niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział XXIII - Percy

Szpital polowy bardzo przypominał ten obozowy. Dało się jednak zauważyć pewne różnice – zamiast pokaźnej liczby pacjentów, takich jak ofiary żartów któregoś z braci Hood z lekkim obrażeniami lub tych w poważnym stanie, ofiary żartów obojgu braci Hood jednocześnie, pomieszczenie świeciło pustkami. Najwyraźniej synowie Hermesa zgodnie uznali, że na czas wojny robią zawieszenie broni z psikusami, bo w namiocie nie dostrzegłem żadnego twerkującego osobnika, jednocześnie zwijającego się z bólu.
Minęliśmy z Annabeth tylko jedną prycz, na której ktoś był.
- Sadie! - nie mogłem się tam nie zatrzymać, mimo że przyszedłem tu w określonym celu. Siedziała wygodnie wsparta na poduszkach, Kiedy usłyszała mój głos, uniosła lekko głowę. - Percy? - nie wiem, czy to niepewność w jej głosie, choć stałem tuż przed nią, czy też fakt, że uśmiechała się do szafki nocnej (a miałem prawie stuprocentową pewność, że nie przypominam żadnego mebla) sprawiła, iż uznałem, że coś tu nie gra.
- Wszystko w porządku? - tym razem dobrze skierowała głowę w moją stronę, a ja aż zrobiłem krok w tył, głośno wypuszczając powietrze. Annabeth rzuciła mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Było to uniwersalne spojrzenie na wszystkie moje nietakty, więc ciężko mi było jednoznacznie stwierdzić, co dolega Sadie. Obstawiałbym jednak, że to coś z oczami, na których to, właściwie, widok tak zareagowałem. Były o odcień bladsze, kojarzyły się z letnim niebem, które nagle okryła gęsta mgła.
- Co się stało? - wydusiłem.
- Och, wiesz. Moja niesubordynacja, przeciągnięcie Lissy na ciemną stronę, zwiady, Feniks, tymczasowa utrata wzroku – brzmiało to jak bredzenie szaleńca. Wspominałem już, że zawsze dobrze się rozumieliśmy z siostrą Cartera? - To długa historia.
Skinąłem głową, a potem przypomniałem sobie, że ona nie może tego zobaczyć.
- Przytakuję ci – poinformowałem ją. Parsknęła.
- Dzięki. Rozważałeś kiedyś karierę półboga–przewodnika? - nie zdążyłem nawet poważnie zastanowić się nad tą ofertą, bo przypomniała sobie o czymś – Skoro ty wróciłeś, to mój brat też, nie? Gdzie on?
Wziąłem głęboki wdech. Teraz nadszedł najtrudniejszy moment rozmowy.
- Czy uwierzysz, w to, że został poważnie raniony przez niebieskiego wilka ze świecącymi oczami, a jak był już prawie martwy to rozbłysło światło, pojawiły się dziwne kobiety o zwierzęcych twarzach, zaczęły śpiewać, a twój brat zniknął w blasku chwały i zapachu piżmu?
Zastanowiła się chwilę.
- Tak – zastanowiła się jeszcze chwilę, pocierając dłonią podbródek – Zdecydowanie tak.
- Jest z tobą Annabeth, prawda? - domyśliła się.
- Cześć, Sadie – moja żona odezwała się po raz pierwszy od naszej wizyty w szpitalu – Jak tam? Czy ...czy jest jakaś poprawa?
Dziewczyna uśmiechnęła się cierpko.
- Zamiast czarnych plam, widzę szare plamy, więc tak, chyba tak, można to uznać za dobry znak.
- Musimy już iść, trzymaj się – poklepała delikatnie naszą młodszą przyjaciółkę. Mimo że byliśmy razem już tyle lat, a znaliśmy się jeszcze dłużej – nigdy nie przestawało mnie dziwić jak łagodne mogą być ręce, które były zdolne do łamania kości i rzucania ludzi na ziemię chwytami judo (żebyście nie mieli złego zdania o mojej żonie – to tylko w uzasadnionych przypadkach, typu, gdy ktoś znika bez słowa na osiem miesięcy). Dobrze, że była taka troskliwa w stosunku do Sadie – inaczej nie byłbym przygotowany na to, co nastąpiło chwilę później, gdy zaprowadziła mnie do niewielkiej przestrzeni, oddzielonej od reszty szpitala polowego przy pomocy kilku zasłon, ustawionych przy jednej z materiałowych ścian. Za nimi znajdowało się metalowa skrzynka, która wyglądała na dzieło któregoś z dzieci Hefajstosa. Ciężko mi było jednoznacznie określić co to jest. Podręczny przybornik na narzędzia? Machina wojenna? Źródło zasilanie pola siłowego przeciwpotworowego? Kolejne ulepszone połączenie playstaion, kineckta i maszyny do nachos? Naprawdę ciężko było wybrać którąś z możliwości, wiedząc, że jest to wytwór domku/namiotu/czy czego tam, co postanowili sobie wybudować byleby się odróżniać od reszty i mieć stały dostęp do wifi numer dziewięć (pewnie zastanawiacie się skąd wiem – gdy kiedyś zobaczycie ogromne na cały produkt logo, w meksykańskich barwach „Valdez and company”, to pogadamy), i mając tylko pierwszy rzut oka na ocenienie sytuacji.
Ale Annabeth ubiegła mnie, ostrożnie pochylając się nad tajemniczą skrzynką i ostrożnie wyjmując z niej (od razu okazało się, że od góry nie było żadnego wieka), delikatnie, ale z dostrzegalną wprawą kocyk o podejrzanie niemowlęcych kształtach.
Albo moje dziecko trzymano w maszynie do nachos, albo to była kołyska.
Moje dziecko. Moje dziecko. Moje dziecko.
Annabeth podniosła twarz, którą chwilę wcześniej kierowała ku trzymanemu zawiniątku i jej czuły uśmiech zamienił się nieco w rozbawiony.
Gdy powiedziała mi, że musi mi coś koniecznie pokazać, to nie skojarzyłem jakoś faktów z tym, że już nie ma ogromnego brzucha. Chyba po ośmiu latach wreszcie zaczynam rozumieć, dlaczego Annabeth upiera się przy stanowisku, że jestem ciężko myślący...Ej, osiem lat, to wcale nie tak dużo jak na takie odkrycie!
- Chcesz ją potrzymać? - zapytała szeptem. Skinąłem powoli głową, jednocześnie przełykając ślinę i czują narastając panikę. Co teraz powinienem zrobić? Nie mam przygotowanego żadnego przemówienia młodego ojca ani nawet dolara przy duszy na kieszonkowe. Jestem okropnym ojcem, zanim się obejrzę będzie chciała chodzić po galeriach handlowych i trzymać się za ręce z chłopakami, a ja nie wytrzymam psychicznie i będę się próbował utopić, a potem przypomnę sobie, że nie mogę się utopić, bo jestem synem Posejdona, który będzie złym dziadkiem, rozpieszczającym wnuczkę i niszczącym tym samym lata naszej pracy, żeby wychować ją na porządnego obywatela płacącego podatki i...
Wszystkie obawy zniknęły w chwili, w której ujrzałem malutką, okrągłą twarzyczkę śpiącej Annarcy.
Mojej Annie.
Zdałem sobie sprawę, że Annabeth asekurowała moje ręce przez dłuższą chwilę, dopiero gdy mnie puściła, zostawiając naszą córeczką w moich, już nie tak bardzo, roztrzęsionych ramionach. Nie było na szczęście za wielu świadków tego jak prawie dwumetrowy facet, ze szramą na pół twarzy seplenił niczym małe dziecko i robił co chwilę „A kto tuuuu? Tatuś tuuuuu!”. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy w mojej głowie powróciły wspomnienia i lęki sprzed roku.
- Co się stało? - moja żona nie mogła nie dostrzec zmiany w moim zachowaniu. Milczałem. Jak miałem jej wytłumaczyć, że osoba, którą oboje tak bardzo kochamy, wszyscy będą chcieli zabić i że nawet jeżeli uda nam się ją uchronić, to prawdopodobnie zniszczy nas i wszystko w zasięgu drogi mlecznej? A co gorsza: czy byłem w stanie przyznać Annabeth rację, że jej matka nie jest aż tak okropna i zachowała się całkiem w porządku próbując mnie ostrzec?
- Czy ma to może coś wspólnego z tym, że nasza córka stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszechświata i zarówno nasi wrogowie, jak i bogowie, w tym twój ojciec i moja matka będą próbować ją zabić, co wiąże się z tym, że nas też? - ton jej głosu nie odbiegał troskliwością od poprzedniej wypowiedzi, dlatego chwilę zajęło mi uświadomienie sensu tego co usłyszałem. I wtedy mało brakowało abym upuścił Annarcy.
- Nie patrz tak na mnie, Percy – roześmiała się, ale zabrzmiało to niezwykle smutno. Jej śmiech był pełen rezygnacji – Wiem o wszystkim. A jeśli oddasz mi teraz naszą córkę, żebym nie musiała umierać z niepokoju, że za chwilę zafundujesz jej traumę do końca życia związaną z upadkami z dużych wysokości, opowiem ci wszystko.
Jedną z licznych zalet córki Ateny jest to, że nawet najbardziej porąbana historia brzmi tak jakby miała jakikolwiek sens. Tak, więc nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, że Annabeth odbyła z Tomem podróż do metafizycznej, istniejącej poza naszą rzeczywistością, do której dostała się przez najsławniejszy obraz Leonarda DiCaprio (jestem prawie pewien, że to ten drugi tonął na Titanicu) biblioteki Ateny, gdzie pogadała z babciami fatami, zdobyła Wiedzę przez wielkie W, dzięki czemu poznała przepowiednię o naszej córce.
Gdy zapytałem się ją czy w ten sam sposób dowiedziała się, że ja wiedziałem wcześniej, roześmiała się.
- Domyśliłam się – wyjaśniła – Nabrało sensu to wszystko...sam wiesz kiedy – tak, dobrze wiedziałem kiedy, miała na myśli te kilka pierwszych miesięcy, gdy największym zagrożeniem dla naszego dziecka byłem ja sam – Sam rozumiesz, że miałam do wyboru uznać cię za dupka albo za kogoś, kto był gotowy zrobić okropne rzeczy, żeby mnie chronić.
Jednak nadal nie wiem jednego. Skąd ty wiedziałeś?
W tym momencie Annie się przebudziła. Krótka lekcja z dnia dzisiejszego. Niemowlaki nie budzą się bez płaczu.
W czasie, gdy Annabeth zabrała się do zmieniania jej pieluszki, ja zdobyłem się na opowiedzenie jej o rozmowie z Ateną.
Gdy kończyłem, kołysała już naszą córeczkę na rękach. Mała nie spała – miała śliczne niebieskie oczka. Słyszałem kiedyś, że wszystkie dzieci w pierwszych tygodniach życia mają takie, a z czasem przybierają właściwą barwę. Miałem nadzieję, że to prawda, bo inaczej oznaczało to by, że...Nie, nie chciałem o tym myśleć. Jednak list schowany w kieszeni dżinsów, który zabrałem z apartamentu pana Magnusa życzącego miłej śmierci, ciążył mi jak nigdy dotąd.
- Oczywiście! - ucieszyła się Annabeth, wyrywając mnie z moich ponurych rozważań – Atena! To dzięki niej żadna ze stron, ani sługi Chaosu ani bogowie...
- Ani ci źli, ani ci jeszcze gorsi – wtrąciłem. - Nie wiedzą o Annarcy! Moja mama nas kryje – rozpromieniła się jeszcze bardziej – Annarcy jest bezpieczna, rozumiesz? Bezpieczna. Wszyscy tutaj myślą, że nie żyje, a to jest mała półbogini, której śmiertelny rodzic zginął, a ona został uratowana przez Grovera. Rozumiesz? Jest całkowicie bezpieczna.
Zamrugałem.
- Yyyy...możesz powtórzyć ten fragment o tym, że sfingowałaś śmierć Annie? - wyciągnąłem ręce w jej stronę.
Popatrzyła na mnie ze smutkiem, ale podała mi córkę.
- To był jedyny sposób, Percy.
- Taak – powiedziałem w końcu – Pewnie masz rację. Atena, wtedy, pewnie też miała rację – uśmiechnąłem się do niej szeroko – Ale ja i tak zrobię, co uważam.
- Pe..
Ale ja już wybiegłem zza zasłonek, kilkoma susami znalazłem się poza namiotem polowym, wydaje mi się, że gdzieś za sobą usłyszałem krzyk Sadie:
- Dlaczego Percy kradnie to dziecko?
I chwilę potem byłem już w samym centrum obozowiska: - Hej, ludzie! Jest coś co muszę wam powiedzieć.
Gdy Annabeth przecisnęła się przez tłum zainteresowanych tym, co mam do powiedzenia, który się utworzył wokół mnie, byłem już w połowie opowieści. Zacisnęła pięści jakby była gotowa zabić nas wszystkich, byleby tylko Annie pozostała bezpieczna. Ja jednak za bardzo ufałem tym ludziom i wiedziałem, że nas nie zdradzą. Ani magowie, ani herosi.
Kiedy umilkłem, zapanowała kompletna cisza.
Pierwsza wystąpiła do przodu Lissa.
- Przysięgam na Styks, że, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, oddam życie za Annarcy Jackson – oświadczyła głośno – Ewentualnie popilnuję ją kiedyś wieczorem, jeżeli będziecie chcieli mieć z Annabeth trochę czasu dla siebie.
Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością. Do Lissy dołączały kolejne osoby, a ja czułem niewysłowioną ulgę. Niektóre dziewczyny podchodziły uściskać Annabeth. Kiedy przytulała się z Piper, córka Ateny popatrzyła na mnie znad ramienia przyjaciółki.
„Jeszcze dzisiaj nie oberwiesz, Glonomóżdżku” zdawało się mówić jej spojrzenie. Uśmiechnąłem się sennie, przyciskając Annie do piersi. Mojej córeczce nie grozi już nic, z wyjątkiem tego co grozi nam wszystkim, a ja w przeciągu najbliższych godzin nie zginę z rąk własnej żony. Czy może być coś cudowniejszego?

Nie, jednak z pewnością może być coś gorszego. Obudziłem się w namiocie, który Annabeth dzieliła z Leną, Lissą i kilkoma innymi dziewczynami. Leo przeniósł tu kołyskę ze szpitala polowego. Rozejrzałem się dookoła – nie mogło minąć wiele czasu odkąd się położyłem. Byłem jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej.
Najwyraźniej obudziło mnie przybycie Malcoma, jednego z przyrodnich braci Annabeth.
- Na razie wstrzymaliśmy ogień, choć trochę ciężko było opanować chłopaków od Aresa, ale Annabeth... - chłopak dotknął ramienia mojej żony – Facet, których ich prowadzi chce rozmawiać tylko z tobą.
Annabeth wydała z siebie cichy okrzyk i wybiegła z namiotu.
- Malcom – zawołałem. Chłopak spojrzał w moją stronę.
- O czym rozmawialiście? - Potarłem twarz rękawem, żeby się trochę rozbudzić.
- O tym, że przed obozem stoi tysięczna armia wikingów.

Najpierw nie zobaczyłem potencjalnego zagrożenia, za które można by było uznać armię przynajmniej trzy razy liczniejszą od naszej ubranej w kolczugi i uzbrojonej w ogromne topory, tylko jak Annabeth wtula się w jakiegoś obcego blondyna. Już wtedy czerwona lampka zaświeciła w mojej głowie. A zaczęła nieznośnie pulsować i zawodzić alarmem, gdy wyszeptała:
- Tak się cieszę, że jesteś Magnusie.
Równym krokiem podszedłem do chłopaka i trzasnąłem go pięścią między oczy. W trzaskaniu ludzie pięścią między oczy słabe jest to, że samemu można oberwać.
Niestety nie byłem w tym wyjątkiem i po chwili szamotaliśmy się z panem Magnusem Życzącym Miłej Śmierci po ziemi.
- Dosyć! - Annabeth jakimś cudem udało się wkroczyć między nas i rozdzielić przy niewielkiej pomocy dwóch byczków od Aresa. Z satysfakcją zauważyłem, że gościu miał napuchniętą wargę.
- Percy – syknęła – Możesz mi wyjaśnić, czemu próbowałeś mi zabić kuzyna?
- Czemu? - burknąłem – I ty się mnie jeszcze pytasz...Czekaj, kuzyna?
- Poznaj Magnusa Chase. Mojego kuzyna – wskazała ręką chłopaka – A ty myślałeś, że kogo? - Jak by się tak przyjrzeć, to przypomina trochę Chaos – przechyliłem głowę – Tylko taki co się postanowił przefarbować na Lihmala.
- Dzięki, ale to naturalny blond – odparował kuzyn Annabeth, dopiero teraz zaczynałem dostrzegać podobieństwo rodzinne, w sposobie mówienia i postawie chłopaka, oraz w tym, że jasne włosy były pofalowane. Zapewne, gdyby je skrócił byłby kręcone – Ja przynajmniej nie próbuję się upodobnić do Anakina Skywalkera – spojrzał wymownie na moją szramę. Z godnością zignorowałem tą uwagę i zwróciłem do Annabeth:
- Skoro jest twoim kuzynem, to czemu nie mówił nic wcześniej?
- Kiedy? Przed czy potem jak mi przywaliłeś w twarz? A może pomiędzy kopaniem, a przyduszeniem mnie do ziemi? - zadrwił chłopak.
- Aha! - zatriumfowałem wskazując na niego palcem – Czyli przyznajesz, że cię przydusiłem.
- Gdybym nie zdecydował się zostać waszym sojusznikiem i byłbym gotowym na to, że jakiś matoł mnie tu zaatakuje to już byś nie miał wnętrzności – uśmiechnął się uprzejmie.
- Ty byś natomiast swoje miał, bo bym ci je zwrócił ładnie zapakowane – odparłem równie grzecznie.
- Kretyni! - Prychnęła Annabeth i odwróciła się na pięcie.
- Kocha nas – stwierdziłem.
- Wcale nie, idioto! - krzyknęła jeszcze oddalając się w stronę obozu.
Magnus pokiwał głową.
- I to bardzo.

2 komentarze:

  1. Hej, cześć :)
    Mam dzisiaj taki dzień, że odszukuję wszystkich, wracam do początków, dodałam nawet rozdział na bloga, także no. Dzieje się XD
    I tak oto ciągnięta początkami znalazłam twój profil i tego bloga :)
    Żyjesz jeszcze? Piszesz coś?
    xoxo ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tyle że na wattpadzie :)
      Dodałaś rozdział dwa miesiące temu i jewszcze go nie przeczytałam? Cóż, lecę nadrobić

      Usuń