piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział XVIII - Papier toaletowy środkiem komunikacji!! - Perspektywa Sadie

Magowie ze Skandynawii byli bardzo mili. Oprócz tego, że poczęstowali nas śledziem(w każdym razie utrzymywali, że to był śledź), który pachniał i smakował jakby został złowiony w czasach wikingów, co po większej ilości spożycia( i nie wypluciu tego na ziemię co uczyniliśmy z Carterem po pierwszym kęsie) mogło się zakończyć naszą śmiercią, to byli naprawdę sympatyczni.
Gdy teleportowaliśmy się do ich nomu (zaraz po ataku Mienyszkowa i upadku Lissy), aby prosić ich o pomoc w zwalczaniu zła od razu się zgodzili. Na wieść, że będą mogli poucinać parę potwornych głów podeszli do tego z wielkim entuzjazmem. Carter był tym osobiście zaniepokojony, ale powiedziałam mu, że jak dla mnie są w porządku. Jego mina wyraźnie mówiła „obawiałem się, że to powiesz”. Kiedy już chwycili swoje laski i topory oraz odśpiewali jakąś pieśń bitewną (ach, te występy wokalne przed zabijaniem) wróciliśmy do twierdzy.
I tu dochodzimy do momentów zaskoczeń, wzruszających powitań i hardy potworów czyhającej na nasze życie. Fajnie, nie?
Z tego co udało mi się wywnioskować trafiliśmy na sam finał bitwy. Percy (wysoki, wysportowany, ciemnowłosy i raczej przystojny chłopak koło dziewiętnastki) został już uwolniony i obecnie walczył u boku Annabeth. Pozostała reszta (I Lissa!) też dawała sobie radę. Szło im nieźle, ale jak się okazało, nasza pomoc była konieczna. Przez otwory w ścianach do sali przybywały coraz to nowe stwory na miejsca zabitych. Magowie jednak znaleźli na to sposób wyczarowując (albo przywołując, nie jestem pewna) wielkie głazy zamykające przejścia. Reszta bitwy upłynęła szybko i bezkrwawo (przynajmniej w naszych szeregach), a dodatkowo na odsiecz (Ha, zupełnie zbędną, byliśmy pierwsi) przybyła chmara nastolatek – wojowniczek w moro, które błyskawicznie usunęły większość wrogów. Hm, może do jakaś ekipa sprzątająca do robactwa?
Kiedy strzała Toma powaliła na ziemię ostatniego potwora zapanowała cisza. Chwilę potem zaczęły się okrzyki, tulenie się i pocałunki. Każdy witał się z każdym. Nie ważne czy się znali czy nie. Ja na ten przykład wymieniłam uścisk z jedną z dziewczyn w moro. Na sam koniec podeszłam do Lissy.
- Jesteś prawdziwą przyjaciółką – szepnęłam tak cicho, żeby nikt oprócz niej nie usłyszał – Dziękuję.
- Na moim miejscu zrobiłabyś tak samo – odpowiedziała. Doskonale wiedziała o co mi chodzi. Przytuliłyśmy się mocno.
To samo zrobiły chwilę wcześniej Lena i Annabeth. Córka Posejdona chyba chciała ją za coś przeprosić, ale jej szwagierka (z tego co mówiono Percy i Annabeth pobrali się dziś w czasie walki) ucięła rozmowę.
- Wszystko jest w porządku – stwierdziła, a Lena uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
Po wszystkim udaliśmy się do najbliższego miasta. Tam uznaliśmy, że nikt z nas nie ma już dzisiaj siły wracać i przydałoby się odpocząć. Wynajęliśmy więc miejsce w hotelu. Hotel to za dużo powiedziane w tym przypadku, ale nie marudziłam jakoś specjalnie. Robiło się gorsze rzeczy niż spanie na twardym łóżku, uwierzcie mi. Percy i Annabeth dostali wspólny małżeński apartament, Catrer i Tom mieli wspólny, Lena dzieliła swój z jedną z dziewczyn w moro o imieniu Thalia (jako jedyna nie odeszła z resztą, twierdziła, że ma sprawę do jakiegoś Chejrona, kimkolwiek on jest), a ja byłam z Lissą.
Po porządnej sprzeczce i dzięki mojej sile perswazji (i pięści) przyjaciółka wreszcie pozwoliła mi iść pierwszej do łazienki. I dobrze. Byłam wykończona i nie kąpałam się od kilku dni. To groziło katastrofą ekologiczną i ludziom z mojego otoczenia.
- A ja to niby co? Śmierdzę fiołkami? - zirytowała się Lissa, gdy podzieliłam się z nią ta opinią, ale nim zdążyła zmienić zdanie zamknęłam drzwi. Szybko zrzuciłam z siebie przepoconą bluzkę i dżinsy w nie lepszym stanie. Pomyślałam, że przydałoby się załatwić i mój wzrok padł na papier toaletowy i wydałam z siebie krótki, zduszony okrzyk.
- Co jest? Zobaczyłaś się w lustrze? - zawołała Lissa.
- Ha, ha. Bardzo zabawne! - odkrzyknęłam – Poza tym dzięki za troskę! Nic mi nie jest! Z zaintrygowaniem zaczęłam obserwować papier toaletowy. Dobra, wiem jak to brzmi. A więc dla ścisłości. Patrzyłam jak papier, który w obecnym momencie stał się papirusem wije się lekko, a na jego powierzchni zaczynają się układać złote hieroglify. Konkretnie jeden. Czekam.
To była wiadomość od niego. Odezwał się wreszcie, po tylu tygodniach. Zapominając o reszcie świata wybiegłam z toalety.
- Dokąd tak lecisz? - do rzeczywistości zawrócił mnie zaskoczony głos Lissy.
- Na spacer. A co, nie można?
- W bieliźnie? - uniosła pytająco brew.
- Jest mi gorąco – palnęłam. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść, a moja najlepsza przyjaciółka zachowywała się jak pies policjant!
- Przy ujemnej temperaturze?
- Ssali! - zaprotestowałam. Uniosła ręce w pojednawczym geście.
- Dobra, dobra. Rozumiem, że coś pilnego i...dziwnego. Mam tylko nadzieje, że nie wpakujesz się przez to w kłopoty.
- Wątpię.
- Ale łazienka chwilowo wolna?
Wzruszyłam ramionami.
- Śmiało. Droga wolna.
Mogłam już właściwie wyjść, ale po sekundzie zastanowienia narzuciłam na siebie hotelowych szlafrok. Wybiegłam na zewnątrz i znalazłam się w podłużnym holu. Nie podlegało wątpliwości, że znajdę go w jakimś ustronnym miejscu. Gdyby chciał pogadać z nami wszystkimi to nie trudziłby się na wysyłanie mi tajnych wiadomości. Czyjaś ręka pociągnęła mnie do tyłu za stojącą w rogu uschłą roślinkę. Zobaczyłam nad sobą znajome, ciemne oczy. Ich właściciel spojrzał na mnie ciepło.
- Co to ma znaczyć? - warknęłam – Najpierw znikasz bez żadnej informacji, my zamartwiamy się na śmierć, latam po zaświatach jak głupia i wypytuję dusze o ciebie, a ty wracasz, wysyłasz mi jakieś idiotyczne sygnały...W ogóle co to za durny pomysł z tym papierem i nachodzeniem mnie w...
Walt zamknął mi usta jednym pocałunkiem. Był chyba jedyną osobą, która wynalazła środek na uciszenie mnie. Gdy tylko się ode mnie odsunął nadal stałam w lekkim szoku i kompletnym bezruchu. Nie byłam w stanie nic powiedzieć.
- Przepraszam – powiedział cichym i smutnym głosem – Nie powinienem ci przerywać, ale musiałem cię pocałować. Chociaż raz. Po raz ostatni.
Dopiero to mnie ocuciło.
- Nie szkodzi...chwila, chwila. Jak to po raz ostatni?
- To nie jest odpowiedni czas i moment, Sadie. Nie możemy być razem.
- Och, jasne.
- Przyjmujesz to tak spokojnie? - zdziwił się.
- Nie, palancie. Liczę do dziesięciu, żeby ci nie przylać. A teraz stąd odejdę, bo jestem na dziewięciu i dziwna rzecz, ale nadal mam ochotę rozkwasić ci nos – odwróciłam się napięcie i ruszyłam w stronę drzwi. Choć w rzeczywistości miałam ochotę rozryczeć się jak mała dziewczynka, której ktoś właśnie zabrał ukochanego pluszowego misia i błagać go, żeby ze mną nie zrywał. Zachowałam jednak resztki godności.
- Sadie, dla Lissy to była dopiero próba – poinformował mnie tajemniczo, a gdy odwróciłam się zapytać go co do cholery ma to znaczyć, zniknął.
Gdy wróciłam Lissa była już umyta i ubrana w piżamę. Siedziała zarumieniona na łóżku i chyba nie mogła się doczekać mojego powrotu.
- Dzisiaj całowałam się z Tomem – pochwaliła się podekscytowana. A ja wybuchnęłam płaczem. Zaczynała się wojna. Każdy miał kogoś o za kogo mógł walczyć. Ja natomiast byłam sama jak palec.

5 komentarzy:

  1. Krótko, zwięźle i na temat, to było zajebiste. M ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaiste zacne :) SADIE GÓRĄ!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny rozdział jak zwykle. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  4. Nic dodać nic ująć! Ale Ty to.pewnie słyszysz codziennie. ;-)
    Już nie mogę się doczekać następnego. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nic dodać nic ująć! Ale Ty to.pewnie słyszysz codziennie. ;-)
    Już nie mogę się doczekać następnego. :-)

    OdpowiedzUsuń