sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział XVI - Perpsektywa Leny - Zostawcie moją siostrzenice, weźcie mnie....a jak koniecznie już ktoś musi zginąć, to weźcie Percy'ego

Wiecie co jest dobre w byciu złym? Odpowiednio – nie za mocno i nie za słabo – przypieczony bekon na jajkach sadzonych na śniadanie. I to, że możesz je zjeść razem z przyjaciółką.
- Lena...może po prostu oszczędzę wszystkie masarnie świata zamiast twojej rodziny? - zaproponowała Marica z rozbawieniem przyglądając się mojemu obżarstwu/spełnieniu podstawowych potrzeb fizjologicznych (skreślić niepotrzebne). Przełknęłam mieszaninę mięsa, jajka i grzanki, chwilę nacieszyłam się ich cudownym posmakiem i zdałam sobie sprawę, że może jednak wypadałoby, by ją wyprowadzić z błędu albo przynajmniej wprowadzić ją w błąd, że popełniła błąd. Nabrałam powietrza w płuca, unosząc przy tym serdeczny palec do góry...
- W masarniach robi się mięso, tak? - upewniłam się. Zobaczywszy wyraz jej twarz, mówiący o tym, że nie do końca wie, czy śmiać się czy płakać, przez chwilę byłam sobie w stanie wyobrazić, że nadal jest tą samą dwunastolatką, która patrzy na mnie podobnie zza niedopasowanych, bo zsuwających się aż na czubek nosa, okrągłych okularów. Z trudem upomniałam się, że to nie ona. To nie jest Marica, tylko pusty manekin w rękach Chaosu, mający jedynie jej twarz. Jednak ciężko było mi mieć niezachwianą pewność, kiedy po głowie w ciąż kołatało się to samo pytanie, nie dające mi spokoju, nawet na chwilę: skoro tak, to czemu mnie jeszcze nie zabiła?
- Kusząca propozycja – uznałam – Ale skoro już zostałam półboskim Anakinem Skylwakerem, to chciałabym mieć jakieś powody.
Uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawiły się przekorne ogniki.
- Władza, bogactwo, cały świat u twych stóp...Jest wiele powodów, Lena. Możesz w nich przebierać dowolnie – zauważyła.
- Szlachetne powody – poprawiłam – Ochrona rodziny i przyjaciół wypada, w każdym razie według społeczeństwa, wyżej w rankingu ….yyy, to znaczy wypadałaby wyżej gdyby taki istniał, niż obrona bekonu..chociaż może niewiele wyżej – dodałam po chwili namysłu z nadzieją. Parsknęła śmiechem, ale jakby wymuszonym. Chyba łatwiej by jej było przystać na ocalenie dla mnie kilkunastu kilogramów mięsa niż moich bliskich. Ta myśl przypomniała mi o czymś.
- Annabeth – wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język. Marica wsparła podbródek na splecionych dłoniach, ale nic nie powiedziała. Czekała na mój kolejny ruch. Zdążyłam zadźgać widelcem kilka steków i zmienić je w nieokreśloną papkę, aż w końcu wzięłam głębszy wdech i zapytałam:
- O co z nią chodzi? Dlaczego właśnie ją chcecie zabić...?
- Chcemy – poprawiła mnie łagodnie – Teraz jesteś z nami, Lena.
Jej uśmiech pełen satysfakcji wyraźnie miał mi zakomunikować, że bardzo się cieszy, że nie będzie musiała sama przyglądać się destrukcji świata. Takie chwilę przecież trzeba dzielić z najlepszą przyjaciółką!
- Jeszcze nie – zaoponowałam chłodno – Najpierw wyjaśnienia. O co ci chodzi z Annabeth? Uśmiechnęła się słabo.
- Nie, Annabeth, tylko...jej dziecko. A konkretnie, syn lub córka twojego brata, urodzone przez nią. To właśnie ich potomek...nie ma prawa powstać.
W takich momentach, moich drodzy, jak ten, nie zważając powinniśmy zakasać rękawy i najskuteczniejszymi, znanymi od zarania dziejów metodami wyperswadować, choćby krzywe przycięcie złocistych loczków mojej Annarcy. Jednak wystarczała chwila zawahania, żebym się powstrzymała. „Nie ma prawa powstać”. A Annarcy, jak najbardziej, powstała, więc słowa Marici zabrzmiały zupełnie tak jakby...dziewczyna o tym nie wiedziała.
- Lena? - musiałam się porządnie zamyślić i tym samym zaniepokoić ją. Taki stan mógł oznaczać u mnie poważne choroby rozdwojenia jaźni lub zaniku osobowości.
- Hm? - wepchnęłam w siebie ostatnie jajko, żeby chwilowo uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Powiedz coś – poprosiła, szybko dodając – Ale najpierw przełknij. Uwierz mi, już parę razy widziałam jak jednocześnie próbujesz jeść i mówić, i wolałabym już tego nigdy nie oglądać. Ani nie być w...bezpośredni kontakcie – wzdrygnęła się.
Z trudem powstrzymałam się od splunięcia Marice w twarz jajkiem jednocześnie z głośnym „Ej! Wcale nie pluję jak jem!”, ale nie wiedziałam w jakim stopniu Chaos opanował jej duszę oraz na ile toleruje przeżute przeze mnie śniadanie na sobie.
- A co mam powiedzieć? Jasne, smutno mi, że nie zostanę ciocią kogoś, kto dzięki super – atenim genom ma szansę uniknąć bycia totalną amebom, po moim braciszku. Chociaż może nawet wielgaśny mózg Annabeth nie uratowałby takiego dziecka – celowo przez cały czas używałam trybu przypuszczającego. Marica nie poprawiła mnie, co mogło oznaczać tylko jedno. Annarcy była, na razie, bezpieczna.
Chyba, mimo wszystko nie udało mi się ukryć kipiącej we mnie złości, bo Marica skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie tylko my czyhalibyśmy na jego życie – poinformowała mnie z wyrzutem, ale i pewną satysfakcją. Zamarłam.
- O, tak. Dokładnie. Wasi wszechmocni i łaskawi bogowie – wycedziła zjadliwie – Też zabiliby to dziecko. Byliby pierwsi. Wyrwaliby płód z łona twojej bratowej razem z jej wnętrznościami i spalili w trójnogu ofiarnym. Na cześć Olimpu, na chwałę Egiptu, na wieczność Asgardu!
Teraz to przeholowała. Jak mogła to powiedzieć?! Jak mogła wykrzyczeć mi takie słowa prosto w twarz...Przecież trójnogi stoją w pawilonie jadalnym, w którym jak sama nazwa wskazuje JEMYYY! Martwe płody i wnętrzności przyjaciółki, nawet w wyobraźni, nie pobudzały apetytu.
- To dziecko zagraża światu jaki znamy, zmieni porządek rzeczy... - ale jej cichy monotonny głos zginął, gdzieś w moich gnających myślach.
Czy przepowiednię znają wszyscy bogowie? Cóż, trzeba przyjąć, że tak. Następne pytanie. Czy mają w sobie dość dobrej woli, zaufania i odwagi, żeby nie zabić bezbronnego niemowlaka, który w przyszłości może stanowić zagrożenie?
Hahahahahahahahahahahahahahahahahaahaahaaahaaaaaahaaaaaaa, a to dobre. Już po Annarcy. Z powyższych odpowiedzi wynika następujące spostrzeżenie. Bogowie uznali jednego z członków mojej rodziny za potencjalne zagrożenie i postanowili nas zniszczyć. Ok, jasne, wszystko się zgadza. Mam tylko jedno pytanie. Co tak późno?
W końcu Percy miał tą swoją przepowiednię, no i strasznie wkurza. No co? Błagam! Przecież nie tylko mnie. Mogli go już, wtedy...aha, to tłumaczy dlaczego ICH jeszcze nie zabito. Nie było rodziców, nie było dziecka. I po sprawie. Ale przecież, nie można od tak sobie zabić zasłużonej pary herosów – córki Ateny, która odnalazła jakiś tam ważny posąg i chłopaka od wielkiej trójki, który nie obrócił olimpu w gruzy, więc w sumie można go uznać za jego wybawcę.
Jednak kto zabroni mieć radzie bogów cichą nadzieję, że młodzi nie przeżyją wojny? Że nie przetrwają kolejnej apokalipsy. W końcu do trzech razy sztuka, nie? Percy...O, bogowie! Dopiero teraz zrozumiałam. Bo skoro bogowie (i Marica) wiedzieli o tej przepowiedni, to czemu nie miał wiedzieć o niej, ktoś kto był nim w połowie...Ktoś kto chciał zrobić, to samo co oni, ale znacznie z innych powodów...
„ Wyrwaliby płód z łona twojej bratowej razem z jej wnętrznościami i spalili w trójnogu ofiarnym.” Wyrwanie wnętrzności równało się śmierci.
Przypomniałam sobie chwile, już po tym jak Percy przestał żądać aborcji, kiedy Annabeth mówiła o czasach, gdy Annarcy będzie już na świecie. Najpierw wyglądał na równie szczęśliwego, co ona, ale zawsze chwilę później z jego uśmiechu znikała szczerość, a oczy nabierały dziwnego wyrazu. To właśnie przez ten wzrok nie mogłam mu wybaczyć, zawsze uważając, że to kolejny przejaw jego niechęci do posiadania dziecka. Do porzucenia nienarodzonego maleństwa.
Dopiero teraz zrozumiałam to nieokreślone spojrzenie i przypomniałam, że widywałam je już wcześniej, ale zaślepiona złością zupełnie o tym zapomniałam.
Tak samo patrzył na mnie, kiedy wrzeszczałam na mamę, co zdarzyło się kilka razy, za to, że mnie zostawiła, a ona tylko w milczeniu wysłuchiwała moich oskarżeń. Tak właśnie mój brat patrzył na, jak ktoś kogo kocha niszczy inną osobę, którą kocha równie mocno... W tym momencie byłam w stanie wybaczyć wszystko Percy'emu. Ale czując lód w moich żyłach, który nie znikł stamtąd od czasu mojego koszmaru, podpowiadał mi, że mogę nie mieć już okazji, żeby mu to powiedzieć...
W ciąż nie wiedziałam, dlaczego Annarcy jeszcze żyła? Czy nikt nie dowiedział się ojej istnieniu? Ani bogowie ani „ci źli”? A może ktoś czuwał nad nią, ktoś potężny kochał ją równie mocno jak my...
Posejdon. Poczułam, że się uśmiecham. Może był beznadziejnym ojcem, ale jako dziadek sprawował się...
- Dobrze się czujesz? - w głosie Marici pobrzmiewała nutka strachu. Hmmm...właśnie opowiadała mi o tym, że chce popełnić dzieciobójstwo, a ja nadal szeroko szczerzyłam zęby...
- Jest...ok.
- W takim razie chciałabym ci kogoś przedstawić – mówiła już normalnie, choć nadal przyglądała mi się niepewnie – Można powiedzieć, że ma podobną historie do ciebie, pewnie się dogadacie...
Usłyszałam śmiech dobiegający zza moich pleców. Znajomy.
- Po co te ceregiele, Marico? - tak, ten głos znałam na sto procent.
- Jak leci, Lena? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, kiedy skierowałam powoli głowę w jego stronę.
Nigdy nie żałowałam, że w misji ratowania, Luke'a Castellana odniosłam sukces. Aż do dziś.
… Wiatr z niesamowitą siłą uderzał o namioty w obozie. Powiewały też, długie do łopatek, czarne włosy dziewczyny, po raz setny przeszkadzając jej w odczytaniu po raz setny karteczki.
Po raz setny rzuciła ją na ziemię i ze złością wgniotła w ziemię. Jedno było pocieszające. Karteczka po tych stu razach była w takim stanie, że nie było szans na sto kolejnych. Na sto kolejnych, lecz za każdym razem tak samo irytujących: „Na pewno nie poszłam być szpiegiem, a już na pewno nie w obozie wroga. 007 P.S. Nawet nie myślcie, że to Lena Jackson”.
- Chrzanieni masochiści – po raz setny tego dnia warknęła Lissa Hariri.

2 komentarze:

  1. Masz coś do dzieciobójstwa? Oj, Jaimie Lannister i Góra mieliby się o co z tobą kłócić. Mhrokiem nie poleciało, a humorek sprawia, że pojawia się banan na mojej twarzy. Nienawidzę Lissy, dziewczyna Mary Sue tratatata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany! To było mocne! Wiesz, że nie umiem pisać długich komentarzy, więc kończę.
    ~Reyna

    OdpowiedzUsuń