czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział VII cz.I- Wszystko idzie nie po naszej myśli...Perspektywa Cartera

Tom i ten dziwaczny mężczyzna wpatrywali się w siebie uporczywie. Jakby się znali. Ale przymrużone oczy mojego przyjaciela i wściekły wzrok tego drugiego mówił mi, że ta znajomość niewiele nam pomoże.
  • Ty – stwierdził oschle mężczyzna.
  • Ja – zgodził się Tom uśmiechając się nieco złowieszczo, a ja po raz setny zastanowiłem się co u licha Lissa i ta słowianka w nim widzą? Jasne, Tom jest spoko. Da się z nim pogadać o wielu sprawach, a on nikomu nie wygada. Przyjaźnimy się. Ale...właśnie jest jedno wielkie, ale. Że rywalizują o niego dwie dziewczyny! Wyczuwa to się za każdym razem, gdy Lucy ( siedemnastoletnia słowiańska władczyni starożytnego plemienia) przyjeżdża co jakiś czas na Brooklyn, żeby spotkać się z Tomem. Lissa wygląda wtedy tak jakby miała ochotę potraktować kogoś moim chepeszem, tylko nie może się zdecydować kogo. Tom w niczym nie przypomina chłopaka za którym ugania się więcej niż jedna dziewczyna. Ani charakterem ani wyglądem. Nie jest dobrze zbudowanym blondynem o błękitnych oczach. Nie rzuca też inteligentnym dowcipem na każdym kroku i nie raczy dziewczyn opowieściami o swoich bohaterskich czynach w meczu rugby. Pod pewnymi względami jesteśmy do siebie podobni. Siedzimy z zasady cicho i jesteśmy poważni. Tylko Tom jakby na większą skalę...W każdym razie na pewno nie jest typowym szkolnym ciachem za którym ustawia się wianuszek dziewczyn. Znam takich. Nawet Ziya za takim czasem się obejrzy...
    Gdy tylko o niej pomyślałem przypomniała mi się nasza rozmowa sprzed kilku dni. Przełknąłem ślinę. Czy powinienem o niej powiedzieć reszcie?
Odchrząknąłem.
  • Ych...wy się znacie, tak? - było to chyba dość oczywiste, ale chciałem jakoś przerwać tą ciszę wyczuwając, że mężczyzna i Tom zaraz skoczą sobie do gardeł. Mój przyjaciel potwierdził krótkim kiwnięciem głowy.
  • Aha – to się dużo dowiedziałem – A...właściwie skąd?
    Tom wzruszył ramionami. Zobaczyłem jak jego ręce są gotowe w każdej chwili wziąć łuk i strzelić. Mężczyzna odrzucił z godnością swoje długie blond włosy. Gdyby nie jego muskulatura (i zarost) to wziąłbym go za kobietę. No i gdyby nie zbroja i potężny topór uczepiony pasa. Chyba jednak dużo tego gdyby...
  • Ten kmiot ...ta słaba egipska szumowina...to łajno renifera...
  • Słuchaj – do akcji wkroczyła moja siostra „och, no” - Normalnie lubię przezywać ludzi i wymyślać różne wredne epitety...Ale dzisiaj mi się spieszy, bo ta tutaj – wskazała na Annabeth – zapodziała, gdzieś narzeczonego..hm..właściwie jej go ukradziono...No w każdym razie próbuję powiedzieć ci jedno. Streszczaj się z tą opowieścią koleś!
    Uau! Myślałem, że Sadie za chwilę oberwie toporem w twarz (ja bym na miejscu tego Mr. Bicepsa się nie wahał), ale nic podobnego się nie zdarzyło. Mężczyzna tylko pokiwał z uznaniem głową.
  • Masz rację Fröken. W każdym razie ta gnida – w oczach Toma pojawił rozbłyslo coś jakby były burzowym niebem, które przecieła błyskawica – Weszła na mój teren.
  • To wszytko? - zdziwila się Lissa – Po prostu wszedł na twoj teren?
  • To nie wystarczajć powód? - mężczyzna wypowiedział to z taką wściekłością akcentując każde słowo, że aż córka Afrodyty cofnęła się.
  • Odwal się od niej! - głos Toma był stanowczy, brzmiał jak rozkaz.
  • Zaraz, zaraz! - odezwała się niespodziewanie Lena z miną mówiącą ”już wszystko wiem” – Kojarzę cię! Zaatakowałś mnie i Toma! Wtedy jak nocowaliśmy w Norwegi!
    Mówiła zapewne o czasach, kiedy ona i jej kuzyn po upadku domu paryskiego wlóczyli się bez celu po świecie w ucieczce przed potorami (zarówno egipskimi jak greckimi).
  • Ty jesteś … - kontynuowała Lena, ale ja byłem szybszy:
  • Thor! Skandynawski bóg piorunów!
  • Tak – zgodził się, wyglądał na bardzo zadowolonego z faktu, że został rozpoznany – W każdym razie miałem już usmażyć chłoptasia i tego denerwującego chochlika- Lena najerzyła się – Ale..
  • Ale okazało się, że nie tylko ty wiesz coś niecoś o przeładowaniach elektrycznych – rzucił Tom z pogardą.
  • Ale widzisz chłoptasiu, tym razem jestem przygotowany. Bo ja nie jestem jedynie bogiem piorunów – jedyną reakcją Toma na te słowa było zdawkowe prychnięcie. Miał już strzelić, gdy wtem syknął, a łuk wypadł mu z rąk. Osunął się na ziemię, jakby miał nogi z galarety.
  • Tom – przykląkłem obok niego – Stary co ci jest? - Nic nie odpowiedział. Zamiast tego zwymiotował. Odwróciłem wzrok i moje spojrzenie natrafiło na ręce mojego przyjaciela. Wydałem z siebie krótki gardłowy okrzyk. Jego dłonie marszczyły się na moich oczach! Ale nie tak jak po za długiej kąpieli. O, nie! To wyglądało zupełnie jakby on...jakby on...
  • On się starzeje! - wykrzyknęła moja siostra. Ta uwaga nie za dużo nam pomoże, Sadie!
  • Co ty mu robisz? - pisnęła Lissa z miną jakby miała zemdleć albo zwymitować (ludzie błagam tylko nie to!), ale wymierzyła swoją laskę, gotów zaatakować. Naprawdę ją podziwiam!
  • Jestem bogiem sił witalnych – wyjaśnił z sadystycznym i szaleńczym uśmiechem. O mój boże...To znaczy o moi bogowie...To znaczy wszyscy oprócz Sobka...i Seta... i może jeszcze...Dobra, wiecie co? Nie ważne.
  • Jaśniej! - Warknęły jednocześnie Sadie i Lena.
  • Siły życiowe – wyszeptałem. Tom jakby na potwierdzenie moich słów ponownie zwrócił zawartość swojego żołądka. Dzięki, stary, że nawet w takich chwilach jesteś ze mną!
    Miałem ochotę zamknąć się wewnątrz mojego holograficznego avatara. Miałem ochotę ciąć chepeszem. Miałem ochotę, żeby uśmieszek zniknął z twarzy Thora! Ale niewiele, by to dało. Nie uratowałoby to Toma. Tym razem siła fizyczna nie mogła wiele zdziałać. Trzeba było to załatwić rozumem...Mój tata podczas jednej z moich wizyt w zaświatach powiedział mi na dowidzenia ”Carter, pamiętaj. Pierwszym krokiem do wygrania walki jest zbudzenie lęku w przeciwniku. Inaczej nie wygrasz.” Przyjrzałem się Thorowi. Sprawiał wrażenie takiego, który niczego ani nikogo się nie bał. Bo po co? Był przecież jednym z głównych bóstw, niczyjej władzy nie podlegał i...i pewien szalony pomysł przyszedł mi do głowy.
    Zagwizdałem kręcąc głową: - No, no jednak mieli rację...
  • O co chodzi? Kto miał rację? - Thor miał minę zbitego psa. Moje towarzyszki (Tom chyba niewiele słyszał, bo znów wymiotował, więc go nie liczę) też nie miały pojęcia o co biega. Posłałem im krótkie mordercze spojrzenie, coś w stylu – nie wtrącajcie się.
  • Źle się tu dzieje – westchnąłem teatralnie – Teraz do reszty niedopatrzeń dochodzi jeszcze znęcanie się nad obcokrajowcami...
  • Do jakich niedopatrzeń – warknął – O co ci chodzi marny człowieczku...
  • Nie wiesz kim jesteśmy, prawda? - przerwałem mu ostro starając się patrzeć na niego z chłodną wyższością, co nie było łatwe zważywszy na jego wysoki wzrost i pewność siebie – Jesteśmy z GIKKB.
    Wszyscy wybałuszyli na mnie oczy. Kurde, czy dziewczyny nie mogą hamować tego zaskoczenia? Popsują mi cały plan.
  • Główna izba kontrolii krajów boskich – oświadczyłem dumnie – Nie słyszałeś o niej? - zapytałem z ironicznym współczuciem – Cóż, nic dziwnego. Działamy zazwyczaj z ukrycia.
    Chcesz zapewne wiedzieć czym się zajmujemy? - prychnąłem, kiedy Thor zaczął otwierać usta, od razu je zamknął – Dostajemy zgłoszenia, o wszelkich nieprawidłowościach. Wiemy o – zastanowiłem się chwilę, myśl Carter, myśl – zaniedbaniu reniferów, złym stanie troli, niedopilnowaniu odpowiedniej ilości deszów i burz...Musimy o tym powiadomić Odyna, zapewne to nie jego wina.
    Thor pobladł. Ha, jego tatuś się o wszystkim dowie (przynajmniej Thor tak myśli, nie wyprowadzajmy go z błędu), zgaduję, że to pewnie od niego władca bogów skandynawskich wyciągnął by konsekwencje.
  • Kto doniósł?
  • Hm, wiesz mamy ochronę danych osobowych...
  • Kto doniósł? - huknął. Wyglądał na złego, baaaardzo złego.
  • No...wiesz...ten taki... - zacząłem się plątać.
  • Loki, twój brat. On był na tyle uprzejmy, aby nas o wszystkim poinformować – przyszła mi z odsieczą Annabeth. Spojrzałem na nią z wdzięcznością.
  • A to mały... - wymamrotał pod nosem Thor.
  • Przepraszam? - zagruchała słodko Lissa, bóg piorunów spojrzał na nią – Mógłbyś zostawić Toma?
    Mężczyzna pstryknął obojętnie palcami. Tom przestał być momentalnie rzygającą, suszoną śliwką. Choć nadal nie wyglądał najlepiej.
  • Przepuścisz nas teraz? - spytałem pewny odpowiedzi.
  • Nie – Co?
  • Będziemy to musieli zgłosić... - zacząłem nawijać, ale Thor przerwał ze złośliwym uśmieszkiem:
  • Chesz widzenia z moim ojcem? To będziesz je miał.
    Zadygotałem. Podsumowując. Ze sporego bagna wpędziłem siebie i reszte w jeszcze większe tarapaty.
    Percy
    Przekonałem się, że w celi i w kajdankach ADHD herosów jest naprawdę uciążliwe. Wierciłem się w te i we wte nie mogąc się zdecydować, na którym boku się ułożyć. Plecy strasznie mnie bolały. Mh...może to dlatego, że zostałem zbiczowany?
  • Spokojnie, herosie – odezwał się kojący kobiecy głos. Rea siedziała naprzeciwko mnie oplątana łańcuchami. Z rozdrapanego policzka spływał jej ichor.
  • Jak mogę być spokojny skoro osoby, które kocham idą w pułapkę napewną śmierć! - mój ton chyba nie był zbyt kulturalny, bo tytanka zmarszczyła brwi. No tak, savourvive wobec bogów itp. Nie przestrzeganie ich grozi spaleniem, dlatego szbko dodałem: - Przepraszam.
    - Zgoda, zgoda. Najważniejsza - wymruczała jasnowłosa, siedemnastoletnia hipiska. Nie miałem pojęcia kto to jest. Ona i Rea już tu były kiedy wtrącono mnie do celi. Podejrzewałem, że to jakaś pomniejsza boginka, chociaż bardziej przypominała bezdomną świruskę. Bez przerwy mamrotała coś o pokoju, zgodzie i o tym, że nie lubi Aresa. A kto lubi? Chociaż plus lda niej, że powiedziała to głośno.
  • Percy – zwróciła się do mnie Rea zerkając niespokojnie, na hipiskę – Musisz się stąd wydostać.
    Dzięsięć punktów za inteligencję dla mojej boskiej (ale, że dosłownie) babci!
  • Twoji przyjaciele nie wiedzą o moim porwaniu? - pokręciłem głową – Musisz im to powiedzieć, to ważne. A Annabeth...
  • Co z nią? - nie dałem dokończyć zdania, nie jeżeli chodziło o Annabeth – Coś jej się stało? - Wiem, że mój strach był iracjonalny. W końcu zraniła mnie. Powiedziałam, że kocha innego. Miałem wrażenie, że przeżywam rozdwojenie jaźni. Rozum, moje męskie ego czy co tam za to odpowiada rzucało różne obelgi pod adresem Annabeth. Natomiast uczucia jakie żywiłem do córki Ateny miały ochotę strzelić je w pysk. Annabeth to najcudowniejsza dziewczyna pod słońcem! Tyle tylko, że już nie moja...
  • Nic jej nie jest – odparła powoli Rea – Ale może być, Lena też może na tym ucierpieć – to podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Annabeth i Lena. Muszę je ocalić. Pomyślał gościu zakuty w kajdanki.
  • Co im grozi? - zacząłem się dopytywać.
  • To samo co tobie – nie zakumałem więc Rea musiała dodać – Idą tutaj, chcą się uratować.
    Zrobiło mi się słabo w nogach. Przecież mówiłem, mówiłem, że to pułapka! Wtedy, gdy byłem biczowany! Jestem pewien, że Annabeth słyszała! Czułem jej obecność! To nie mogły być przywidzenia! Muszę się stąd wydostać! Muszę im powiedzieć o tym, że Rea i...ta druga też zostały uprowadzone. Wykręcam ręce i zaczynam nimi manewrować. Jeszcze trochę – powtarzam sobie w myślach choć mam wrażenie, że dłonie mi za chwilę odpadną nadal wykręcam je pod dziwnym kontem. Próbuję dostać się do kieszeni. W końcu mi się udaje. Chwytam pomiędzy palce orkana. Otwieram zatyczkę, ostrze od razu przecina kajdany. Wstaję rozmasowują obolałe i zaczerwienione ręce.
  • Okey, to teraz może was uratuję pani Reo?
    Kręci przecząco głową: - Nie, herosie. Twój miecz nie przetnie tego w czym jesteśmy uwięzione.
  • Zakład? - zamahnąłem się precyzyjnie z całej siły (na wszelki wypadek) i...nic. Kajdany zaczerwieniły się w miejscu zetniękcia z orkanem. I tyle. Nic więcej.
  • Nie mówiłam – żachnęła się Rea, ale po chwili dodała poważnym tonem – Spiesz się, musisz się stąd wydostać.
    Kiwam z wolna głową. W następnej chwili przecinam kraty, które dzielą mnie od wolności. Przeciskam się przez dziurę, którą utworzyłem sobie mieczem. Pędzę przez korytarz ile sił w nogach. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to...bezcelowe. Wprost głupie. Bo co mi da to, że się stąd wydostanę? Jak odnajdę resztę? W ogóle gdzie ja jestem? I jak się stąd wydostanę? Czymkolwiek to ”stąd” jest? Te pytania kłębiły się w mojej głowie w niezwykłym nie ładzie. Kurde, w mózgu muszę mieć bałagan jak w moim pokoju. Postanowiłem zaufać swoim zmysłom. Gdzie jestem najsilniejszy? W wodzie. Wyczuwałem spore pokłady jej, gdzieś w pobliżu. Ruszyłem biegiem w tamtą stronę. Spodziewałem się większej ilości potworów, a tu? Kompletne zero! Potem jednak postanowiłem nie zaprzątać sobie tym głowy. Im mniej potworów tym lepiej. Po co się martwić tym, że ich nie ma? Dobiegłem w końcu do wielkich drewnianych drzwi. Za nimi znajdowało się to źródło wody, które wyczuwałem. A jeśli to jakaś wodna tortura? Przęłknąłem głośno ślinę. Trudno, trzeba zaryzykować. Pchnąłem z całej siły drzwi i...zamarłem. Przede mną znajdował się raj na ziemi, nawet Posejdon byłby pod wrażeniem. Chociaż nie, cofam to. Mojego ojca trudno zszokować.
    Znajdowałem się w ogromnym pomiesczeniu. W przeciwieństwie do korytarza i sali, w której mnie biczowano ściana była wykładana kafelkami. Układały się one w wielobarwną i zachwycającą mozaikę. Było tu mnóstwo basenów i baseników wypełnionych wodą. Z tej najcieplejszej unosiła się para. Całość podświetlona była reflektorami puszczającymi kolorowe światła. Już wiedziałem co robić...
  • Iris, bogini tęczy. Pokaż mi Annabeth. Annabeth Chase – rzuciłem złotą drachmę w mgięłkę, na której utworzyła się tęcza. Przez chwilę zobaczyłem jej twarz. Przez jedną cudowną lub też bolesną sekundę (nie wiem co bardziej) czułem przyspieszone bicie serca. I wtedy obraz się rozmazał. Córka Ateny zniknęła. Co się mogło stać? Odsunąłem na bok złe myśli. Że Annabeth stała się krzywda, że Lenie stała się krzywda, że im obu stała się krzywda...
    Dość Percy! Musisz wierzyć, że są bezpieczne. O ile herosi kiedykolwiek mogą być bezpieczni...
  • Iris, bogini tęczy. Czy mógłbym się zobaczyć z Thalią Grace? - Thalia była pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Może dlatego, że swoimi krótkimi i czarnymi włosami przywodziła mi na myśl Lenę? Tym razem iryfon zadziałał tak jak należy. W mgiełce utworzył się ruchomu obraz. W polu widzenia były trzy dziewczyny siedzące na podłodze i grające w karty. Widniejące w tle wyjście sugerowało, że znajdują się w namiocie.
  • Thalia? - zapytałem cicho. Wszystkie trzy podniosły głowy, ale rzadna z nich nie była moją punkową przyjaciółką. Jedna z łowczyni wydała z siebie przerażony okrzyk.
  • Mężczyzna!!!!! - I zakryła się tak jakbym zobaczył ją nagą albo w samej bieliźnie. Poczułem się trochę urażony chociaż nie powiem. Schlebiało mi to, że nazwała mnie mężczyzną, nie chłopakiem.
  • Percy Jackson? - zmarszczyła nos jedna z dziewczyn. Skojarzłem ją. Była obecna przy moim piewrwszym spotkaniu z łowczyniami, kiedy to miałem trzynaście lat. Skinąłem głową.
    - No tak. Jak się masz eee...no – wiecie próbowałem być miły i przyjacielski.
    - Dalio, zestrzelić tego mężczyznę? - spytała trzecia, która wcześniej w ogóle się nie odzywała. Teraz celowała w iryfon z łuku.
  • Nie, Marry. To iryfon. To coś w stylu telefonu. Nie możesz go zranić.
  • Och – łowczyni opuściła łuk, wyglądała na zmieszaną.
  • Chcę rozmawiać z porucznikiem Thalią, to pilna sprawa – oświadczyłem przybierając poważny ton. O dziwo się udało. Wypadłem całkiem...oficjalnie.
  • Ja po nią pójdę - pisnęła ta łowczyni, która wciąż się zakrywała. Na jej twarzy odmalował się ulga w chwili, gdy opuściła namiot.
  • Poczekaj chwilę, Percy Jacksonie – powiedziała łowczyni Dalia. W oczekiwaniu na Thalię zamyśliłem się. Czy Lena i Annabeth są bezpieczne? Zacisnąłem mocniej powieki. Nie, nie można mi pesymistycznie myśleć. Nie wyobrażam sobie życia bez nich.
    - Czemu nie ma niebieskiej coli? - marudzi Lena patrząc na swoją puszkę.
    - Smakowała, by znacznie lepiej – przyznaję upijając łyk swojego napoju. Siedzimy razem na murku przed spożywczakiem. Jesteśmy w tej mniej ruchliwej części Nowego Jorku. Auta przejeżdżają tendy rzadko. Lena wzdycha ciężko.
  • Ale nuuudy – upija trochę swojej coli – kiedy przyjdzie?
    Rzucam okiem na zegarek.
  • Już powinna być – stwierdzam, a chwilę potem dodaję – pewnie wydłużają jej się lekcje, za chwilę będzie – próbuję ukryć zdenerwowanie. Moja siostra zaczyna mi się uważnie przyglądać.
  • Co? - pytam się jej.
  • Martwisz się – stwierdza. Nie znam bardziej bezpośredniej osoby niż ona. I bardziej śmiałej.
  • Wcale nie, młoda.
    Przewraca swoimi wielkimi granatowymi oczami:
  • Percy, Annabeth to najlepszy strateg i wojowniczka w jednym jaką znam – pociesza mnie, a po chwili dodaje zjadliwie – Przecież taka sierota jak ty bez niej, by długo sobie nie poradziła.
  • Popieram, skrzaciku – Lena czerwienieje na uszach, jest bardzo wrażliwa jeśli chodzi o jej nie wysoki wzrost. W następnej chwili rozgrzewa bijatyka przy użyciu pięści i puszek po coli.
  • Percy? Lena? - Annabeth zastaje nas w momencie kiedy Lena zębami wbija mi się w nogę, a ja próbuję ją strzepnąć.
  • Hej, kochanie.
  • Cześć, Annabeth.
    Oboje stajemy jak na baczność. Moja dziewczyna patrzy na nas z przyganą.
  • To on/a zaczął/a – wskazujemy na siebie nawzajem jednocześnie oskarżycielsko palcem. Annabeth unosi po woli brew do góry, a po chwili...wybucha śmiechem.
    Chwilę później idziemy w stronę bloku, w którym jest mieszkanie mojej mamy. Lena siedzi mi na baranach. Dłonie moje i Annabeth są splecione. W takich chwilach myślę, że życie herosa nie jest najgorsze...
  • Co się stało Percy? - do namiotu wbiegła Thalia. Jej głos miał tą samą przywódczą nutę co zwykle, ale pobrzmiewało w nim dziwne zmęczenie. Gdy podeszła bliżej dostrzegłem worki pod jej stalowo-niebieskimi oczami. Wyglądała tak jakby zarwała wiele nocy i spędziła je na ciężkiej pracy.
  • Thalia, słuchaj...eh..dobrze się czujesz? - głowa córki Zeusa niebezpiecznie się zakołysała.
  • Tak, wszystko w porządku – mruknęła niewyraźnie.
  • Napewno? Bo wiesz nie wyglądasz naj...
  • Świetnie się czuje! Gadaj o co chodzi! - tym razem huknęła. Zacząłem więc opowiadać. Przez całą moją historię widziałem, że Thalia walczy z sennością.
  • Wiesz, gdzie jesteś?
  • Tak, jasne. Przecież ta dziewczyna w kapturze dała mi swoją wizytówkę i mapkę w razie jakbym chciał uciec! - zdenerwowałem się.
    Przez chwilę wyglądała jakby chciała mi dowalić, a iryfon nie był dla niej rzadną przeszkodą. Ale po chwili...westchnęła ciężko.
  • Dobra, nie złość się. Tylko pytam.
  • Thalia. Co się stało? Czemu jesteś taka padnięta?
  • Percy, nadchodzą ciężki czasy nie tylko dla łowczyń. Musisz pamiętać, że... - w tym samym czasie usłyszałem tupot stóp na korytarzu. Machnąłem ręką przerywając połączenie. Skoczyłem za kontener z wodą w chwili, gdy drzwi się otworzyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz