czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział VI - Percy mógł pokonać Kronosa, Annabeth znalazła posąg Ateny, a ja mam klątwę Afrodyty. I gdzie tu sprawiedliwość? - Perspektywa Toma

 Tom
"Dziewczyny. I do tego piękne. Każdy facet chciałby mieć takie sny. Ale ja tego nie chciałem mieć. To był koszmar. Stałem na wrzosowisku. Nade mną wznosiło się czarne sklepienie nocnego nieba. Wiatr delikatnie gładził moje policzki. Naprzeciwko mnie stały trzy dziewczyny. Były smukłe i piękne, ubrane w zwiewne, greckie, a może też egipskie szaty z białego płótna. Znałem je wszystkie. Nie wiedziałem kim są, ale wiedziałem, że je znam. Nagle zaczęły krążyć wokół mnie w dziwnym tańco–biegu. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Zaczęły przyspieszać, ale ja byłem jak otępiały. Jakbym był pod narkozą albo coś. Wiatr stawał się coraz silniejszy...Ziemia zatrzęsła się, a grunt uleciał spod moich stóp. Opadałem w bezdenną czeluść wokół mnie krążył ogień i gwiazdy. Straciłem orientację. Nie wrzeszczałem jak w normalnym koszmarze. TO KTOŚ INNY KRZYCZAŁ! I to było najgorsze! „Tom” słyszałem rozpaczliwe wołanie. To trzy osoby w tym samym czasie prosiły mnie o pomoc. „Synu Zeusa, nie ustrzeżesz się przed klątwą Afrodyty, będziesz musiał wybrać, którą z nich ocalisz. Dziś jeszcze nie musisz, ale gdy nadejdzie ten czas...” . Znałem ten głos, Chaos. Wtedy czyjaś szczupła i opalona dłoń chwyta moją „ Tom obudź się...” mówi głos Lissy”.
Otworzyłem gwałtownie oczy. Chyba śnię na jawie bo nadal mam wrażenie, że spadam i ktoś ściska moją dłoń...Nie zaraz to się dzieje naprawdę!
    - Tom zrób coś! - wrzeszczała Lissa, a jej ręka jeszcze mocniej zaciska się na mojej, ma lęk wysokości – Spadamy!
    W helikopterze panuje panika. A ja do cholery nie rozumiem co niby zdaniem Lissy mam zrobić! Wrzeszczę po prostu razem z wszystkimi!
    - Tom, jesteś synem Zeusa! - potrząsnęła za moje ramiona Lissa prawie płacząca ze strachu i wściekłości na mnie. Z tymi słowami dostałem olśnienia! No tak! Wiatr! Skupiłem się na otaczają cym nas powietrzu. Było zimne...Zacisnąłem jeszcze mocniej powieki wyobrażając sobie, że ja jestem tym dzikim wiatrem, który targa helikopterem pchając go ku dołowi, bo nie napotyka oporu przy śmigłach. „Wpęzłem” do środka helikoptera. Dotarłem do silnika...o,nie...
    Otworzyłem oczy: - Silnik, silnik...jest zamrożony! - wydusiłem z siebie. Wszyscy wymienili przerażone spojrzenia.
    - Nie możesz nas utrzymać w powietrzu? - krzyknęła Annabeth trzymająca się z całej siły fotela, próbując nie upaść w trzęsącym się helikopterze. Nie odpowiedziałem tylko skupiłem się na wietrze...Utrzymaj się, utrzymaj się, utrzymaj się...Utrzymaj rzesz się!
    - Sadie! - Carter przylgnął z całej siły do oparcia – Zaklęcie ochronne!
    - Chwila... - Sadie przycisnęła palce do skroni próbując przypomnieć sobie zaklęcie.
    - Jaka chwila? - mój przyjaciel wpadł w szał – Nie widzisz, że jej nie mamy!
    - Tak? - w oczach dziewczyny błysnęły złowieszcze ogniki gniewu (znałem ją już na tyle długo, że umiałem je odróżnić od tych normalnych z lekka złośliwych) – Sam w takim razie nas sobie debilu ochroń!
    Nie mogłem uwierzyć własnym uszom! Nawet, gdy runiemy w dół z prędkością (nie mam pojęcia jaką , ale na pewno śmiertelną) oni nadal się kłócą i sprzeczają!
Już miałem krzyknąć, że mam dość, gdy huknęło tak głośno, że dźwięk pobrzmiewał w całej mojej głowie. Wylądowałem w lodowatej wodzie. Nie mogłem złapać oddechu, a silny prąd ciągnął mnie ku dołowi. Zacząłem z nim walczyć dziko wymachując rękami i nogami. Od tej bezsensownej walki z prądami morskimi czułam okropny ból w kończynach. Moje płuca płonęły żywym ogniem, bo nie mogłem już złapać oddechu. Nagle uświadomiłem sobie, że...w sumie nie mama po co żyć. Lissa nigdy nie spojrzy na mnie tak jak ja patrzę na nią. Lena już nie jest moją siostrą. Straciłem matkę, a mój ojciec wolałby zapewne, żebym się nie urodził. Po co walczyć skoro nie mam po co? Poddałem się prądom i opadałem na dno ku własnej śmierci będąc z tego zadowolonym.
  • Tom? - mam nawet omamy. Słyszę głos, którego zapomniałem już prawie brzmienie.
  • Tom, synku. To nie halucynacje – nadal do mnie przemawia.
    - To czemu cię słyszę? - pytam się jej – Przecież nie żyjesz...chyba...chyba, że ja też już nie żyję?
    - Żyjesz – zapewniła mnie, a po chwili odzywa się z pretensjami – Obiecałeś. Obiecałeś, że nigdy się nie poddasz.
    - Przepraszam, mamo – czuję naprawdę skruchę choć rozmawiam najprawdopodobniej z wytworem mojej wyobraźni.
    - Nie przepraszaj Tom. Przeprosiny to puste słowa. Mają prawdziwą moc dopiero, gdy przerodzą się w czyny – tak zawsze mówiła za życia – Nie martw się o Lenę Tom.
  • Słucham?
  • Wiem, że się o nią martwisz. Ale nie potrzebnie. Ta dziewczyna stanie, kiedyś na równi z bogami.
  • A Lissa?
  • Dowiesz się w swoim czasie – odparła cicho – Ale ta dziewczyna nie jest tak przeciętna jak jej się wydaje. Ma wielką rolę do odegrania.
    - Mamo...
    - Żegnaj mój...magu, herosie? Dasz radę. Nigdy się nie poddawaj.
    Nagle wynurzyłem się z wody i wylądowałem na twardym gruncie. Czyżby lód? Podniosłem oczy na Lenę. Naprawdę można było wziąć ją za boginię. Wodne wstęgi były przedłużeniem jej ramion. Tworzyły coś w stylu fontanny, której źródłem był ocean. Właśnie z takiego strumienia zostałem przed chwilą wypchnięty na lodowy ląd utworzony zapewne uprzednio przez moją kuzynkę. Na tej wysepce byli już wszyscy. Lissa podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno do siebie.
    - Już myśleliśmy, że utonąłeś, Tom – moje imię tak słodko zabrzmiało w jej ustach. Po chwili dołączyli do nas rodzeństwo Kane. Lissa odsunęła się wtedy ode mnie zwalniając miejsce dla Cartera, który poklepał mnie po plecach „dobrze jest”. Sadie natomiast powiedziała, że jako topielec byłbym jeszcze brzydszy niż zwykle, a tego świat by już nie wytrzymał więc dobrze, że jednak nie utonąłem. Wybuchnęliśmy wspólnie jednym głośnym tubalnym śmiechem.
    - Jak teraz dotrzemy do tej twierdzy ze snu Annabeth, gdzie trzymają Percy'ego? - zapytała w końcu Lissa.
    - Ja chyba mam pomysł – odezwała się nieśmiało Lena. Lena i nieśmiałość? Coś nowego. Dziewczyna stanęła na środku lodowej wysepki i mrucząc coś cicho pod nosem zaczęła kręcić w powietrzu rękami jakby lepiła coś niewidzialnego. Śnieg, lód i woda uniosły się i w jednym wspólnym kotłowisku zaczęły formować się w jakieś kształty.
    Po chwili Lena opuściła ręce luzem wzdłuż tułowia. W miejscu, gdzie przed chwilą tworzyło się „coś” stały sanie zaprzężone w konie. Były z lodu skrzącego się lekko w skandynawskim słońcu.
    - Ja prowadzę! - Lena uśmiechnęła się szeroko pokazując nam wszystkie swoje białe zęby.
    Zanim wyruszyliśmy Annabeth wyjęła z plecaka mapę i kompas (czytaj:obowiązkowy zestaw każdego dziecka Ateny, które wyrusza w podróż na inny kontynent w poszukiwaniu swojego narzeczonego) i razem z Carterem ustaliła nasze dokładne położenie. Po burzy mózgów geniuszy i użyciu fachowych zwrotów, z których połowy znaczenia nie znałem wreszcie mag i heroska doszli do porozumienia i stwierdzili, że jeżeli będziemy jechać wzdłuż wybrzeża to powinniśmy dotrzeć na miejsce. Sanie dzieliły się na trzy po dwuosobowe miejsca. Lissa usiadła z Sadie, Tom z Annabeth, a mi przypadło miejsce obok woźnicy czyli Leny. Pierwsze półgodziny upłynęło nam w milczeniu. W końcu uznałem, że muszę jej to powiedzieć. Ma prawo wiedzieć.
    - Rozmawiałem z matką – wyznałem.
    - Kiedy? - mówiła spokojnie, ale mimo to wyczuwałem w jej głosie napięcie. Matka podobnie jak dla mnie była wrażliwym tematem. Sally Jackson mogła być jej biologiczną rodzicielką ,ale to w końcu moja mama zajmowała się Leną i wychowywała ją jak własną córkę od urodzenia przez dwanaście lat.
    - Dziś... - zacząłem i opowiedziałem jej wszystko.
  • Nie wiem co znaczy, że będziesz na równi z bogami... - próbowałem zakończyć moją opowieść, ale Lena spuściła wzrok więc przerwałem.
  • Co się stało?
  • Tom – Lena wpatrywała się uporczywie w drogę przed nami – Mi się wydaje, że z każdą chwilą staję się potężniejsza. Rozumiesz?
    Pokiwałem powoli głową; - Kiedyś co najwyżej mogłaś otworzyć biznes z lodami, a dziś możesz zamieniać basen w lodowiska.
    Uśmiechnęła się lekko: - Coś w ten esej.
    - To źle?
    Wzięła głębszy wdech.
  • Niby dobrze tylko wydaje mi się czasem...Że tracę nad tym kontrolę. Że jestem przyczyną, źródłem i już nie mogę potem zatrzymać potoku wydarzeń- gdy skończyła spojrzała na mnie z nadzieją – Ty też tak masz?
    Chciałem przytaknąć,. Chciałem ją pocieszyć i powiedzieć, że to coś normalnego. Ale nie umiałem jej okłamać.
  • Nie – a widząc jej minę dodałem szybko – Ale to dla tego, że jestem przeciętny. A u ciebie to oznaka niezwykłości Lena.
    Pokręciła przecząco głową: - Nie jesteś przeciętny. Kto się mną opiekował przez te dwa lata? Kto ze mną wytrzymał tyle czasu? No na pewno nie normalny, przeciętny człowiek...
    Parsknąłem rozbawiony.
  • Okey, masz rację. Jestem prawdziwym herosem, bo wytrzymałem z Leną Jackson dwa lata podróży.
  • A wiadomo, że Lena w czasie podróży jest... - zaczęła, a ja przypomniałem sobie naszą starą zabawę z czasów dzieciństwa.
  • Najbardziej upierdliwa – dokończyłem.
  • Najbardziej marudząca... - kontynuowała.
  • I wygodnicka – podchwyciłem.
  • Najbardziej denerwująca...
  • Najbardziej wkurzająca
  • Najbardziej głodna
  • Najbardziej zachłanna
  • I samolubna
  • Najbardziej irytująca
  • I nie zapomnijmy dodać – Lena zmieniła nieco tok zabawy – Że jest najbardziej piękna, mądra i w ogóle Naj...
  • Jest również bardzo skromna
  • I cudowna
  • I ogółem jest taka nie tylko w czasie podróży, ale przez cały czas – zakończyłem szeroko się uśmiechając. Chciała już coś powiedzieć, ale zagłuszył ją łopot skrzydeł jakiegoś dużego zwierzęcia.
Lena w ostatniej chwili zatrzymała sanie przed pegazem, który wylądował tuż przed nami. Coś albo ktoś siedział skulony na jego grzbiecie...
  • Sasha! - zanim zdążyłem ją powstrzymać Lena wybiegła z sań podbiegła do jak się okazało dziewczyny i uściskała ją – Co tu robisz?
Sasha okazała się przyjaciółką Leny ze szkoły. Kilka dni temu z córką Posejdona przybyła do obozu herosów. Była nieokreślona, jej boski rodzic był nieznany. Opowiedziała nam dlaczego uciekła z obozu. Dwa dni temu nad ranem obudziła się w domku Hermesa. Okazało się, że tuż po naszym wyjeździe na misję ratunkową ta dziwna zła energia, która atakowała bogów w tamtym roku powróciła ze zdwojoną siłą. Tym razem zaatakowała również obóz. Między każdym z domków doszło do kłótni i sprzeczek. Potem półbogowie rozpętali między sobą wojnę. Złość pojawiała się także między przybranym rodzeństwem. Jako, że nie była córką Hermesa została wygnana. Od Aresa postanowili na nią urządzić polowanie. Udało jej się dobiec do stajni pegazów i uciec na jednym z nich.
  • Skąd wiedziałaś jak nas znaleźć? - spytała Annabeth.
    - Nie wiem – wzruszyła ramionami – chyba przeczucie.
  • Przeczucie... - córka Ateny zamyśliła się.
  • Lepiej chodźmy już dalej – zaproponował Carter. Zgodziliśmy się z nim. Ruszyliśmy dalej saniami, pozwalając pegazowi wrócić swobodnie do obozu. Tym razem siedziałem upchnięty między Leną i Sashą. Moja kuzynka cały czas o czymś świergotała radośnie. Sasha miała twarz bez wyrazu i niewiele się odzywała, ale Lenie od czasu do czasu udawało się sprawić by się uśmiechnęła. W pewnym momencie Annabeth i Carter powiedzieli, żeby Lena zatrzymała sanie. Dalej musieliśmy iść pieszo. Lód i powietrze było zimne, a słońce jasne i rażące co tworzyło dziwny i nieprzyjemny kontrast. Odpłynąłem myślami do ostatniego razu, gdy byłem w Szwecji...
    Szliśmy już dość długo, gdy nagle niebo przeszyły pioruny, a przed nami wylądował mężczyzna.
  • - Odejdźcie z tych ziem intruzi! - rozkazał znajomy i znienawidzony przeze mnie głos.
    Bonus
    - I nie polecą już dalej? - upewniłam się. Boginka stojąca przede mną nerwowo przystępowała z nogi na nogę. Zabawne, że się mnie boi.
    - Nie, moja pani – odpowiedziała kłaniając się lekko.
    - Czy wszyscy przeżyli? - przybrałam obojętny ton choć serce w piersi na chwilę mi zamarło w oczekiwaniu na odpowiedź.
    - Tak, jestem przekonana – skłoniła się ponownie, zaczynało mnie to powoli denerwować. Odetchnęłam w duchu z ulgi.
    - Podążaj za nimi – rozkazałam jej – Ale pamiętaj, że w razie hm...konfrontacji z nimi masz oszczędzić Helenę Jackson i Thomasa Morela.
    - Oczywiście, mogę już odejść?
    - Tak – odparłam chłodno. Po ostatnim naprawdę przesadnym ukłonie zostawiła mnie samą w sali strategicznej. Był to spory pokój z dużym drewnianym stołem i krzesłami ustawionymi wokół niego. Zajmowałam miejsce na najwyższym z nich pokrytym czerwonym jedwabiem. Siedzenie w miejscu nigdy nie było moją mocną stroną. Zawsze byłam w ciągłym ruchu. Jakbym przed czymś uciekała. Może przed przeszłością, która ścigała mnie złośliwie na każdym kroku? Wyszłam z sali i ruszyłam krętym korytarzem wydrążonym w kamieniu. Wszystkie potwory jakie mijałam kłaniały mi się nie ważne czy były greckie czy też egipskie. Wzbudzały we mnie obrzydzenie. W pewnym momencie minęłam Mienyszkowa. Udawałam, że go nie widzę do momentu, kiedy nie chwycił mnie za nadgarstek.
    - Są sprawy do omówienia – stwierdził, a ja starałam się nie rzygnąć na widok jego żółtych zębów.
    - Świetnie, ale puść moją rękę – szarpnęłam, ale nadgarstek nadal uwięziony był w jego dłoniach.
    - Nie – zacisnął jeszcze mocniej palce – Chcę wiedzieć co dostanę w zamian za moje usługi.
    - Nic- warknęłam – A teraz mnie puść!
    - Oczekuję zapłaty!
    Ten oblech sam się prosi...Rosjanin wrzasnął przeraźliwie i upadł na ziemię przyciskając rękę, którą mnie trzymał do brzucha. Moja ręka nadal parowała czarnym dymem. Szary hieroglif widniał na niej przez chwilę, a potem znikł.
    - Teraz ja tu rządzę Mienyszkow! Zwróciłam ci życie, ale nie zapominaj, że równie łatwo mogę ci je odebrać! - Odwróciłam się napięcie i oddaliłam się. Kim ja właściwie jestem?
    Nie mam już rodziców od dawna. Przez mnie zginęło tylu ludzi. Czy jestem zła? Zdaję sobie przecież sprawę z tego co robię. Miewam wyrzuty sumienia. Kim ja jestem?
    Córką zła. Córką Chaosu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz