...
- A jeśli go porwą jako przynętę, a następnie zabiją... - jej słowa napawały mnie przerażeniem.
- Jak mam go ochronić? - wyszeptałam zrozpaczona.
- Pokaż, że nim gardzisz - oznajmiła moja matka bezdusznie - Niech cię znienawidzi, aby twoja śmierć go nie bolała. Niech twoi wrogowie o tym się dowiedzą, wtedy nie będą mu zagrażali.
Pochyliłam głowę bezgłośnie łkając. Wiedziałam, że muszę ją posłuchać. Nagle znalazła się przy mnie i objęła.
- Naprawde zależy mi na twoim dobrze córeczko. Choć może zabrzmi to nieszczerze z ust bogini, ale kocham cię moja mała Annabeth - pogładziła mnie delikatnie po plecach. Wtuliłam się w nią. Wtedy poczułam szturchnięcie i otworzyłam oczy..."
Gdy się obudziłam byłam za bardzo zdruzgotana tym, że muszę zerwać z Percy'm, że nie analizowałam słów, które wypowiedziała moja matka. Teraz jedno durne zdanie nie dawało mi spokoju. "Jesteś jednym z głównych celów". Potrafiłam je zrozumieć, ale jednak...Jasne, że byłam jednym z głównych celów. Tyle razy przecież utrudniałam siłom ciemności ich niecne plany. Jestem dobrym strategiem więc w razie ataku stałabym się jednym z głównych dowódców. Moja śmierć pewnie osłabiła by w jakiś sposób zastępy herosów. Tak, rzeczywiście jestem jednym z głównych celów, ale przecież coś tu się nie zgadza. Mianowicie to, że Percy podobnie jak ja nie raz był wrzodem na tyłku dla sił ciemności! TO ON ZNISZCZYŁ KRONOSA. TO ON BYŁ DZIECKIEM WIELKIEJ TRÓJKI. Ja byłam wpierw jego towarzyszką i przyjaciółką, a z czasem stałam się jego dziewczyną. Wiecie taka ukochana głównego bohatera grająca drugie skrzypce. Tak, z całą pewnością nasi wspólni wrogowie znacznie bardziej pragną jego śmierci. Chyba, że mamy jakiegoś wroga, który nie jest wspólny. Który nienawidzi tylko i wyłącznie mnie. Ktoś kto nie ma nic do syna Posejdona, ale do córki Ateny tak, a właściwie to do wszystkich dzieci Ateny... Gdybym nie miała zaschniętego gardła pewnie bym wrzasnęła tak, iż cały obóz by usłyszał. Teraz jednak było mnie jedynie stać na krótki i cichy gardłowy odgłos. Anarche. " Zrób coś spider-zdziro mojemu chłopakowi to pożałujesz!" - wrzeszczało całe moje wnętrze. Myśl, że ta pajęczyca będąca niegdyś piękną tkaczką może gdzieś więzić mojego ukochanego przyprawiała mnie o dreszcze i mdłości. Mój Percy opleciony w ciasny kokon pajęczą siecią! Jeszcze parę godzin wcześniej roześmiałabym się, ale teraz zdecydowanie nie było mi do śmiechu. Zasnęłam więc sparaliżowana strachem nadal nie wiedząc co to ''kraina mrozów" i dokąd mam poprowadzić misję. Cóż mój sen był odpowiedzią. Bardzo bolesną odpowiedzią...
" Pomieszczenie wyglądało jak sala balowa wyciosana w brązowej skale. Było ogromne i okrągłe. W półkolu po prawej stronie znajdowały się schody na które prowadziły na balkon w środku, a pod nim znajdowały się zakratowane otwory. Po lewej stronie natomiast znajdowały się okna ciągnące się prawie do samego sufitu, a w nich widniały ośnieżone szczyty jakiś gór. Stałam na środku tego pomieszczenia obejmując się i pocierając ramiona. Było tu bardzo zimno.
- Przyprowadzić więźnia - rozkazał wyniosły, chłodny i z całą pewnością należący do jakiejś dziewczyny głos. Spojrzałam na balkon. Stała tam zakapturzona postać. Miała na sobie ciemno-brązowy płaszcz zlewający się z barwą ścian więc nic dziwnego, że jej wcześniej nie dostrzegłam. Usłyszałam odgłos szczękającego metalu. Zatykając uszy rękoma skierowałam wzrok na jeden z otworów. Jego krata unosiła się do góry wydając ten nieprzyjemny odgłos. Do pomieszczenia weszły dwie drakaid trzymające między sobą kogoś.
- Puszczajcie mnie krzywo-zęby! Wy w ogóle kiedyś widziałyście dentystę?! - drwił znajomy głos mimo swej beznadziejnej sytuacji. Myślałam, że dostanę na miejscu zawału. Percy!!! Gdy stwory zatrzymały się zaledwie trzy metry ode mnie nie miałam żadnych wątpliwości. To był mój kochany glonomóżdżek! Co z tego, że w kajdanach, a chwilę później zakneblowany ohydnie wyglądającą szmatą (chyba to nie był dobry pomysł obrażać ich zgryz), żył! I nie porwała go Anarche! Miałam ochotę podbiec do niego, rzucić mu się na szyję i pocałować, ale to był sen więc mogłam jedynie stać i obserwować. Drakaidy przywiązały Percy'ego do niewielkiego, sterczącego z ziemi słupka. Pręgież. Znałam to urządzenie z książek o średniowieczu, które czasem czytałam dla wiedzy dodatkowej. Pojawiły się niepokojące trzy fakty. Pierwszy - z pewnością tu wcześniej pręgieża nie było. Po drugie - w ręce jednej z drakaid pojawił się wąż, trzymała go za ogon. Po trzecie i najgorsze - pręgież służy do tortur. W chwili, gdy drakaida zamachnęła się wężem połączyłam ze sobą te wszystkie fakty.
- Nie!!! - wrzasnęłam. Knebel nie stłumił jego rozdzierającego mi duszę krzyku. Bluza chłopaka na plecach pokryła się krwią. Bicz śmigał w równym rytmie. Wydawało mi się, że każde uderzenie rozrywa mi serce. Każde uderzenie sprawiało mi namacalny ból. Nie czułam już ulgi. Czułam tylko ból i nienawiść. Nienawiści do tej dziewczyny, która zeszła po długich, majestatycznych schodach na dół i teraz podeszła do mojego torturowanego Percy'ego. Zagotowało się we mnie. Miałam ochotę zawołać panią O'leary i wskazać ów zakapturzoną postać jako dobrą przystawkę. Ale jak już wcześniej wspomniałam to był jedynie sen. Bezsilność w nim była okropna. Nie mogła zrobić nic, żeby go uratować.
- Błagam, przestańcie - tłumione kneblem jęki Percy'ego roznosiły się echem po komnacie. "Percy kocham cię, jestem przy tobie, odnajdę cię" - chciałam mu to obiecać, ale teraz nawet mój język odmawiał posłuszeństwa.
- Apportez les ingrédients nécessaires pour le rituel- powiedziała dziewczyna w płaszczu do jednej z drakaid tej, która nie biczowała Percy'ego. To było...po francuzku? Miałam ten język w szkole więc zaczęłam w myślach tłumaczyć to zdanie. Tymczasem jedna z wężowych kobiet udała się do tego samego otworu, z którego wcześniej wyprowadziła mojego narzeczonego. Mam! Apportez les ingrédients nécessaires pour le rituel to coś w stylu przynieść składniki potrzebne do rytuału. Do jakiego rytuału? Może źle przetłumaczyłam? Czy moja szóstka z Francuskiego była niezasłużona? W tej chwili miałam ochotę parsknąć histerycznym śmiechem. Znęcają się nad glonomóżdźkiem a ja zastanawiam się nad moimi ocenami. Serio? Chyba jednak my dzieci Ateny mamy lekką obsesję na punkcie nauki.
Drakaina wróciła taszcząc ze sobą kocioł , laskę i wazon, który wyglądał jak...urna. Wzdrygnęłam się na myśl, że spoczywają tam ludzkie prochy. Stwór ustawił przedmioty przed dziewczyną i odsunął się na bezpieczną odległość. Zakapturzona postać chwyciła urnę, otworzyła wieko i wsypała jej zawartość do kotła (na myśl o tym co się tam znajduje poczułam mdłości).
Uniosła z godnością laskę .
- Ægypto Aegypto cuius fortitudo est in sanguinem antequam defendetur In Graecia capta hostium sanguine suo et armorum potestas semidei magia illa proteget ante minister devotus chaos - w chwili, gdy dziewczyna zaczęła mówić wokół kotła pojawiła się gęsta mgła. Gdy skończyła, mgła rozstąpiła się ukazując jakiegoś mężczyznę.
- Gdzie jestem? - zasyczał nieludzkim głosem.
- Lodowy pałac, Kiruna - odpowiedziała mu dziewczyna. Zapadła cisza. Mężczyzna przerwał ją jednak chwilę później:
- Grek? - skinął głową na Percy'ego.
- Tak, panie Mienyszkow - potwierdziła. Mężczyzna wylazł z kotła i wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Ta podała mu duży, zakrzywiony nóż, który wygrzebała z kieszeni płaszcza. Ruszył w stronę glonomóżdżka. Całkiem rześki jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą był prochem.
Uniósł nóż nad moim chłopakiem, zamachnął się...i wbił go w rękę syna Posejdona. W ręce mężczyzny znikąd pojawiła się pozłacana czara. Przyłożył ją do dłoni Percy'ego w miejscu gdzie teraz widniała rana, z której spływała czerwona ciecz. To co chwilę potem ujrzałam było najobrzydliwsze w dziejach. Ten cały Mienyszkow napił się krwi Glonomóżdżka!
- Percy!!!! - krzyknęłam, bo wreszcie odzyskałam głos. Chłopak podniósł głowę i spojrzał prosto na mnie.
- Annabeth - wycharczał - nie przychodź tu. To pułapka. Opiekuj się Leną i mamą. Kocham was.
Próbowałam powiedzieć mu coś jeszcze, ale sen się skończył..."
Obudziłam się cała we łzach. Te nieznośne kropelki spływały po moich policzkach choć kazałam im tego zaprzestać. Wstałam z łóżka i opuściłam domek Ateny. Nie umiałam wytrzymać tam ani chwili dłużej. Brnęłam na bosaka po zimnej trawie. Dzisiaj była pełnia, wyjątkowo piękna. Nie zwracałam jednak na nią uwagi tylko szłam przed siebie zmierzając do trójki. Cały czas płakałam. Dotarłam do domku Posejdona. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że Lena jest w środku i zapewne śpi. Tylko to powstrzymało mnie od otworzenia drzwi kopniakiem. Wślizgnęłam się cichutko do środka. Siostra Percy'ego leżała na swoim tapczanie słodko chrapiąc. Podeszłam bezgłośnie do szafki nocnej Glonomóżdżka. Były na niej postawione trzy zdjęcia oprawione w ramki przyozdobione muszelkami. Jedno ze mną, drugie przedstawiało mnie i Percy'ego, a ostatnie glonomóżdżka z Leną i ich mamą na plaży. Co jakiś czas robili sobie w trójkę (bez Paula) rodzinne wyjazdy dla poprawienia relacji rodzinnych. Osunęłam się na łóżko mojego chłopaka. Pachniało morzem i świeżymi wypiekami. Zupełnie jak on. Opatuliłam się kołdrą i wróciłam myślami do jednego z popołudni spędzonych w jego pokoju zaraz po obaleniu Gaji...
" - Co to? - pochylił się, żeby zobaczyć mi przez ramię co robię.
- Muszę skończyć ten esej na historię - westchnęłam ciężko.
- Co ja słyszę. Od kiedy to córka bogini mądrości nie chce się uczyć - roześmiał się.
- Jestem zmęczona...ostatnimi wydarzeniami - próbowałam się wykręcić od zwierzeń. Percy odwrócił obrotowe krzesło, na którym siedziałam w swoją stronę zmuszając mnie tym samym do spojrzenia mu w twarz.
- Kłamiesz - stwierdził uśmiechając się uroczo.
- Wcale nie - próbowałam się odwrócić ponownie w stronę biurka, uniemożliwiały mi to jednak jego silne ręce - Niby czemu miałabym to robić?
- Bo - nie przestawał się figlarnie uśmiechać - Nie chcesz przyznać, że stęskniłaś się za swoim cudownym chłopakiem i chcesz z nim spędzić jak najwięcej czasu.
- Jesteś okropny - fuknęłam.
- Ja jestem powodem - upierał się.
- Nie...chociaż tak. Jesteś powodem. Powodem mojej iry... - nie dane mi było skończyć, bo przycisnął moje usta do swoich. Nagle wszystko inne przestało się liczyć. Gdy wyczułam, że ta chwila za chwilę minie uczepiłam się kurczowo jego koszulki. W końcu musieliśmy się od siebie oderwać, żeby zaczerpnąć powietrza. Położyliśmy się naprzeciwko siebie na jego łóżku. Percy objął mnie ramieniem i przyciągnął mnie do siebie tak, że leżałam przytulona do jego piersi.
- Kocham cię - wyznałam.
- Wiem - pogładził mnie po plecach. Przez dłuższy czas nie mówiliśmy nic. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy ciesząc się swoją obecnością. Będąc w jego objęciach zdałam sobie sprawę, że Percy jest mój i daje mi coś o czym herosi nie mogą marzyć. Szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Kronos i Gaja mogą atakować świat. Mogą niszczyć wszystko co napotkają na swojej drodze. Ale jednego nie mogą zmienić. Percy jest mój, a ja jestem jego. I nic nas nie rozłączy..."
- Annabeth? - płaczliwy głosik dobiegł mnie od strony łóżka Leny. Siostra Percy'ego nie spała już.
Miała szeroko otwarte oczy, a po jej policzkach spływały łzy.
    - Co się stało? - wskazałam jej gestem ręki, aby usiadła obok mnie. Jakoś wcale jej nie zdziwiło, że tu jestem. Może wiedziała, że będę chciała być tej nocy jak najbliżej rzeczy Percy'ego?
    - Miałam koszmar – wyznała, gdy przykucnęła już obok mnie.
    - Chcesz mi go opowiedzieć? - odgarnęłam jej włosy z czoła za ucho. Thalia robiła mi tak zawsze, gdy po złym śnie w ciągu naszej wędrówki nie mogłam zasnąć. Pamiętałam, że nigdy nie nalegała, zawsze pytała mnie dziarskim, ale jednocześnie dość łagodnym tonem: “ Myślisz, że dasz mi go radę powiedzieć młoda? Coś na niego może razem poradzimy?”
    - Chyba muszę – chlipnęła – Bo on...ma chyba jakieś znaczenie. Tylko, nie wiem od czego zacząć...
    - Polecałabym od początku – uśmiechnęłam się lekko. Lena odwzajemniła się ukazując urocze dziecięce dołeczki w policzkach.
    - No to tak...Zaczęło się od tego, że bawiliśmy się w berka – widząc moją pytającą minę dodała – My to znaczy ci co poszukiwali z nami Reę. Wiesz, ja, ty i Percy i Tom z Lissą. Biegaliście dookoła takiego ogromnego domu, a ja was goniłam. W pewnym momencie Lissa się zatrzymała, a wy pobiegliście dalej...ona uśmiechnęła się tak upiornie i...zamieniła się w smugę światła. Zaczęłam was gonić dalej. Gdy wbiegłam za ścianę zobaczyłam ciebie i Percy'ego – zamikła.
    - Co się dalej stało? Lena proszę ciebie, powiedz mi.
    - Umierałaś, a on płakał – odparła, a w jej oczach na nowo zaświeciły łzy. Zapadła cisza.
    - Lena to był tylko sen, zły koszmar, nocna mara. Napewno nic więcej – próbowałam ją jakoś pocieszyć choć szczerze mówiąc sama zbytnio nie wierzyłam w to co mówię.
    Siostra Percy'ego pokręciła przecząco głową: - Annabeth, wiem co widziałam, to było coś więcej niż sen...
    - Czy było coś potem jeszcze? - chciałam jak najszybciej zmienić temat. Skinęła powoli głową.
    - Dziecko. Dziewczynka miała góra dwa, trzy latka, a mimo to zaczęła uciekać. Próbowałam ją gonić, ale rozpłynęła się w powietrze. I wtedy pojawił się tam taki chłopak – zarumieniła się lekko – wołał mnie po imieniu. Zaczęłam biec w jego kierunku. I wtedy ziemia się rozstąpiła pod moimi stopami, a ja wpadłam do ogromnej dziury. Obudziłam się... to wszystko.
    Siedziałyśmy przez chwilę obok siebie
    - Annabeth – odezwała się nagle Lena – czemu oni nam go zabrali?
    - Nie wiem – przytuliłam ją do siebie – Nie wiem, ale wszystko będzie dobrze...znajdziemy go, naprawdę.
    Siedziałyśmy tak obok siebie płacząc i pocieszając się nawzajem.
    - A więc musimy udać się do Szwecjii – podsumowała Lissa odgryzając spory kawłek rogala. Wszyscy uczestnicy misji spotkali się pod drzewem Thali z całym ekwipunkiem. Właśnie skończyłam opowiadać wszystkim mój sen.
    - Napewno nie pamiętasz nazwiska tego wskrzeszonego? - dopytywał się Carter.
    - Nie, jakieś miał zagraniczne – odpowiedziałam. Mag wyglądał na zawiedzionego.
    - Pozostaje jeszcze jeden problem – Rzekł Tom – nie mamy transportu.
    Sadie prychnęła.
    - Właśnie, że mamy.
    - Niby jaki? - rzucił dość ironicznie Carter.
    - Ta dam– jasno–włosa wskazała na swój stojący nieopodal dżip.
    - To żaden transport – zdenerwował się jej brat.
    - Wy i wasze niedorozwinięte na kreatywność męskie mózgi – stwierdziła Sadie zakładając ręce na piersiach – Idziemy stąd Ssali – wstała i odeszła wraz z przyjaciółką udając się w stronę auta. Nie patrzyłam już w ich stronę tylko zaczęłam intensywnie rozmyślać o moim śnie. Jak ta dziewczyna nazwała tego mężczyznę? Musi gdzieś być to nazwisko w głębi mojego umysłu...
    - Mam! - krzyknęłam, a Carter, Tom i Lena spojrzeli na mnie pytająco.
    - Przypomniałam sobie jak nazywał się ten mężczyzna z mojego snu – wyjaśniłam.
    - Naprawdę? Szybko mów, to może nam znacznie ułatwić misję – Carter był bardzo podekscytowany tą wiadomością.
    - Mienyszkow – Lena I Tom przyjeli tą wiadomośc normalnie, ale Carter gwałtownie zbladł jakby to nazwisko mu coś mówiło.
    - Mienyszkow nie żyje – powiedział drżacym głosem – To nie możliwe, nie mógł, zmartwychwstać.
    - Niby czemu nie? Skoro istnieją pegazy... - zaczęła Lena, ale Tom jej przerwał: - Carter, kto to ten cały Mienyszkow?
    Carter zamierzał chyba coś odpowiedzieć, ale przerwał nam odgłos gwałtownego wiatru. Jakby tuż nad nami przelatywał helikopter...Spojrzeliśmy w stronę dżipa Sadie. Zamiast samochodu stał tam teraz helikopter z uruchomionym śmigłowcem o tej samej barwie, ktorej był stojący uprzednio tam pojazd. Za sterami siedział nie kto inny jak siostra Cartera wraz z Lissą. Obie uśmiechały sie tak jakby chciały powiedzieć: “I to się nazywa magia leszcze”.
    - No to chyba mamy transport – Lena zaszydziła z naszych min. Ona chyba była odporna na szok, bo jako jedyna nie rozdziawiła gęby. - Chodźmy.
    - Kim jest Mienyszkow? - dogoniłam Cartera tuż przed drzwiami od helikoptera.
    - Magiem, złym. Zginął przez to, że całkowicie oddał się złu – utkwił wzrok w choryzoncie – stary wróg powraca.
    - I jeszcze mamy nowego. Ta dziewczynę w kapturze – dodał Tom.
    Nie obchodzi mnie czy to nowy czy stary wróg. I tak odzyskam Percy'ego” z tym o to postanowieniem władowałam się na tylnie siedzenie helikoptera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz