piątek, 15 kwietnia 2016

Rozdział XV - perspektywa Toma

Zabawne, gdy pytasz się najmądrzejszą osobę jaką w życiu spotkałeś, czym właściwie jest kolosalnych rozmiarów biblioteka po której chodzimy i nawet ona nie umie ci tego do końca wyjaśnić. A jednak..wiecie, co? Nie. Zmieniłem zdanie. To nie jest zabawne tylko przerażające.
Błądzenie w nieskończoność wśród wysokich regałów po brzegi wypełnionych zakurzonymi, choć może to nie zabrzmi zbyt groźnie, napełniało mnie strachem. Wrażenie błądzenia i uczucie klaustrofobii sprawiało, że miałem ochotę rzucić jakąś klątwę na wszystkie bibliotekarki świata.
Dodatkowy półmrok panujący w tym miejscu - zdającym się nie mieć końca – rozświetlany jedynie przez tajemniczą, zielonkawą poświatę powodował gęsią skórkę. Ale strach, spowodowany byciem tu, był niczym w porównaniu z tym, który odczuwałem za każdym razem na myśl, co zrobi Lissa, kiedy wrócę. Podsumowując: a)zniknąłem w środku nocy nie zostawiając kompletnie żadnej informacji o miejscu i celu mojej podróży, b)narażam swoje życie na misji
c)towarzysząc przy okazji bardzo pięknej kobiecie jaką jest Annabeth, Jeśli zostanę powieszony, a następnie moje ciało poćwiartowane na kawałki, to cóż...będzie można uznać, że miałem sporo szczęścia. Spojrzałem na prowadzącą mnie córkę Ateny. Sprawiała wrażenie jakby wiedziała dokąd zmierzamy, ale jednak...
- Czy w ogóle wiesz jak dojść....Właściwie dokąd my idziemy? Annabeth! Czy wiesz, gdzie chcesz dojść? - wypaliłem. I znowu cisz wzbogacona jedynie miarowym uderzaniem naszych tenisówek o posadzkę.
- Skoro nie umiesz mi nawet powiedzieć, gdzie jesteśmy, to chociaż powiedz mi, gdzie powinniśmy być – rzuciłem z frustracją. Pokręciła niecierpliwie głową.
- Sęk w tym – odparła skręcając w boczny rząd półek – Że nie mam pojęcia.
Już mojej głowie kłębiła się myśl, czy nie warto by było włączyć ją do grona objętych klątwą bibliotekarek, ale dziewczyna jeszcze nie skończyła.
- W każdym razie, nie w ten sposób jaki oczekujesz. Wiem...ale nie umiem ci tego wyjaśnić.
„Tom, skarbie, po prostu jesteś idiotą”.
- Bo nie zrozumiem? - spytałem z rezygnacją.
- Nie! - zaprzeczyła trochę za szybko, żebym poczuł się w pełni usatysfakcjonowany – Po prostu JA tego nie rozumiem.
Ta rozmowa robiła się coraz dziwniejsza. Szarobiała mgła przypominająca dym, która już od czasu pojawienia się kilka minut temu gęstniała zaczęła nas powoli otaczać.
- Yyy...Annabeth.. - ale nie musiałem zwracać jej uwagi, sama ją zauważyła. Odwróciła się w moją stronę ułamek sekundy przed tym jak mgła, transportowała nas w zupełnie inne miejsce.
Znajdowaliśmy się teraz w ogromnej czarnej sali. Na przeciwko nas, po łuku, ustawione były kolosalnych rozmiarów...bujane fotele.
- Czy my właśnie trafiliśmy do piekła? - przysłoniłem usta ręką i przechyliłem się lekko w jej stronę.
- Czemu tak twierdzisz? - odpowiedziała mi pytaniem na pytanie, w bardzo podobny sposób jak ja przed chwilą. Oboje szeptaliśmy jakby wyczuwając grozę tego miejsca.
Niestety nie zdążyłem wyjaśnić jej, że moherland to istna definicja piekła, bo w tym samym momencie na swoich miejscach pojawiło się dopełnienie koszmaru razy trzy, w postaci pomarszczonych staruszek. Co ciekawe były normalnych rozmiarów, to znaczy nieadekwatnych do ich bujanych siedzisk. To zjawisko przywodziło mi na myśl trzyletnią Lenę, która uparłwszy się, że nie będzie siedzieć na nocniku, załatwiała się do muszli (za każdym razem, kiedy do niej nie wpadała, oczekiwała ode mnie i matki burzy oklasków). Proporcje między krzesłem a staruszkami były podobne jak mojej przyszywanej siostry i toalety, a ja właśnie sobie uświadomiłem, że chyba nie powinienem się z wami dzielić tym wspomnieniem... Że widziałem moją siostrę na klozecie i, że ona tak naprawdę nie jest moją siostrą.
Zapomnijcie.
Dopiero teraz w pełni uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie jesteśmy spokrewnieni i właściwie moglibyśmy być...nie, dobra, lepiej o tym nie myśleć...
- Annabeth Chase – zaskrzeczała pierwsza od lewej staruszka – Wiedziałyśmy, że się wkrótce zjawisz. Czym sobie zasłużyłyśmy na zaszczyt, jakim jest spotkanie twarzą w twarz, z sławną córką Ateny, tą która odnalazła Atenę Panteros? Wyjaw nam powód swej wizyty, śmiało.
- Powinniście znać odpowiedź na to pytanie. Podobnie jak na każde inne – odparowała. Chociaż jej głos nadal był grzeczny i spokojny, coś w jej pozie świadczyło o skrywanej dumie i pewności siebie, i tego, że nie boi się dostać torebką po głowie. Albo, żeby jej nić życia została przerwana.
Środkowa mojra, zorientowałem się kim są babcie, potrząsnęła głową. Jej bezzębne usta były rozwarte, przy oczach pojawiły się zmarszczki – oczywiście dodatkowe oprócz tych tysięcy, które już były tam wcześniej. Wyglądało to jak parodia śmiechu, bezdźwięcznego i bardzo upiornego.
- Słuszna uwaga, córko Ateny. My to wiemy. Podobnie, jak słusznie sama zauważyłaś, inne sekrety twojej duszy i umysłu – wskazała na nią długim, wyglądającym jak coś co dawno zdechło placem, zupełnie jakby próbowała dźgnąć ją nim oskarżycielsko, mimo odległość – Pytanie brzmi: czy ty wiesz po co to przybyłaś, Annabeth Chase.
Myślałem, że za chwilę powie coś w stylu: Wybieram telefon do przyjaciela albo Skorzystam z pół na pół.
Tymczasem dziewczyna drgnęła.
- Może znacie, pani, moje najskrytsze tajemnice, ale z tego, co widzę mniej orientujecie się w dokumentach – stwierdziła oschle – Już nie jestem Annabeth Chase. Przeoczyłyście, że wyszłam za mąż. Teraz jestem Jackson – zamyśliła się chwilę – A właściwie Chase – Jackson.
Wymieniły znaczące spojrzenia – w każdym razie – tak mi się wydawało. W końcu przemówiła ta siedząca z lewej, znowu: - A więc dobrze, oblubienico Perseusza Jacksona, nadal nie wyjawiłaś nam, czego pragniesz.
- Wiedzy – wypowiadając to jedne, krótkie słowo Annabeth uniosła głowę z godnością, a ja poczułem, że nie chodzi tu o jakąś zwykłą wiedzę, tylko o coś znacznie ważniejszego. Znacznie bardziej niebezpiecznego.
Środkowa przechyliła głowę z namysłem i powiedziała (doprawdy, chyba ustaliły sobie kolejność irytująco proroczych oraz nie zrozumiałych przemów):
- Spełnimy twoje żądanie, Annabeth Chase. Jackson.
Dziewczyna osłupiała.
- Naprawdę? - podejrzliwie zmarszczyła brwi – Tak...bez żadnych konsekwencji? Ofiary? Poświęceń? Haczyków?
-Masz rację, myśląc, że każda nasz usługa ma swoją cenę – stwierdziła – Za zysk się płaci. Ale, co jeśli, to czego chcesz wcale nie jest nagrodą? Mówisz o konsekwencjach, tego czynu, ale co jeżeli on sam w sobie nią będzie? Jeżeli skutki naszego daru zniszczą twoją duszę? Wam, dzieciom Ateny, tak łatwo zapomnieć, że wiedza często bywa brzemieniem. Annabeth zmrużyła oczy, ale milczała. Najwyraźniej rozważała słowa mojry. Zastanowiło mnie, czy córka Ateny pomyślała o tym samym, co ja. O milionach śmiertelników żyjących w błogiej niewiedzy na temat zbliżającej się apokalipsy. Śmiertelników tysiąc razy szczęśliwszych niż herosi i magowie.
- Jednak nie zmienię zdania. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa – głos Annabeth przerwał ciszę i potoczył się echem po sali – Ale muszę...dla mojej rodziny, przyjaciół. Dla wszystkich.
Zrobiła kilka wolnych i niewielkich, ale zdecydowanych kroków w stronę bujanych krzeseł...które już nie były sobą, lecz monumentalnymi, kamiennymi tronami. Kobiety równocześnie otworzyły usta, ich synchronizacja z każdym momentem robiła się coraz bardziej przerażająca, z których buchnęła gęsta, ciemnozielona mgła. I powoli zaczynała pełznąć po posadce w kierunku Annabeth, a choć ja bym dawno uciekł z wrzaskiem, to ona nawet się nie cofnęła. Stała spokojnie, nieruchomo, z rękami luźno opuszczonymi wzdłuż tułowia. Ja również stanąłem nieruchomo, zamiast coś zrobić, zareagować. Nie zrobiłem kompletnie nic, zanim było już za późno.
Rzuciłem się ku niej, gdy wydała z siebie pierwszy okrzyk.
- Annabeth!!! - jakieś trzy metry od miejsca, w którym stała zatrzymała mnie niewidzialna ściana. Patrzyłem jak mgła wzbija się coraz wyżej, niemal całkowicie zasłaniając uwolnioną postać. Jedynie jej krzyk, utwierdzała mnie w przekonaniu, że nadal tam jest. Nie wiadomo w jakim stanie, ale jest. Nie przestawałem łomotać z rozpaczą w niewidzialną przeszkodę.
- Tomie Morel – odwróciłem się powoli słysząc niski, gardłowy głos – Synu Zeusa...bracie.
Patrzyłem na wysokiego mężczyznę w rzymskiej zbroi. A właściwie..jego ożywiony szkielet. Za nim stała milcząca armia duchów, mierząc mnie posępnym spojrzeniem. Rzymska kohorta nieumarłych.
- Chwyć miecz i stań ze swoim przeznaczeniem, greku – rzekł Juliusz Cezar trzymając ostrze gladiusa na moim gardle.

Jeśli ktoś mnie zapyta o jakiś logiczny powód mojej walki z żywą legendą (to znaczy martwą, ale w sumie żywą...och, wiecie, co mam na myśli) albo o jakieś sensowne uczucia, to nie będę wiedział, co odpowiedzieć. Miecz podany mi przez jednego z legionistów ciążył niesamowicie, wszystkie zmysły były przyćmione. Czułem się jak otumaniony. Dopóki mężczyzna nie zamachnął się na mnie z całej siły. Z trudem przyjąłem cios. Wiedziałem, że mam beznadziejną gardę i za mały biceps, żeby z nim wygrać. Nie jestem szermierzem, tylko łucznikiem.
Ten argument jednak nie powstrzyma Cezara przed zabiciem mnie.
Natarł na mnie kolejny raz. Naciskając, tym razem z jeszcze większą siłą. Wszystko rozmyło się. Widziałem już tylko Jej twarz. Gładką, opaloną skórę mocno kontrastującą z jasnymi oczami. Chwilę potem zmieniła się. Niewiele, ale jednak – to już nie była moja Lissa. Jej szyja była spowita kamieniami szlachetnymi. Kleopatra. Nasze wspomnienia mieszały się. Moje i jego.
Ścigamy się na rowerach ulicami miasta. Jest na prowadzeniu, jej czarne włosy falują na wietrze. Ogląda się na mnie przez ramię. Jej oczy są barwy nefrytu, nie nilu jak zawsze. Teraz jest już sobą. Czuję delikatne dłonie na piersi.
- Juliuszu.
Wszystko kończy się w rozbłysku złota.
Nie wiem do końca jak ciąłem go w nogę i z wrzaskiem wściekłości cisnąłem mieczem o ścianę. Rozległ się trzask i po chwili mgła rozwiała się, legion zniknął. Podobnie jak jego dowódca. Podobnie jak trony.
Zostałem tylko ja i Annabeth. Dziewczyna popatrzyła na mnie nieprzytomnym spojrzeniem, a następnie zachwiała.
Chwyciłem ją tuż nad ziemią.
Zostałem, sam, w całkowitych ciemnościach, z nieprzytomną Annabeth w ramionach.

6 komentarzy:

  1. Pierwsza!!! Dziękuję, że w końcu wrzuciłaś rozdział!!! Czekam na następny!!!
    ~Reyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tak na krótko, ale rozdział mega spoko. Podobały mi się te wspomnienia Toma wymieszane ze wspomnieniami Rzymianina... to było fajne :D.
    Czekam na nexta! ;D
    Xoxo ;*
    Annabell di Angelo

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra. Ja mam pytanie, którego nie zadałam wcześniej, bo myślałam, że to jakiś żart: DLACZEGO usunęłaś drugiego bloga?? :( . Historie o Posejdonie i Sally były super... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z powodu technicznych przeniosłam opowiadanie na wattpada, gdzie funkcjonuje pod tą samą nazwą :)
      https://www.wattpad.com/story/69259140-pami%C4%99tniki-z-wakacji-by-posejdon-czyli-zr%C3%B3bmy

      Usuń
  4. Nominowałyśmy cię do LBA! Szczegóły tutaj: czas-herosow.blogspot.com
    ~Reyna i Annabeth

    OdpowiedzUsuń
  5. super rozdział jestem tu pierwszy raz i na pewno zostanę dłużej ;) poprosze o kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń