W życiu herosa najsmutniejsze jest to, że gdy masz chwilę relaksu i możesz ją spędzić w najwspanialszym wesołym miasteczku na świecie, jedna, jedyna rzecz zaburza idealność tej chwili. Kolejki. Ogromne, kilometrowe kolejki. No, a potem przychodzą potwory.
Jednak wszystko po kolei.
Stojąc w spoconym, śmierdzącym tłumie ( i powoli stając się jego częścią) zastanowiło mnie co niby przyjemnego jest w kolejkach. To było w końcu Elizeum, wszystko powinno być doskonałe. Moimi refleksjami podzieliłam się z Nico.
- Może to dla niektórych rodzaj integracji, foczko – podsunął. Spytałam się go co widzi, więc fajnego w takiej integracji. Przechylił się nieco w moją stronę i szepnął do ucha: - Są pewne plusy.
Położył rękę na mojej talii, co zresztą było nieuniknione zważywszy na tłum, i udał, że mnie obmacuje. W sumie nie miałabym nic przeciwko, gdyby to nie był tylko żart...Kur*a, moje myśli powinny być cenzurowane...No teraz Kur*a mać za późno ty je*..(w tym momencie dochodzi do ostrej kłótni między Leną a Leną).
W każdym razie po tej bestialskiej próbie (ach, czemu Nico, czemu nieudanej?) powiedziałam mu, że jeszcze raz, a moja stopa i jego krocze zintegrują się w kopniaku. On na to, że nie ma nic przeciwko owej integracji, jeśli stopę zmienię na coś innego. W tamtym momencie byłam wdzięczna Thalii i Luke'wi, którzy przybiegli wrzeszcząc nasze imiona. W innym wypadku musiałabym albo zabić, albo pocałować Nico za jego zaczepki, a nie chciałam zrobić żadnej z tych rzeczy. Jednak, gdy zobaczyłam ścigającą ich hordę potworów jakoś wszelka radość prysła.
- Twój tabun fanów – dźgnęłam Nico w bok i wskazałam w ich stronę.
- Sława bywa męcząca – żachnął się z zniewieściałą miną. Przewróciłam oczami i chwyciłam za rękę. Ruszyliśmy sprintem przepychając się przez tłumy zmarłych. Thalia i Luke, gdzieś zniknęli, ale szkielety nie. Nadal nas ścigały i były coraz bliżej. Jeden cisnął we mnie włócznią, śmignęła mi tuż nad głową, w porę się schyliłam. Postanowiłam nie być gorsza, więc w odwecie rzuciłam w niego opakowaniem po milk shake'u (człowiek w kolejce spożywa je w hurtowych ilościach). Dobra, koniec końców jednak byłam gorsza, bo w sumie plastik i trochę lodu nie może zrobić krzywdy...ale więcej lodu..TAKKK!!!!
- Żryjcie to anorektycy! - wrzasnęłam robiąc gwałtowny skręt w ich stronę. Wszystkie lodziarnie, stoiska z shake'ami i innymi mrożonymi rzeczami stworzyły mur między nami.
- Nieźle, Elsa – zaśmiał się Nico.
- Przymknij się, Olaf. Jeszcze trzeba się stąd wydostać – odgryzłam mu się.
- To akurat zostaw mnie – Pociągnął mnie w boczną alejkę, gdzie było nieco mniej budek zjedzeniem i rozrywek, czyli na moje oko jakieś dziesięć trylionów. Biegliśmy przed siebie na zbity pysk co jakiś podtrzymując się nawzajem, żeby nie upaść. Nico prowadził.
Choć wydawało się, że to niemożliwe w końcu wydostaliśmy się z wesołego miasteczka. Bogowie, nigdy nie sądziłam, że ja Helena Jackson będę się kiedykolwiek cieszyć, że opuściłam jakiekolwiek miejsce rozrywki. A jednak. Ten świat schodzi na psy.
Poruszaliśmy się teraz po skalistym terenie uformowanym z czarnych, ostrych głazów i kamieni. Nagle tuż przed nami, jakby spod ziemi (mało logiczne zważywszy, że już byliśmy pod ziemią), wyrósł szkielet. Nico zareagował błyskawicznie. Nim się zorientowałam przeciwnik opadł bezwładnie na podłoże rozpłatany ostrzem ze stygijskiego żelaza.
Odwróciłam się do chłopaka chcąc mu podziękować albo po prostu mieć pretekst, żeby przez chwilę wpatrywać się w jego brązowe oczy. Był to idealny moment, żeby zobaczyć jak grot strzały przebija jego bok. Syn Hadesa osunął się na ziemię, za nim stał kolejny umarlak. Trzymał łuk. Z naciągniętą cięciwą. Posłałam w jego stronę tysiące ostrych niczym najlepsze sztylety sopli. Nie musiałam sprawdzać czy trafiły do celu, poznałam to po okropnym odgłosie rozłupywanych kości.
Uklękłam obok Nico. Nie poruszał się. Wiem, wiem co sobie myślicie. Podstawy pierwszej pomocy: sprawdzić tętno. Ale się bałam. Tak bardzo się bałam, że nie usłyszę jak bije jego serce. Że nie usłyszę sensu mojego istnienia.
Myliłam się. Przepowiednia mówiła o mojej śmierci, a ja chciałam żyć. Ale bez niego to nie było życie.
W tamtym momencie dostałam ataku histerii. Płakałam jak głupia i krzyczałam jego imię. Nie miałam odwagi, żeby sprawdzić czy żyje czy nie.
- Żartowałem – otworzył o czy i najzwyczajniej w świecie wyciągnął strzałę.
- Ty..ty.. - wykrztusiłam przez łzy. Nico uśmiechnął się z kpiną.
- Błagam, to broń mojego ojca. Co najwyżej będę miał siniaki – spojrzał na mnie z trumfem w oczach – Martwiłaś się o mnie, płakałaś.
- Kto? Ja? - przetarłam twarz ręką – Stary, uwierz, wypiłam tyle shake'ów, że ciecz może mi lecieć z każdej części ciała.
Wybuchnął śmiechem.
- Jesteś inna niż wszystkie dziewczyny, jesteś niezwykła, Lena.
- Czemu? Bo mam ujemną miseczkę stanika?
- Bo cię kocham.
Niestety nie mogłam mu powiedzieć tego samego, bo w tym samym momencie przybiegli Luke i Thalia. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczęła się piąć w górę. W końcu zobaczyłam blask słońca...
- Gdzie jesteśmy? - zamrugał Luke. Moim oczom ukazał się wielki dom.
- W domu – odparła Thalia.
Cudo!
OdpowiedzUsuńJa słodko ^^
Nio niestety muszę kończyć....
Weny!
No no, postarałaś się! M;);)
OdpowiedzUsuń