niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział VII Przymusowa randka - Perspektywa Lissy


      Rozdział VII
      To znowu ja, Lissa. Bardzo współczuję Lenie. Czy tam Helenie. Kto to wie? Może opiszę co się stało, gdy Lena „ pobiegła” do łazienki. Percy schował twarz w dłoniach, a Tom{ oczywiście mnie to nie obchodzi} miał pustkę w tych swoich szarych burzowych oczach. Annabeth patrzyła na swojego chłopaka ze smutkiem, ale najwyraźniej nie wiedziała jak mu pomóc. W pewnym momencie usłyszeliśmy głośny buch. Zamieszanie. I okrzyki:
    • Kible wybuchły!!!- albo -
    • Atak łazienek!!
      Z miejsca, w którym wybuchło zamieszanie wybiegła Lena zgrabnie przeciskając się przez tłum. Widać było, że płakała. Oczy miała mocno zaczerwienione, ale mimo to odezwała się całkiem spokojnie: - E, mamy mały problem. Bo przeze mnie eksplodowały jakby to powiedzieć...kible..
      Percy podniósł twarz. Też miał zaczerwienione oczy.
    • Do samolotu. Biegiem. - powiedziała Annabeth.
      Ruszyliśmy za nią. Odetchnęłam z ulgą, gdy zajęłam w końcu miejsce w samolocie. Do czasu, gdy nie zauważyłam jak zajęliśmy miejsca. Za mną przy oknie siedziała Lena. Obok niej miejsce zajmował Percy. Po jego drugiej stronie siedziała Annabeth. A więc ja siedziałam obok Toma. Przesiadłam się siedzenie dalej i postawiłam między nami plecak. Nie wiele to pomogło. I tak nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zerkać od czasu do czasu do czasu na jego profil. Miał naprawdę ładny, prosty nos. Lissa skup się. Masz bardzo głupie myśli. Boże, ale on ma naprawdę ładny nos. Nienawidzę chłopaków z krzywymi nosami. Zwłaszcza jak wydają się ładni, a tu... bum z profilu mają garba, a nie nos. Nie zrozumcie mnie źle. Nie zwracam uwagi tylko na wygląd. Jasne, charakter też jest ważny. A on jest odważny i do tego ma prosty nos z profilu...
      Wystartowaliśmy. Zerknęłam do tyłu, żeby zobaczyć jakie ma humory reszta. Lena z miną nie wyrażającą emocji bawiła się łańcuszkiem. Raz oglądała część zawieszki z „Lena”, a potem tą z „He”. Na sam koniec przykładała je do siebie, uważnie studiowała wzrokiem, aby w chwilę potem odłożyć je od siebie jakby nie mogąc się zdecydować kim jest. Leną czy też Heleną? Percy patrzył na Lenę, a jego twarz również nie wyrażała emocji podobnie jak jej. Annabeth patrzyła na tą dwójkę i widać było, że bardzo cierpi, iż nie może im pomóc. Jest jeszcze jedna osoba... Nie, nie spojrzę na nią. Będę silna. Yes dałam radę...cholera!! A jednak spojrzałam!! Tom bawił się swoimi palcami z smutną miną. Rozczuliło mnie to w jakiś dziwny sposób. O bogowie, czy ja się na pewno dobrze czuję? Postanowiłam w końcu, że się prześpię. Zamknęłam oczy i przytuliłam policzek do przyjemnie chłodnej szyby. Zasnęłam. I kolejne koszmary...….................................................................................

Opadałam w ciemność. Zaczęłam wrzeszczeć. Mam lęk wysokości. Z resztą mniejsza z tym. Każdy by się darł, gdyby spadał z takiej wysokości. Nie widziałam nawet o co rąbnę. Wiedziałam tylko tyle, że tam na dole czai się coś niedobrego. Nagle wszystkie horrory, które oglądałam w życiu wydawały mi się w ogóle nie straszne.

  • Co mała półboginko? Masz już dość? Wyczuwam twój strach. Nie dasz rady. Nie pokonasz mnie mała egipcjanko. Zginiesz. A wraz z tobą wszyscy, których kochasz – wysyczał głos. Nie byłam w stanie rozpoznać czy głos należał do mężczyzny czy też kobiety, ale gdy go słyszałam miałam ochotę uciekać. Schować się pod kołdrą jak wtedy, gdy miałam dość wszystkiego. Gdy wszyscy się nade mną znęcali. Gdy bałam się wyjść z domu następnego dnia.
  • Spieprzaj – powiedziałam głośno i wyraźnie do tej starożytnej siły wobec, której czułam strach. Bo niby czemu nie? Groziła mi skubana. Nagle bum wylądowałam na twardej posadce. Była czarna. Wtedy zrobiło się nagle jasno. Znajdowałam się w podłużnym, dużym pomieszczeniu. Był urządzony w egipskim stylu.
  • Lissa podnoś dupę. Nie mamy całego dnia – odezwał się znajomy głos. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. To niemożliwe, ale jednak była tam...
  • Sadie? - spytałam zdumiona. Przewróciła oczami.
  • Nie, Carter. Na gacie Besa jasne, że to ja.
  • Ale co ty tu robisz? - spytałam.
  • Nie wiem. Ty mi powiedz. To twój sen. - oświadczyła całkiem, poważnie.
  • Ee, czyli, że ciebie tu nie ma? - zrobiło mi się trochę smutno, bo chyba mogłam uznać Sadie za swoją koleżankę.
  • Jasne, że nie. Jestem wytworem twojej wyobraźni. A teraz łaskawie chodź za mną – odwróciła się i ruszyła przed siebie. Wstałam i poszłam za nią. Nie wiem ile szłyśmy. Widziałam tylko plecy Sadie. Szła bardzo szybko i nawet, gdy biegłam jej sylwetka nie przybliżała się. To było dziwne, ponieważ{ nie chcę się chwalić} jestem oficjalnie najszybsza w szkole. Weszłyśmy do małego pomieszczenia. To był pokój luster. Były one oczywiście starożytne w złoconej ramie. Patrzyło na mnie około trzydziestu Liss. Było to trochę przerażające. Niby to samo co zwykle. Egipska dziewczyna o nie najbrzydszych rysach, obcięta na Kleopatrę. Miałam na sobie podkoszulek w oliwkowym kolorze do tego szorty wpasowujące się w kolor mojej skóry. Oprócz tego wygodne ciemno – brązowe buty. Coś w mojej twarzy się zmieniło. Miała dojrzalszy wyraz i coś dzikiego w rysach. Jakbym w każdej chwili była gotowa rozwalić jakiegoś potwora gołymi rękami. Sztylet przyczepiony do pasa również robił swoje. Nagle postać w lustrze zmieniła się. Zatkało mnie. To nadal byłam ja. Ale zupełnie inna. Złota suknia i mnóstwo złotych ozdób w czarnych włosach. Wyglądałam jak Kleopatra. Wiele osób twierdziło, że jestem do niej uderzająco podobna. Oczywiście nie powiedzieli mi tego w prosto w oczy, bo byli by zmuszeni przyznać, że jestem niezaprzeczalnie ładna podobnie jak owa królowa Egiptu. Ale jak już wspomniałam wszyscy szczerze mnie nienawidzili więc mogłam liczyć co najwyżej na komentarz w stylu „ Boże Hariri troll jest od ciebie ładniejszy”. W rękach miałam bicz i laskę pasterską. Symbol władzy faraona.
  • Odzyskasz tron faraona. Twoje dziedzictwo – powiedział jakiś głos w mojej głowie. Obudziłam się gwałtownie. Przed oczami nadal miałam obraz młodej kobiety w lustrze. Mnie.

  • Halluu – powiedziała wychylająca się przez mój fotel Lena. Najwyraźniej humor jej się poprawił.
  • Wiesz, że jestem sławna? – powiedziała wesoło i beztrosko – Tylko posłuchaj.
    Podała mi do rąk małą czarną mp3 i wepchała mi słuchawki do uszu.
  • Specjalnie dla was z Manhatanu. Na tutejszym lotnisku doszło do bardzo nietypowych zdarzeń. Ale o tym więcej nasz specjalny wysłannik Carlos Patison – powiedział jakiś męski popisowy głos – Co się tam wydarzyło Carlosie?
  • Och, nie uwierzysz Frank i wy drodzy widzowie. Otóż wydarzyła i uwaga to nie żart... eksplozja kibli!! – powiedział drugi męski głos. Jeszcze bardziej popisowy niż ten pierwszy – posłuchajcie wypowiedzi świadków tego zdarzenia.
  • Stałam sobie i myłam spokojnie ręce. - głos należał tym razem do kobiety - Nagle wpadła jakaś dziewczynka i zaczęła płakać. Była wyraźnie załamana. Miała czarne włosy. No i była ubrana w ciemne kolory. Hm, jak teraz o tym myślę to mogła być z sekty. Tak to bardzo prawdopodobne. W każdym razie nagle wrzasnęła i kible wybuchły. Ostatnie co widziałam yyy... to było straszne – głos jej się załamał – no nazwijmy to...stałą zawartością toalety.
  • To było straszne. Ja wtedy akurat...no załatwiałam potrzebę – powiedziała inna kobieta roztrzęsionym głosem i byłam pewna, że się przy tym zarumieniła – I wtedy jak nadal siedziałam na toalecie i usłyszałam czyjś krzyk...Coś mnie z całej siły wypchnęło z muszli. Poleciałam wysoko do góry..prawie walnęłam w sufit..Upadłam na posadzkę. Bolało..Na szczęście jestem tylko niegroźnie poobijana, ale i tak mam zamiar pozwać odpowiedzialnych za ten wybuch! Mówię panu to najstraszniejszy moment w moim życiu - zakończyła tym razem groźniejszym tonem, a mi to coś uświadomiło. Jak bardzo różni się życie herosa od zwyczajnego człowieka. Najstraszniejszym wydarzeniem w życiu tej kobiety było wyrzucenie przez kibel jakieś dwa metry w górę, a następnie wylądowanie na tyłku w skutek czego ma teraz siniaki. Powaga? Ja nadal pamiętałam przyspieszone bicie serca, gdy gryf się nade mną pochylał chcąc zadać śmiertelny cios albo mocny uchwyt Argusa i lodowaty dotyk niebiańskiego spiżu na moim gardle...A teraz? Teraz zmierzałam na niebezpieczną misję, którą mogę przypłacić życiem...Nie mogłam znieść tej głupkowatej gatki jakiegoś eksperta, który twierdził, że to był zmasowany atak jakiejś sekty, a czarnowłosa dziewczynka{ Lena} miała podłożyć ładunki. Spekulował teraz na temat motywów tego czynu. Wyglądało też na to, że media bardzo interesują losy czarnowłosej, małoletniej członkini sekty. Miałam dość słuchania tych głupot. Trzasnęłam mp3 o ziemię.
  • Ej – wykrzyknęła oburzona Annabeth – Wiesz jak długo męczyliśmy się z Leonem, żeby to stworzyć!! - powiedziała z dumą.
  • Mp3? - spytałam zdumiona. Annabeth zaczęła walić głową w ramię swojego chłopaka. W końcu się uspokoiła i powiedziała przez zaciśnięte zęby: - To jest urządzenie szpiegowskie. Wpadłam na pomysł zrobienia go zaraz po pokonaniu Gai. Leo syn
    Hefajstosa pomógł mi go wykonać. Ma w opcji podłączanie się do programów telewizyjnych, rozmów telefonicznych i co najlepsze można zadzwonić i jest 95% szans, że potwory nas nie wykryją. Ma też mniej fajne opcje. GPS, paralizator i laser, ale o średniej sile rażenia. Więc podnieś to łaskawie albo – tu bardzo widocznym ruchem musnęła delikatnie ręką rączkę swojego sztyletu. Podałam jej bardzo ostrożnym ruchem sprzęt. Nabrałam do niego sporego szacunku. Annabeth zabrała mi go szybkim ruchem ręki. Miała bardzo macierzyńską minę, gdy wsadzała go do kieszeni.
  • Lotnisko Kraków, Polska. Prosimy o przygotowanie się do lądowania – oznajmił kobiecy głos przez megafon. Wylądowaliśmy. Na lotnisku były tłumy owszem, ale stosunkowo małe w porównaniu z lotniskiem w Nowym Yorku. W ogóle samo lotnisko wydało mi się małe i przygnębiające. Nigdy nie byłam tak daleko od domu. Wprawdzie nie jestem pewna czy z Egiptu jest bliżej do Ameryki czy do Polski ( geografia nie jest moją mocną stroną), ale mama była Amerykanką więc, gdy przybyłam tam do domu Brooklińskiego czułam się tak jakbym odzyskała dawno utracony dom. Tu wszystko było obce. Miejsce, ludzie i ten dziwny szeleszczący język, którym się posługiwali. Mieliśmy też mały problem z transportem. Okazało się, że w Polsce nie wystarczy zagwizdać na taksówkę, żeby ta się zatrzymała. Wymachiwaliśmy na nie rękami jak wariaci, Lena nawet usiadła Percy'emu na barana i trzymała kartkę z napisem „ podwieźcie”. Syn Posejdona w końcu nie wytrzymał. Zrzucił siostrę z ramion i rzucił się pod nadjeżdżającą taksówkę. Kierowca wyhamował z piskiem opon w ostatniej chwili. Wysiadł i zaczął się drzeć na Percy'ego w tym dziwnym języku ( założę się, że były to same przekleństwa). Percy nie pozostał mu dłużny. Byłam córką Afrodyty więc mogłam uratować sytuację w jeden sposób. Stanęłam między Percy'm unoszącym z groźną miną długopis a taksówkarzem napinającym bicepsy. Kierowca miał góra dwadzieścia lat. Mój plan ma więc większe szanse powiedzenia się. Uśmiechnęłam się do niego najsłodziej jak umiałam.
  • Bardzo przepraszam za kolegę – powiedziałam machając zalotnie rzęsami i bawiąc się kosmykiem włosów ( przyznaję czułam się jak totalna kretynka) – Po prostu jesteśmy z Ameryki i nie wiemy jak u was zamawia się taksówkę. Kolega się wkurzył – powiedziałam wskazując palcem na Percy'ego – Ma ADHD – dodałam teatralnym szeptem wykonując gest kuku na muniu. Percy posłał mi mordercze spojrzenie. Taksówkarz patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Chyba nie umiał po angielsku. Tom wystąpił przede mnie i powiedział coś tym dziwacznym językiem. Taksówkarz mu odpowiedział. Tom chwilę grzebał w portfelu po czym podał kasę taksówkarzowi. Obaj ruszyli do samochodu. Tom usiadł na tylnym siedzeniu, a gdy zobaczył, że naszą jedyną reakcją były opadnięte ze zdumienia szczęki zawołał:
  • No co jest? Wsiadajcie.
    Upchaliśmy się więc całą gromadą na tylne siedzenia.
  • Gdzie kazałeś mu nas zawieźć? - spytała Annabeth.
    Tom zmarszczył brwi i powiedział:
  • Nie słyszeliście? Do rynku. Uznałem, że tam może być Bes.
  • Umiesz po Polsku? - spytałam zdumiona.
  • Nie – odpowiedział szczerze Tom.
  • No to jakim cudem dogadałeś się z tym gościem? - drążyłam temat.
  • On mówił po Angielsku. Wszyscy tu mówią po Angielsku – oznajmił święcie o tym przekonany Tom. Percy i Annabeth wymienili zaniepokojone spojrzenia.
  • Tom – powiedziała łagodnie Annabeth – Tu się mówi po Polsku. Tylko ty z naszej piątki rozumiesz tych ludzi – Tom słysząc te słowa wytrzeszczył na nią oczy. Popatrzył na nas wszystkich z niedowierzaniem kręcąc głową.
  • I żadne z was oprócz mnie nie..? - spytał.
  • Nie, nie rozumiemy – potwierdziliśmy chórem.
  • Zaraz, po Angielsku już też umiesz, prawda? - powiedziała Annabeth i nie czekając na odpowiedź dodała – To intrygujące, Polski, Angielski..tak to trzeba przemyśleć..
    Nie odzywała się przez resztę drogi myśląc o czymś intensywnie. W czasie jazdy Percy opowiadał nam misje, w których brał udział i bitwy o sztandar. Wszystko to było bardzo ciekawe. W końcu dojechaliśmy do rynku. Kierowca taksówki podał mi karteczkę z numerem telefonu. Podziękowałam z uśmiechem i odeszłam pośpiesznie. Wyrzuciłam karteczkę, gdy tylko taksówka zniknęła z pola widzenia. Rynek był ładny i nawet duży.
  • Widzicie gdzieś Besa? - spytała Lena układając dla żartów ręce w lornetkę.
  • Nie – stwierdziła Anabeth – Mam pomysł. Podzielmy się na mniejsze grupy. Każda będzie szukała Besa. Za trzy godziny widzimy się w tej kawiarni.
  • Ja z tobą jestem w grupie– powiedział Percy z szerokim uśmiechem.
  • To my we trójkę – powiedział Tom nie patrząc na mnie. Chłopacy to idioci. - Sios..to znaczy Lena, idziemy.
  • Co? - Lena wyglądała na oburzoną – Nigdzie z wami nie idę. Chcę sama!! - odwróciła się na pięcie i odeszła.
  • To mamy trzy zespoły – powiedział Percy.
  • Że jak? Ja z nim\nią?! Nie!! Chcę sama\sam – wykrzyknęliśmy jednocześnie z Tomem odskakując od siebie gwałtownie. Na twarzy Annabeth wykwitł lekki uśmiech zrozumienia i rozbawienia.
  • Nie. Wy będziecie razem. Nie możemy się całkowicie rozproszyć. Do zobaczenia.
    Odwrócili się bezczelnie i odeszli.
  • Świetnie – prychnęłam odwracając się do Toma plecami – Ja z tobą nigdzie nie idę.
  • Ale musisz – powiedział.
  • Ale nie pójdę nigdzie z tobą! - krzyknęłam jak rozpuszczone dziecko.
  • Może nie z własnej woli – przyznał. Coś chwyciło mnie w pasie. Krzyknęłam. Ten bezczelny syn Zeusa przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek z mąką. Bezczelne. Ale imponujące...Ech, Lissa skup się. Trzeba dokopać temu idiocie albo chociaż mu przygadać.
  • Puszczaj mnie!! - krzyknęłam waląc go wściekle pięściami w plecy.
  • Dobra. Jeśli obiecasz być grzeczną dziewczynką i poszukać ze mną Besa. Obiecujesz.
  • Ych dobra, ale puść mnie..I to już – posłuchał mnie i odłożył na ziemię zaskakująco delikatnie.
  • To gdzie teraz? - spytał Tom beztrosko.
  • Obejdziemy cały Rynek. Ty możesz się popytać ludzi o Besa. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
  • Dobra – zgodził się Tom. Przez kolejną godzinę chodziliśmy po rynku realizując mój plan. Bez skutku. Kupiliśmy za to obwarzanki. Były pyszne. W pewnym momencie zobaczyłam jakąś chińską kobietę z dziesięcioletnim synem. Wyglądali podobnie jak my na turystów.
  • Chodź, chcę coś sprawdzić – syknęłam do Toma. Pociągnęłam go za słup obok, którego stali Azjaci. Przysłuchałam się ich rozmowie. Tak, z pewnością mówili po chińsku.
  • Rozumiesz co mówią? - spytałam szeptem Toma. Skinął głową.
  • Chłopak marudzi, że chce wracać do hotelu, a matka mówi, że idą jeszcze na wierzę mariacką – powiedział, a po chwili spojrzał na mnie i zmarszczył czoło – Czemu mnie o to pytasz? Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać?
    Poczułam, że się rumienię. Przypomniało mi się jak te same słowa powiedziała mi pani w przedszkolu. Dawne dzieje.
  • Wiesz, że oni mówili po chińsku ./– powiedziałam czekając na jego reakcję. Tom tylko jęknął.
  • Współczuję kolejnej niesamowitej zdolności. – powiedziałam klepiąc go w geście pocieszenia po ramieniu. Roześmiał się.
  • To idziemy rozglądać się za Besem? - zapytałam.
  • Nie. Twój plan był do bani. Teraz pora na mój – powiedział.
  • Okej, a jaki masz plan?
    Tom wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu. Wow on chyba wszystko ma proste i równe.
  • Idziemy na wieżę mariacką – oznajmił

............................................................................................

  • Tom Bes na pewno nie lubi starych zakurzonych zabytków. Go tu nie będzie – gderałam mu nad głową, gdy zamawiał bilety na wieżę.
  • Idziemy – oznajmił tylko z złośliwym uśmiechem machając mi biletami przed nosem. Tak. Ten facet coraz bardziej mnie irytował.
  • Ja nie chcę iść – powiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.
  • Nie powiesz mi chyba, że masz lęk wysokości. – powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
  • Jasne, że nie ty nędzny nudziarzu i udowodnię ci to włażąc na tą głupią wieżę. Chodź – powiedziałam ruszając w górę po schodach. Nie odzywałam się przez całą drogę. W końcu weszliśmy na balkon. Bez zastanowienia podeszłam do barierki i spojrzałam w dół..Wrzasnęłam. Przeklęty lęk wysokości!!! Myślałam, że mi przeszedł w ciągu tych trzech lat. Niestety myliłam się. Bez zastanowienia zarzuciłam ręce na szyję Toma, a nogami objęłam go w pasie i tak uczepiona niego zaczęłam krzyczeć prawie płacząc:
  • Zabierz mnie z tond!! No zabierz!!
    Tom wziął mnie na ręce i zaczął schodzić po schodach. Dopiero pod koniec zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy wcale tak wysoko, a ja tulę się do niego jak małe dziecko i ryczę w jego koszulę.
  • Puść mnie – powiedziałam władczo. Jej, chyba naprawdę jestem spokrewniona z Kleopatrą, bo posłuchał. Postawił mnie delikatnie na twardym gruncie.
  • Sama bym sobie poradziła. Nie musiałeś mnie nieść – oznajmiłam z godnością choć wiedziałam, że to kłamstwo. Zanim Tom zdołał coś odpowiedzieć odwróciłam się napięcie i ruszyłam przed siebie. Gdy wyszliśmy na dwór naszych uszu dobiegł znajomy głos.
  • Lena – powiedzieliśmy jednocześnie z Tomem patrząc na siebie. Pobiegliśmy w stronę, z której dobiegał jej głos.
  • Ty koński zadzie! – wrzeszczała Lena do lajkonika, który rozdawał ulotki. Po chwili wybuchła stekiem przekleństw i to po angielsku, egipsku, grecku, łacinie i francusku. Taka przeplatanka.
    Lajkonik patrzył na nią przerażony. Chwyciłam Lenę od tyłu i próbowałam ją przytrzymać podczas gdy Tom rozmawiał po Polsku z lajkonikiem.
  • Idziemy – powiedział po chwili stanowczo i pomógł mi odciągnąć z tam tond wściekłą Lenę. A wściekła Lena to spory problem. W końcu udało nam się ją zaciągnąć nad rzekę. Tam się wyluzowała i wyjaśniła, że nigdy nie spotkała się z tego typu kampanią reklamową. Myślała, że lajkonik to kolejny potwór, a potem, gdy przekonała się, że nie, uznała go za totalnego debila. Siedzieliśmy więc tam w trójkę nie rozmawiając. Patrzyłam beznamiętnie w wodę myśląc o tym jaką siarę sobie dzisiaj zrobiłam na tej wieży. Zaraz czy mi przeszkadza fakt, że widział to Tom?Nie, jasne, że nie. Nie obchodzi mnie jego zdanie na temat mnie. Dobra Lissa oszukujesz samą siebie. Jasne, że cię obchodzi. I to niestety bardzo...Z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Leny. Patrzyła z przerażeniem na rzekę, na której znajdował się ruchomy obraz Annabeth, która stała na tle łazienki publicznej.
  • Annabeth za burtą – krzyknęłam.
    Słysząc moje słowa przewróciła tylko oczami i powiedziała: - To jest iryfon Lisso.
  • Aech ..em co? A ta iryfon jasne, ale ja głupia. – powiedziałam z sarkazmem.
  • Musicie tu przyjść – powiedziała Annabeth nagląco – Och, musicie zobaczyć to hm, a właściwie ...go..W każdym razie chodźcie tu. Już!!
  • Zaraz, ale tu znaczy gdzie? - zapytał Tom.
  • Och no przecież w tej kawiarni co mieliśmy się spotkać – odpowiedziała poirytowana naszą niewiedzą Annabeth.
  • Tej co mieliśmy być pół godziny temu, hę? Czemu wy już tam jesteście?
    Twarz Annabeth pokryła się purpurowym rumieńcem. Blondynka spuściła wzrok i powiedziała zawstydzona: - Bo my z Percy'm mieliśmy ostatnio trenować najmłodszych herosów. Percy w szermierce, a ja w mitologi. Nie mieliśmy czasu sam na sam, a co dopiero na randkę...więc my nom ...skorzystaliśmy z okazji, ale i tak przyjdźcie...to jest ważne i to bardzo!!
    Czy ja się czuję zazdrosna? Czy mi się podoba Percy czy Tom? Boże dzieci Afrodyty widocznie mają skopane życie miłosne. Usłyszałam odgłos spłukiwanego kibla.
  • Muszę kończyć – powiedziała Annabeth – ktoś zaraz wyjdzie z kabiny.
    Córka Ateny machnęła ręką i obraz rozmył się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz