Wszystko było nie tak! Nic się nie
zgadzało...nic się nie układało...
Niewiele pamiętam z tamtej chwili.
Tylko tyle, że się rozbeczałam i pobiegłam w las. Swoim okrzykiem
(yyy...chyba nie wypada pisać jakie słowo wtedy wywrzeszczałam)
przegoniłam najprawdopodobniej wszystkie renifery w promieniu mili.
Byłam wkurzona na Toma. Podrywał mnie przez ostatni rok. Swoimi
gestami jakby prosił mnie o chodzenie. To nie była łatwa decyzja.
Właściwie to w wakacje, gdy widziałam jak całował się z Lucy
stwierdziłam jedno. Możemy być przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi.
Miałam naprawdę mocne postanowienie i silną wolę. Wcale nie
zauważałam jak uśmiechał się do mnie...Ani nie ruszało mnie to,
że zaprasza mnie do kina albo na Broadway...Nie myślałam też
wcale o jego szarych oczach i czarnych zwichrzonych włosach...
Byłam na to wszystko kompletnie
obojętna. Naprawdę.
Nagle wydałam z siebie serię
warczenia i burczenia do samej siebie. Chwilę później wymierzałam
kopniaki najbliższemu drzewu. Właściwie moja stopa ucierpiała
tyle samo co maltretowana przeze mnie roślina.
- Czym ci zawiniło to biedne drzewo?
- Sadie od dłuższego czasu musiała się przyglądać moim
poczynaniom – Uważasz, że to drzewo ma jakieś mentalne
połączenie z Tomem? Że jak mu przywalisz w korę to mu piszczel
spuchnie? Swoją drogą nieźle mu przyłożyłaś...Chociaż na
twoim miejscu postawiłabym na pięści, nie plaskacza.
- Daj spokój – burknęłam, ale
przestałam się pastwić nad konarem, odsunęłam się od niego.
Założyłam ręce na piersiach i spojrzałam na moją przyjaciółkę.
- To było niezłe – stwierdziła –
Ale też niewiarygodnie głupie i dziecinne...
- Głupie i dziecinne? -
zdenerwowałam się – I kto to mówi? Ty ciągle robisz coś
głupiego i dziecinnego.
- Po pierwsze: Moje zachowanie nie
jest nigdy głupie i dziecinne, jest ewentualnie kreatywne i
ryzykowne. Po drugie: Sądzę, że powinnyśmy poważnie
porozmawiać.
- Okey, mów – odpowiedziałam choć
w tej chwili najchętniej zakneblowałam bym ją. Była to dość
niezła alternatywa dla słuchania wywodów.
Sadie opadła na sporej wielkości
kamień.
- Siadaj – poklepała miejsce obok
siebie. Posłuchałam jej.
- Ponieważ jestem od ciebie starsza
i o wiele więcej przeżyłam...
- Trzy miesiące to bardzo duża
różnica – prychnęłam.
- Dokładnie – pokiwała z powagą
głową – Kiedy ty się rodziłaś ja już siedziałam...
- Za co? - rzuciłam to tylko dla
żartów, nie oczekiwałam odpowiedzi, ale Sadie to Sadie. Już
dawno się przyzwyczaiłam, że moja przyjaciółka nigdy nie robi
tego co oczekują od niej inni. Są zwykli ludzie działający
według ścisłych zasad i Sadie Kane – osoba, która nie
uwzględnia takiego słowa jak „zasady” w swoim słowniku.
- Za podwędzenie smoczka Carterowi –
zrobiła skruszoną minę, a ja nie byłam pewna czy mówi serio czy
się zgrywa.
- Ssali wiem co teraz przeżywasz...
- Niby skąd? - zirytowałam się,
ale po chwili poczułam się jak kompletna idiotka godna miana
córeczki Afrodyty – No tak Walt...to znaczy Anubis...Walt i
Anubis...Waltubis?
Sadie zachichotała.
- Waltubis, serio? To brzmi jak
zmutowany teletubiś – zaśmiała się ponownie – O, bogowie!
Muszę to mu powiedzieć!
Zaczerwieniłam się. Walt był spoko,
ale naprawdę nie miałam ochoty, żeby wszyscy słyszeli o moim
wątpliwym intelekcie.
- Może już oświeć mnie poradą?
Przed chwilę miałaś mi tyle do powiedzenia.
- Psycholog Sadie Kane zaczyna swoje
porady z serii – gdy twój potencjalny chłopak podąża ścieżką
bogów – odchrząknęła – Po pierwsze i najważniejsze nie ma
na to rady!
Opadła mi szczęka. Doba. Sadie jest
dość ..hm..specyficzna. Ale naprawdę miałam cichą nadzieję, że
mi pomoże. Wiecie to coś w stylu bycia w basenie pełnym rekinów
i nagle ktoś ci podaje rękę i krzyczy „wciągnę cię!”, a
gdy go już chwytasz on cię puszcza i mówi „Żartowałem! Top
się!”
- I to wszystko? To jest ta bezcenna
porada?
- Nie dałaś mi skończyć. Nie
można z tym nic zrobić, ale można nauczyć się z tym żyć –
uściśliła.
- Nauczyć się z tym żyć? -
powtórzyłam.
- Dokładnie! Po za tym jej nie
będzie tam przez cały czas.
- Nie będzie?
Pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Co ty myślałaś? Że ktoś by
chciał cały czas siedzieć w umyśle kogoś tak nudnego jak Tom? -
prychnęła – Ja bym nie wytrzymała! Poza tym on jest tylko jej
okiem. Jak ci to wytłumaczyć? Czekaj...Mam! On nie jest jej domem,
on jest jej takim jakby domkiem letniskowym.
- Domkiem letniskowym?
- Tak! Świetnie, że załapałaś!
Przecież Neftyda nie siedzi ci cały czas w głowie i nie robi
prania mózgu, nie?
Sadie miała rację. Bogini rzeczna,
której ścieżką podążałam najczęściej siedziała cicho.
Właściwie nie czułam jej obecności. Czasami tylko jak rozwaliłam
zbiornik wodny albo spowodowałam mini powódź w domu brooklińskim
to doradzała mi jak to naprawić. I gdy raz przez całkowity
przypadek i zbieg okoliczności Dylanowi (całkowicie przypadkiem
mojemu wrogowi ze szkoły) przez tydzień leciała z uszu woda,
przez co upodobnił się do wyjątkowo brzydkiej i bezmózgiej
fontanny, Neftyda prawiła mi kazania. A tak po za tym nie wtrącała
się do mojego życia osobistego.
- Nie – przyznałam, a następnie
po chwili milczenia zapytałam – Czyli uważasz, że powinnam dać
mu szansę? Tak po prostu? Spróbować być
jego...wiesz...dziewczyną?
- Naprawdę chcesz wiedzieć co
uważam?
Ostrożnie skinęłam głową choć
czułam, że mogę później tego żałować.
- Nie lubię Toma. Jest ponury,
patrzy na mnie jak na wariatkę i kumpluje się z moim bratem. To
wystarczająco dużo powodów. Ale to twoje życie. Jeśli lubisz
go, to możesz zaryzykować. Decyzja należy do ciebie. Jestem twoją
przyjaciółką i chcąc nie chcąc, aby nią być muszę szanować
twoje wybory. I wspierać w podjętych przez ciebie decyzjach.
Rozdziawiłam buzię.
- Wow Diesa, to miało sens i
było...inteligentne – powiedziałam z uznaniem.
Przewróciła oczami.
- Jasne! Następnym razem jednak
poproszę z mniejszym zdziwieniem.
Zaśmiałam się i uściskałam ją.
- Dobra, czas wracać –
stwierdziła.
Ruszyłyśmy w stronę polany.
…
Lena i Annabeth sprzeczały
się. W ich przypadku oznacza to tyle co prawie pozabijały.
Wokół córki Posejdona
wirował śnieg o podejrzanej pozycji bojowej. Annabeth nie
pozostawała jej dłużna. Jej ręka wędrowała niebezpiecznie w
stronę sztyletu.
- To jest dobry pomysł!
- Od kiedy to dobry
oznacza głupi i nic nie wnoszący? - Wrzasnęła Lena.
- Hej! Spokojnie?
-wbiegłam pomiędzy nie próbując je rozdzielić chociaż mój
zmysł przetrwania mówił „Uciekaj, debilko! Uciekaj!” - O co
chodzi?
- Mam plan – zaczęła
Annabeth, ale siostra Percy'ego jej przerwała:
- Debilny...
- Nie prawda..
- Dobra, dobra. Spokój.
Co takiego chcesz zrobić Ananbeth?
Odpowiedział mi Carter:
- Chcą wezwać Posejdona.
Percy
Nie wiedziałem czy żyję
czy też nie. Wszystko wskazywało jednak na to, że jestem trupem.
Przebywałem w długim ciemnym tunelu, na którego końcu
pobłyskiwał jasny punkcik. Czułem się fantastycznie (pomijając
fakt, że najprawdopodobniej nie żyję), a przed chwilą bolał
mnie każdy skrawek ciała. Wiedziałem co według opinii publicznej
oznacza światełko w tunelu, ale mimo wszystko postanowiłem
podążać w tamtą stronę. Nie miałem żadnego konkretnego planu.
Po prostu iść przed siebie co w tamtym momencie było wyjątkowo
głupie. Żałowałem, że nie ma ze mną Annabeth, ona na pewno by
coś wymyśliła...Chwilę później pożałowałem myślenia o
niej. Od razu przypomniałem sobie naszą rozmowę na lodowisku. W
tamtym momencie najchętniej włączyłbym sobie jakieś romansidło,
obejrzał je w szlafroku i ciepłych kapciach jedząc pudło lodów
niebieskich. Jednym słowem przeżywał rozstanie jak każdy
prawdziwy facet!
Zamiast tego podążałem
korytarzem ku śmierci...
Gdy wyszedłem z tunelu
zatkało mnie. To nie było wejście do Hadesu ani nic z tych
rzeczy. Stałem na jakiejś sporej skalnej półce. Nade mną
widniało czarne, nocne niebo rozświetlane tysiącem jasnych
gwiazd, które zapewne były źródłem światła. Rozpoznałem
gwiazdozbiory, których wieki temu – jak mi się zdawało –
nauczyła mnie Annabeth. Dostrzegłem jeden z układów, któremu
nadaliśmy własną nazwę. Można by powiedzieć, że był to nasz
osobisty skrawek nieba. Pewnego wieczoru gdy oglądaliśmy niebo
Córka Ateny jak zwykle bezbłędnie wskazywała i nazywała
gwiazdozbiory. Przy jednym jednak się zawahała: „A ten to...tego
nie znam”. Zdawała się być zdumiona własną niewiedzą. Przez
resztę wieczoru była milcząca i nie swoja. Żeby poprawić jej
humor powiedziałem: „Mi ten gwiazdozbiór przypominał naleśnik,
który dzisiaj zjadłem”. „Czemu?” zdziwiła się. „Bo jest
niebieski!”. Zaśmiała się „ A więc to będzie naleśnik
Percy'ego. Dobra glonomóżdżku?”. „Będę zaszczycony”.
Romantycznie prawda?
- Czekałam na ciebie,
Perseuszu – dopiero teraz dostrzegłem smukłą postać kobiety.
Siedziała do mnie tyłem na skraju półki. Miała na sobie dżinsy
i prostą białą bluzkę, po której spływała kaskada
czekoladowych loków. - Podejdź synu Posejdona, nie mam zamiaru cię
zabić, w każdym razie nie dziś – nie zachęcało mnie to jakoś
bardzo, ale nie miałem nic do stracenia. Ostrożnie podszedłem do
krawędzi.
- Pani Ateno – skłoniłem
lekko głowę. Postanowiłem okazywać szacunek. Nie miałem ochoty
zostać zamieniony w ślimaka i zdeptany przez boginię.
- Usiądź herosie.
Zrobiłem jak kazała.
- Spójrz w dół i
powiedz co widzisz.
Spuściłem wzrok
i...zamarłem. Pode mną nie było nic. To znaczy było...pustka.
Ciemność, z której wydobywały się przeraźliwe ryki i
skomlania. Na dole kłębiły się czarne i złowrogie smugi.
Chwyciłem się mocniej skalnej półki. Nie miałem ochoty spaść
w dół.
- Co to jest? -
wymamrotałem choć pod skórnie znałem odpowiedź.
- Chaos – wyszeptała
bogini, wyglądała na smutną i zmęczoną – Ma dość wiecznego
spokoju. Cóż trudno się dziwić. To w końcu...Chaos. Chce
zniszczyć to co stworzył. Chce zniszczyć bogów. Herosów. Świat.
- To chyba..kiepsko.
- Kiepsko? - zdziwiła się
Atena, a następnie wymamrotała pod nosem – Jak moja córka mogła
cię pokochać?
- Spokojna głowa –
zaśmiałem się gorzko – Nie musisz się martwić pani Ateno,
twoja córka jest już daleko od mojej głupoty. Niedawno mnie
rzuciła.
Powiedziałem to od tak,
błahym tonem. Ale wewnątrz mnie tysiące małych Percy płakało i
zawodziło.
Pokręciła przecząco
głową.
- Perseuszu Jacksonie,
moja córka nigdy nie chce i nigdy nie chciała cię porzucić.
- To co zerwała sobie ze
mną od tak? Bo miała gorszy humor? - zakpiłem, zapominając o
moim postanowieniu okazywania szacunku.
- Ja jej kazałam –
oznajmiła spokojnie.
W tamtym momencie nie
marzyłem o niczym bardziej jak spaleniu Ateny żywcem i odtańczeniu
wokół ogniska pogańskich tańców radości.
Zacisnąłem ręce w
pięści.
- I ona od tak się
zgodziła?
- Nie, przypuszczam, że
to była najtrudniejsza decyzja w jej życiu. Chciała ciebie
chronić – przyznała na koniec niechętnie.
Milczałem.
Westchnęła ciężko
- Synu Posejdona, zrozum.
Nie może dojść do waszego ślubu.
- Niby czemu? -
wybuchnąłem – Bo ty tak sobie wymyśliłaś? Bo dwa tysiące lat
temu pokłóciłaś się z moim tatą o jakąś głupią jabłonkę?
- To było drzewko
oliwne...
- Nie ważne! Nie mam
zamiaru nie być z Annabeth, bo mnie nie lubisz! To debilizm!
- Nie masz pojęcia o czym
mówisz – zazgrzytała zębami – Wasze dziecko stanowi
zagrożenie!
- Nasze dziecko? Nasze
dziecko nie ma tu nic do...Czekaj co?!
- Jeśli Annabeth urodzi
syna lub córkę spłodzonego przez ciebie...to bogowie nie dadzą
wam spokoju. Będą je ścigać, a na koniec uśmiercą całą waszą
trójkę w okrutny sposób.
- Aż tak mnie nie
lubicie? - zdziwiłem się. Atenie zadrgało oko. Chyba naprawdę
denerwowała ją moja tępota.
- Wasze dziecko stanowi
zagrożenie. Dla Olimpu i porządku świata jaki znasz.
- Czyli historia się
powtarza? - jęknąłem – Czy nie udowodniłem wam, że stoję po
właściwej stronie? Czy twierdzicie, że moje dziecko stałoby się
nagle jakimś szatańskim narzędziem?
- Źle się wyraziłam.
Wasze dziecko jest w stanie zniszczyć cały świat. I tych dobrych
i tych złych.
Chwilę zajęło mi
przetrawienie jej słów.
- Wszystko?
Skinęła głową.
- I wszystkich.
- Annabeth wie? -
zapytałem
- Nie, mówię to tylko
tobie – I nagle jej głos zadrżał – Przemyśl to, czy warto
poświęcać świat dla szczenięcej miłości.
A potem pochyliła głowę.
- Proszę, ratuj moją
córkę. Ona zginie jeśli urodzi to dziecko – Następnie rozmyła
się w złoty pył. Spojrzałem w ciemność. Rozpierzchła się
ukazując ruchomy obraz.
Córka Atena stała wśród
ośnieżonych świerków. Wyciągnąłem rękę w jej stronę.
- Znajdę cię,
Glonomóżdku – wyszeptała.
- Nigdzie się nie
wybieram – odparłem przez łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz