piątek, 6 listopada 2015

Rozdział IV - Najgorsi rodzice świata

Walka z tytanami, upadek do Tartaru, pan D. w szortach. Te wszystkie rzeczy wymiękają przy porodzie. Poważnie jeszcze, kiedyś zobaczę jakiś uroczy i łzawy program o tym jaka ciąża jest piękna to osobiście wrzucę telewizor do Tartaru. Przez dziewięć miesięcy wstawałam z łóżka z mocnym postanowieniem, że dzisiaj coś zrobię. I naturalnie dotrzymywałam obietnicy. Ambitnie przenosiłam się z sypialni do kanapy w salonie. Podobnie było z staniem przed lustrem wciskając w siebie jednocześnie kolejne ciasto z kremem. „Annabeth Chase – ganiłam samą siebie w myślach – wyglądasz jak wędzona szynka na święta. W sumie zjadłabym taką szynkę. Tak to dobry pomysł.” Ale czymże by była opowieść bez mocnego finału? Ciągła chęć opróżnienia lodówki, bezustanne zmęczenie i rozstępy zostały zwieńczone przez poród. Pamiętam okropny ból i czyjeś irytujące wrzaski, choć nie wykluczam, że to ja się tak wydzierałam. Otaczała mnie grupka herosów, której jakoś udało się ułożyć mnie na noszach. Obok słyszałam kojący głos Willa: - Spokojnie, Annabeth, wytrzymaj jeszcze chwilę.
Pomyślałam pomyśleć o wszystkich przyjemnych rzeczach próbując zapomnieć o rozrywającym bólu. Architektura, Percy...właściwie można to było połączyć. Wyobraziłam więc sobie jak buduję dom, dla siebie i dla niego – dla nas. Wszystko idzie po mojej myśli, aż nie dostaję pustakiem w brzuch.
A nie to córeczka tatusia właśnie usiłowała wejściem smoka wykopać sobie drogę na ten świat przy okazji rozwalając mamusi wątrobę! To nie jest tak, że nie cieszyłam się z tego, że zostanę matką. Po prostu to tak strasznie bolało...Któryś z synów Apolla instruował mnie łagodnie jak należy oddychać. Powoli się uspokajałam, jeszcze ostatni ucisk i wrzask...
- Dziewczynka! - zaświergotał ktoś. Wtedy ją zobaczyłam po raz pierwszy. Nie jako rozpikselowany, obraz prześwietlenia. Jasnoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie zdumione jakby pytając „To już koniec leniuchowania?” Wyjątkowo dużo jak na niemowlaka złotych loczków otaczała drobną twarzyczkę. Największym wyzwaniem dla dzieci Ateny jest poświęcenie tych, których kochasz. Poświęcenie ich dla wykonania swojej misji, dla większego dobra. Nawet Percy'ego, ale jej – nigdy.
- Annarcy – nie wiem ile razy powtórzyłam to imię zanim wszystko rozmyło się w białą mgłę.
Chwilę potem zamieniła się w czarne, bezgwiezdne niebo. Stałam na jakimś skalistym podłożu. Całą powierzchnię dookoła mnie zajmowała ciemność. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Czułam wokół siebie tą samą atmosferę co w Tartarze. Nagle z mroku wyłoniła się znajoma, męska sylwetka. W jej piersi znajdował się grot włóczni
- Glonomóżdku? - wystąpiłam do przodu w ostatniej chwili, żeby przytrzymać mojego konającego ukochanego. Jego bluza nasiąkała gorącą i lepką cieczą.
- Proszę, powiedz, że to dżem – łzy same zaczęły spływać mi po policzkach. Popatrzył na mnie i z wyraźnym trudem uśmiechnął się.
- Kobiety lubią nadzianych facetów, co nie? - zakasłał.
- Nie umrzesz mi tu, Glonomóżdżku – zaszlochałam – Tylko spróbuj to cię zabije.
Miał rozbiegane spojrzenie.
- Zabawne – wyszeptał tracą siły – Normalnie ...umrę ze śmiechu...Annabeth...
Trzymałam w dłoniach martwe ciało należące do osoby, którą kochałam. Nade mną pojawiła się postać. To ona musiała go zabić. Rzuciłam się bezmyślnie na istotę nie zważając na to, że moją jedyną bronią są teraz paznokcie i psychopatyczna wściekłość pomieszana z żalem. Chwyciłam ją za gardło i...patrzyłam w swoją twarz.
„ To ty go zabijesz, Annabeth Chase” - przemówił głęboki, nieludzki głos. Otworzyłam gwałtownie oczy. Leżałam w pokoju wielkiego domu. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie co tu robię. Olśnienie nastąpiło, kiedy zobaczyłam ustawioną w rogu kołyskę. Znalazłam się przy niej w kilka sekund. Moja córeczka była pogrążona w głębokim śnie. Gdy ostrożnie wzięłam ją w ramiona uśmiechnęła wtulając w moją pierś. Mogłabym ją obserwować tak wiekami. Czuć przyjemne ciepło jej drobnego ciałka i cieszyć się jej obecnością. Przypomniałam sobie jednak moją rozmowę (no, nie do końca rozmowę) z dziewczynami tuż przed porodem. Z Annarcy w objęciach podeszłam do okna. Herosi nadal się szykowali, ale wszystko wskazywało na to, że w ciągu najbliższej godziny zamierzają wyruszyć. Spojrzałam na Annarcy. Nigdy jej nie pozwolę, żeby ryzykowała dla mnie życie. Właśnie miałam szansę na zostanie najgorszą matka świata.
- Przepraszam, kochanie – pocałowałam ją w czoło i ułożyłam w kołysce dokładnie opatulając kołderką.
Zakradłam się do domku Ateny i nałożyłam na siebie moją bejsbolówkę. Wcisnęłam się między puszkami coli, a paczkami chipsów ułożonych w bagażniku. Tak, wojna zapowiadała się genialnie.

5 komentarzy:

  1. Pierwszy! Rozdział ekstra wkońcu poród. Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze super! Annabeth, już zostawia córeczkę, nieładnie:) Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli... Dobra nie przejdzie mi to przez gardło.... A w sumie to palce XD
    Super rozdział;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Annarcy? No nie imię to akurat mi się nie spodobało. Ale za to początek bardzo! W środku było małe zamieszanie, nie wiedziałam co się do końca tu dzieje. Rozdział krótki ale miło się czyta.
    Pozdrawiam i czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle genialny :D Tylko muszę zganic cię za to że za mało się przykladasz! Za krótkie! A.

    OdpowiedzUsuń