piątek, 11 września 2015

Rozdział X cz.II

Po pozbyciu się Orfeusza okazało się, że pomysł nie był tak świetny jak się wydawał w chwili realizacji. Czyli po podaniu mu definicji słowa „spadaj” oraz bliskim spotkaniu jego twarzy z pięścią Nico, kiedy to ukląkł przed Leną i chyba zamierzał się oświadczyć. Albo po prostu zauważył monetę na bruku, moim zdaniem bardziej prawdopodobna wersja.
W każdym razie pomysł miał plusy i minusy.
Dobrą stroną z pewnością był koniec słuchania tego ględzenia sprzed naszej ery.
Złą – fakt, że bez tego ględzenia pogubiliśmy się kompletnie w tym miejscu sprzed naszej ery.
Choć system układu ulic według roku śmierci wydawał się na początku banalny i prosty do zrozumienia o tyle w praktyce pojawiło się dużo trudności. Co chwilę skręcaliśmy w złą uliczkę albo z kolei szliśmy zbyt długo prosto.
W końcu dotarliśmy na ulicę 2006. Jakkolwiek to bezdusznie zabrzmi wojna z tytanami była świetnym posunięciem marketingowym. Obszerne wille i domy poległych w bitwie herosów prawie się nie mieściły. Poczułam jak tętno mi przyspiesza, w sumie powinnam się do tego już przyzwyczaić, dzieje się tak za każdym razem, gdy napada mnie potwór, zbliża się punkt kulminacyjny łowów albo po prostu najem się czekolady. W każdym razie czułam niesamowity przypływ adrenaliny na myśl, że Luke może gdzieś tu być. Po raz pierwszy od paru...dni, godzin, tygodni? Właściwie nie mam pojęcia jakiego okresu czasu zastanowiło mnie co chcę zrobić. Jaki cel ma moja misja? Chcę z nim po prostu pogadać? Jak to niby miało wyglądać? Przecież wszystko się zmieniło od tego pamiętnego dnia przed kryjówką. Nie powiem czegoś w rodzaju : „Siema stary! Co u ciebie słychać? Wszystko ok? Poza tym, że byłeś w armii Kronosa? I zabiłeś dużo herosów? I zginąłeś? A tak poza tym to wszystko w porządku?”
A następnie do głowy przyszedł mi jeszcze gorsza wersja: „Luke, I'm your father”. Chyba jeszcze mogę zawrócić...
- Thalia!!! - to był JEGO głos. Odwróciłam się i zobaczyłam GO. Przeciskał się przez tłum zmierzając w naszą stronę. Wyglądał jak wierna kopia obrazu, który zatrzymałam w mojej pamięci. Jako jedyną i najcenniejszą pamiątkę. Jasne, krótko obstrzyżone włosy, błękitne oczy i szeroki uśmiech. Tylko blizna nieco burzyła ten efekt doskonałości, ale mi nie przeszkadzało. Było w pewien sposób miłe, Luke Castellan nie wprowadzał ludzi w aż takie kompleksy.
- Bogowie! - przytulił mnie mocno do siebie, a ja pomyślałam, że to całkiem przyjemne – Nie wierzę, to ty! Naprawdę ty! Nic się nie zmieniłaś. Cholera, tak cholernie się cieszę, że cię widzę... - i nagle urwał, aby po chwili dodać nieco zmieszanym tonem – Nie popełniłem gafy? To znaczy ty...no, wiesz...tyyy jesteś żywa?
Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową. Chciałam mu coś powiedzieć, przywitać się równie entuzjastycznie, przytulić, poc...wałować przez ulicę?
Nico jednak nie dał mi tej szansy.
- Słuchaj, czy jest tu jakieś miejsce, gdzie trójka żywych herosów może się ukryć i nie zwrócić na siebie za dużo uwagi – podążyłam za jego spojrzeniem – patrol szkieletów przechadzał się w sąsiedniej uliczce – I wciąż pozostać żywymi – dodał.
Luke uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Znam idealne miejsce – zapewnił.

To. Był. Raj. Ogromny park rozrywki. Przy nim wszystkie Disneylandy wydawały się nudziarskimi i amatorskimi festynami. Macie czasami na lekcji tak, że wyobrażacie sobie miejsce, gdzie chcielibyście znaleźć? Ja nie, bo nie chodzę do szkoły, ha, bonus bycia łowczynią! A wracając, tak właśnie wyglądało to miejsce. Całe zapchane atrakcjami. I ludźmi.
Luke miał świetny pomysł. Tłum był tu tak gęsty, że nie mieli szans na odnalezienie nas. Ale były też minusy. Sami prawie się pogubiliśmy. Lena i Nico, gdzieś zniknęli. Z niepokojem zaczęłam szukać ich wzrokiem. W końcu zauważyłam rozpędzony do granic możliwości obiekt na zjeżdżalni wodnej i po charakterystycznym okrzyku radości zidentyfikowałam córkę Posejdona. Uspokoiłam się. Gdzie ona tam i zapewne Nico.
Usiedliśmy z Lukiem w knajpce. Zapanowała cisza.
- To..co tam u ciebie? - zapytał. Zaczęliśmy rozmowę. Było tak jak kiedyś. I jednocześnie inaczej. Rozmawialiśmy tak samo swobodnie jak dawniej, ale jednocześnie między nami był mur nie do przebycia. Nie pytał, dlaczego przybyłam, a ja mu nie mówiłam. Luke zamarł.
- Wasi kumple tu są.
Obróciłam się. Szkielety chyba usłyszał, że to fajna miejscówka. I zaprosiły znajomych. Chyba cały facebook. To nie był oddział, to był batalion!
- Spadamy – mruknęłam.

4 komentarze:

  1. Jak zwykle śmiesznie i fajnie. Bardzo lubię twoje opowiadanie. Tylko na początku tamtego rozdziału napisać że to Thalia (bo wnioskuję że to ona XD) jest narratorką;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podobało, M

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ci wyszło 😊 LukexThalia 😘 niech się pocałują ❤ skrytykowałabym, ale na twoim blogu po prostu nigdy mi nie wychodzi. Więcej zazdrosnego Nico!!! Chociaż jak czytam ich wątek to jest mi smutno 😔 (Solangelo Fotever ❤ ) K.

    OdpowiedzUsuń