wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział II- Annabeth wbija mi nóż w plecy( niedosłownie) - Perspektywa Percy'ego

Skup się – Lena walnęła mnie płazem miecza w łydkę.
  • Jestem skupiony – próbowałem orkanem wsunąć się pod jej ostrze i wytrącić broń z ręki, ale przewidziała mój ruch i cofnęła miecz.
  • Aha, jasne – w ostatniej chwili zrobiłem unik. Gdybym go nie zrobił miałbym przymusowe strzyżenie.
  • Ciągle myślisz o tych zaręczynach – stwierdziła Lena. Byliśmy właśnie na arenie i trenowaliśmy. Chyba rzeczywiście szło mi gorzej niż zazwyczaj. Ale nic dziwnego, że byłem zdekoncentrowany. Wczoraj zaręczyłem się z Annabeth. Nie umiałem się skupić na niczym innym oprócz myśli, że w wakacje zostanie moją żoną.
    Lena wykorzystała fakt, że bujam dzisiaj w obłokach, bo wykonała trik, na który w normalnych warunkach nie dałbym się złapać. Jej miecz zmienił się w trójząb( wiecie taka super funkcja w prezencie od tatusia). Zahaczyła nim o mój miecz, a kiedy nieroztropnie próbowałem go wyrwać wypadł mi z ręki. Zazwyczaj nie udaje jej się mnie rozbroić( wyjątkami jest jak oszukuje i zamraża mnie, ale wiecie trochę ciężko się bronić kostkami lodu zamiast rąk, nie?)
  • Idź już lepiej do niej, pewnie jest w domku Ateny. I tak dzisiaj nie da się z tobą walczyć – przykazała Lena wzdychając ciężko jakby miała siedemdziesiąt lat, a nie rocznikowo piętnaście.
  • Dzięki, jesteś kochana – pod jakimś debilnym impulsem cmoknąłem ją w policzek, a zazwyczaj nasze rodzinne czułości ograniczają się do poczochrania włosów. Gdy biegłem w stronę domku Ateny usłyszałem za sobą jej wściekły krzyk:
  • Jak śmiałeś! Policzymy się, Percy!
  • Na to tylko czekam – roześmiałem się. Byłem tak szczęśliwy, że zacząłem nucić pod nosem przerobioną wersję „ ach jak przyjemnie”.
    Ach jak przyjemnie cegłówką dostać w łeb,
    I szumi szumi w głowie, a z nosa leci krew”
    Cały w tej dziwacznej euforii, która mnie od wczoraj ogarnia wparowałem do domku Ateny bez pukania. Moim oczom ukazał się...eee..nawet nie wiem jakimi słowami opisać ten widok. W pokoju zostały tylko dwoje dzieci Ateny. Annabeth i jej przyrodnia siostra. Moja ukochana stała na lekkim podeście, a na sobie miała jedynie cienką koronkową białą sukieneczkę na ramiączkach. Poczułem, że robię się czerwony jak burak. Moja narzeczona miała na sobie halkę( tak jestem chłopakiem i wiem jak to się nazywa) co się równało temu, że z pewnego punktu widzenia stoi przede mną w...bieliźnie. Jej to najwyraźniej nie przeszkadzało, ale jej siostra miała chyba taki sam tok myślenia jak ja, bo zazgrzytała zębami i mamrocząc coś o „ glonowym zboczeńcu”, który miesza w głowie jej siostrze wypędziła mnie na zewnątrz. Kątem oka wydaje mi się uchwycić, że po szóstce walają się w nieporządku różne materiały, nici i igły oraz kartki z szkicami. „ Dziwne – pomyślałem – tam zawsze wszystko jest zawsze poukładane”. Nagle zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego Annabeth miała na sobie halkę. Przecież to się nosi pod sukienki, prawda? Przypomniałem sobie też jaka dziewczyna jej towarzyszyła. Caroline ( bo tak chyba ma na imię) różni się od innych dzieci Ateny. Reszta jej rodzeństwa oprócz inteligencji świetnie walczy i jest wspaniałymi strategami w bitwach. Ona szczerze nienawidzi walki, a w obmyślaniu strategi trzyma się na uboczu. Jednakże otrzymała inny dar Ateny. Wspaniale szyje. O ile Annabeth chce zostać architektem i projektować budynki o tyle jej przyrodnia siostra chce projektować ubrania i zasłynąć w świecie mody. Wtedy zrozumiałem co one tam robiły. Przewróciło mi się coś w żołądku( chyba te niebieskie gofry, które na wyścigi jadłem z Leną na śniadanie). Wszystko pojąłem. One projektują suknię ślubną Ann. Jestem tego pewien. Czemu jestem tak zdenerwowany? Bo byłem pewien, że takie szczegóły zaczniemy ustalać dopiero za jakiś miesiąc. Nawet miałem nadzieję, że weźmiemy się za to tuż przed wakacjami.
  • Jestem – Annabeth wreszcie wyszła z domku Ateny. Na szczęście miała już na sobie obozowe ciuchy, a włosy jak zwykle splecione bandą.
  • Przepraszam za Caroline – zrobiła skruszoną minę. Chciałem powiedzieć jej coś w stylu, że mam dość bycia nazywanym zboczeńcem przez jej przyrodnie rodzeństwo, ale wściekła twarz Caroline wyglądająca zza jej pleców sprawiła, że wymamrotałem jedynie: - Nie ma sprawy.
  • Kochany jesteś – chwyciła mnie za rękę co sprawiło, że znikła irytacja i poczułem się lepiej. Rozległ się odgłos konchy co informowało nas o tym, że czas na obiad. Ruszyliśmy więc w stronę pawilonu jadalnego.
  • Percy? - zagadnęła mnie Annabeth, gdy minęliśmy grupkę dzieci Ares próbujących zabić się nawzajem bądź trwale okaleczyć.
  • Co?
  • Pomyślałam, że może uczcimy nasze zaręczyny – zaproponowała.
  • Dobry pomysł, masz jakąś propozycję – powiedziałem po chwili namysłu.
  • W sumie mam – przyznał powoli, a ja już wiedziałem, że wszystko z góry zaplanowała.
  • No? - ponagliłem.
  • Może...łyżwy? - wyrzuciła to w końcu z siebie z całkiem niewinnym uśmieszkiem. Była naprawdę dobrą aktorką i pewnie bym nie podejrzewał, że to wszystko z góry ukartowane, gdyby nie to, że znam ją od lat. Wtedy nagle dotarło do mnie znaczenie jej słów. Ups, wpadłem po uszy.
  • To co? Może być? - była pewna, że się zgodzę. Nie mogę jej odmówić, bo równa to się z zawiedzeniem jej, a tego nie mam zamiaru robić, nigdy.
  • Jasne, łyżwy. Super – zgodziłem się choć nie umiem jeździć na tym..na tym czymś.
  • Musimy jeszcze przekonać Chejrona – najwyraźniej nie wyczuła fałszu w moim głosie.
  • Załatwisz to? - doprowadziła mnie już do stolika Posejdona. Musieliśmy się tu rozstać. Zgodziła sie bez oporów. Oboje wiedzieliśmy, ze dłużej i lepiej zna Chejrona i, że o wiele szybciej ulegnie jej prośbą - nie moim. Obserwowałem więc z daleka przeżuwając mój stek jak rozmawia z ceuntaurem. Najpierw twarz mu stężała, ale gdy uniosła palec pokazując mu pierścionek uśmiechnął się lekko i skinął głową. Annabeth oddaliła się w stronę stołu Ateny. Posłała mi z tamtąd triumfalny wyraz twarzy, a usta ułożyła w bezgłośne:  "Udało się".
    Coś mnie ominęło? - Lena, która dopiero co przyszła i zajęła swoje miejsce obok mnie dostrzegła znaki córki Ateny.
    - Em..wybieramy się z Annabeth na łyżwy – poinformowałem ją. Wybuchnęła śmiechem.
  • Ty i łyżwy – aż się trzęsła z rozbawienia – Te gofry rano ci na mózg padły? Zdrowy jesteś braciszku?
  • Nic cię ostatnio nie próbowało zabić siostrzyczko? - rzuciłem sugestywną groźbę.
    - Wiesz, że jak woda zamarznie to się raczej nie wymyjesz. Nie wiem czy Annabeth lubi spoconych gości – uśmiechnęła się złośliwie. Już miałem coś odpowiedzieć, gdy wtedy znajomy głos przerwał mi: - To jak? Idziemy?
    Podniosłem wzrok i spojrzałem w szare oczy Annabeth.
  • Tak. Musicie jeszcze tylko powiedzieć Chejronowi, że też idę – wtrąciła Lena nie dając mi dojść do słowa i szczerząc zęby w ten irytujący sposób, w który tylko ona potrafi. Annabeth mówi, że uśmiecham się bardzo podobnie. Nie sądzę. Ja nie mam irytującego uśmieszku takiego jak moja siostra tylko słodki. Przecież przez to jestem między innymi przystojny, nie?
  • Ty też idziesz? - wybąkała córka Ateny widocznie niezadowolona z tego faktu. Lubi Lenę nawet bardzo, ale chyba nie tak wyobrażała sobie „ nasze wspólne” popołudnie.
  • Oczywiście, ktoś was musi przecież pilnować – potwierdziła zrywając się na równe nogi – Idźcie powiedzieć to Chejronowi, ja załatwię taksówkę.
    Odchodziła już, kiedy wrzasnąłem za nią:
  • Czemu akurat TY masz załatwić taksówkę?
  • Bo taksówkarze mnie uwielbiają – odkrzyknęła, a ja wzdrygnąłem się, gdy przypomniało mi się jak raz jechaliśmy taksówką właśnie ja, Annabeth, i Lena. Trafiliśmy na chamskiego kierowcę, który naprawdę irytował moją siostrę. Po chwili mężczyzna był zmuszony jechać z sztyletem przyciśniętym do szyi. Potem Lena tłumaczyła się z niewinną minką, że pomyliła go z elejdonem. Wiedziałem, że niebiański spiż, z którego była wykonana broń nie skrzywdziłby śmiertelnika, ale i tak byłem na nią wściekły. Była zmuszona użyć na taksówkarzu mgły, a za każdym razem, gdy to robiła byłem na nią wściekły. Bo widzicie Chejron łaskawie nauczył moją siostrę panować nad mgłą, mnie nie. Uważam, że ją lubi bardziej. Doba zabrzmiałem jak naburmuszony, zazdrosny o zabawkę bachor, ale taka jest prawda. Woli ją. Moje obawy potwierdziły się, kiedy Chejron uradował się wieścią, że Lena jedzie i zgodził się na to bez wahania, podczas gdyby chodziło o mnie pewnie miałby opory.
    Wyobraziłem sobie Lenę Chcejrona i imprezowe kucyki na jakiejś postarzałej farmie w Teksasie na festynu muzyki Cantry. Lena w kowbojskich butach i szerokim kapeluszu. Stłumiłem wybuch śmiechu. Przed pójściem na spotkanie Annabeth i Lenie pod sosnę Thali wskoczyłem do domku Posejdona przebrać się w zimowe ciuchy. Bo wiecie obóz chronią magiczne bariery, które sprawiają, że panuje tu wieczne lato więc mam na sobie szorty i podkoszulek. Chyba nie wyglądałbym normalnie paradując tak ubrany w świecie śmiertelników gdzie panuje śnieżyca i gołoledź. Gdy dotarliśmy już do podnóża wzgórza herosów stwierdziłem, że taksówka już tam na nas czeka. Usadowiliśmy się pospiesznie na tylnym siedzeniu. Włączyliśmy się do ruchu ulicznego. Jednak chwilę później staliśmy w korku. Jednak każde z nas poradziło sobie z nudą. Lena zaczęła słuchać mp4, taksówkarz wykrzykiwać przekleństwa do inny kierowców, a ja bawiłem się jasnymi lokami Annabeth, która zasnęła, a jej głowa osunęła się na moje ramię. Nawet podczas snu wydawała mi się najpiękniejszą kobietą jaką dane mi było oglądać. W pewny momencie jednak zmarszczyła brwi i wyglądała tak jakby coś ją zaczęło niepokoić. Wierciła się jakby próbowała przez czymś uciec.
  • Nie, nie prawda.. - mamrotała niewyraźnie więc objąłem ją ramieniem i próbowałem uspokoić ją jakoś tym gestem. Niestety nie na wiele to się zdało.
  • Wolałabym umrzeć niż żyć bez niego, słyszysz! - prawie, że krzyknęła nadal śniąc. Taksówkarz podniósł wzrok z drogi na lusterko, żeby zobaczyć co się dzieje więc potrząsnąłem ją energicznie, aby się obudziła.
  • Percy!! - otworzyła gwałtownie oczy dysząc ciężko.
  • Już dobrze – zacząłem ją gładzić po ramieniu przytulając jeszcze mocniej do siebie. Wysunęła się z mojego uścisku.
  • Co ci się śniło? Kolejny koszmar? - próbowałem dociec.
  • Nie – unikała mojego wzroku – Wszystko w porządku – odsunęła się na drugi koniec siedzenia i nie odezwała się przez resztę drogi już ani razu. Jakby bała się mojej bliskości. Było to niepokojące.
  • Dojechaliśmy – oznajmił taksówkarz parkując samochód tuż przed wejściem na lodowisko.
  • Dzięki – Lena rzuciła mu drachmę. Mężczyzna zbaraniał.
  • Eee... - wyjąkał – to chyba nie jest lincoln – wskazał na wizerunek Zeusa widniejący na moenecie.
  • Nie – przyznała się moja siostra – To jego kuzyn Fred, limitowana edycja.
    Pozostawiliśmy kierowcę w środku z jeszcze głupszym wyrazem twarzy niż uprzednio.
    …................................................................................................................................................
  • Czemu nie powiedziałeś mi, że nie umiesz jeździć? - jęknęła Annabeth, gdy po raz któryś raz z rzędu przeniosłem ciężar ciała na jej ramię, którego się trzymałem, żeby się nie przewrócić. Znajdowaliśmy się już na chropowatej powierzchni lodu. Każda nawet najmniejsza grudka sprawiała, że gdyby nie moja narzeczona wyłożyłbym się jak długi. Lena już dawno nas opuściła i śmigała zgrabnie wyprzedzając tłum jadących.
  • Liczyłem, że jakiś potwór nas zaatakuje zanim tu dojedziemy – próbowałem się usprawiedliwić. Córka Ateny roześmiała się, ale w pewnym momencie przestała i ponownie spochmurniała. Od czasu snu była wyraźnie nie w sosie.
  • To wiesz już jak mniej więcej chcesz urządzić nasze wesele? - próbowałem poruszyć temat, który ją rozweseli. To był mój błąd.
  • Percy – westchnęła ciężko, a ja już wiedziałem, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości – nie wiem czy to taki dobry pomysł...
  • Co? - zamrugałem zbity z tropu – Bez wesela? Bez balangi? Tylko małe kameralne przyjęcie? Jak tam chcesz, decyzja należy do ciebie przecież jesteś przecież panną młodą.
  • Nie, nie o to chodzi – zawahała się przez chwilę przygryzając wargę – Myślę...myślę, że pospieszyliśmy się z decyzją o założeniu rodziny...
    Zapanowała cisza. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów.
  • Chodzi ci...chcesz odwołać zaręczyny? - przełknąłem głośno ślinę bojąc się odpowiedzi.
    Spuściła wzrok i ze wzrokiem wbitym w ziemię skinęła głową. Zabolało mnie, ale postanowiłem uszanować jej decyzję.
  • Wiesz, rzeczywiście jesteśmy młodzi. Poczekam, aż będziesz gotowa. Mamy przecież czas, prawda? - wyciągnąłem rękę pragnąc jej bliskości, ale szybko cofnęła swoją widząc co zamierzam.
  • Percy... - ponownie odwróciła wzrok – nie jestem gotowa teraz. Nie będę gotowa nigdy. My...nie panujemy do siebie.
    Te słowa zabolały mnie bardziej niż płonięcie żywcem w samym sercu wulkan. Uwierzcie mi, wiem coś o tym.
  • Annabeth.. - głos uwiązł mi w gardle – Proszę, powiedz. Co zrobiłem nie tak?
    Zawahała się przez chwilę.
  • Ty? Nic. Widzisz poznałam kogoś w SanFrancisco. To student mojego ojca. Pasujemy do siebie, w październiku idę na ten sam uniwersytet co on – wyznała – tak będzie lepiej.
    Odwróciła się powoli chcą odjechać, ale chwyciłem ją za nadgarstek.
  • Nie pozwolę.
    Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w twarz: - Kochasz mnie?
  • Tak – potwierdziłem. „ Tak” to mało powiedziane. Szaleje za nią. Nie umiałbym bez niej żyć.
  • To odejdź – prawie, że warknęła wyrywając swoją dłoń z mojego uścisku. W jej oczach widniały łzy. Nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Nie umiałem. Stojąc jak kołek odprowadzałem ją wzrokiem jak jedzie do wyjścia. Lód zadygotał za moimi stopami. Nagle usłyszałem trzask i poczułem jak coś owija się wokół mojej klatki piersiowej i ciągnie do tyłu. Moje stopy oderwały się od podłoża. Ludzie odbiegali w popłochu, a ja wrzeszczałem. Annabeth spojrzała na mnie i dostrzegła coś co mnie trzyma a ja nie mogę tego dostrzec. W jej oczach pojawiło się przerażenie.
  • 1 komentarz:

    1. Hej! Dzisiaj zaczęłam czytać twojego bloga i już doszłam do "końca". Jest świetny i czekam na next :) A przy okazji zapraszam do mnie: http://olimpijscyherosiciagdalszy.blogspot.com/

      OdpowiedzUsuń