czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział XI - Zjeżdżalnia z trolla - Perspektywa Annabeth

Masz 100 nowych Wiadomości Od Mamy.
Mama: Percy, będziecie z Leną na obiad?
Mama: Percy?! Gdzie jesteś? Oddzwoń natychmiast. Zaczynam się martwić.
Mama: Perseuszu Jacksonie!!!! Jeśli w ciągu pół godziny nie ruszysz swojego półboskiego tyłka do domu to urządzę ci gorszy sajgon niż jakikolwiek potwór dotąd!!! I jeśli nie przyprowadzisz swojej młodszej siostry w jednym kawałku (najlepiej bez zielonych włosów) to...to..Ych!! Do domu!!! Już!!
Masz 1000nowych Wiadomości Od Mamy.
Mama:Leno? Gdzie jesteś?
Mama:Heleno do domu!!! Przyprowadź swojego brata w jednym kawałku (najlepiej bez ogona), bo inaczej...
Masz 50 nowych wiadomości od Pani Mama Percy'ego.
Pani Mama Percy'ego: Annabeth? Wiesz gdzie jest Percy i Lena? Odpowiedz, proszę.
Zaproszenie dla Sally Jackson
na ceremonię zaślubin
Perseusza Jacksona z Annabeth Chase
W dniu 23 kwietnia bieżącego roku o godzinie 16:00
W obozie herosów
Mama:Percy żenisz się?!
Jedziemy na odsiecz!
Najprawdopodobniej nie przeżyjemy!
W tym momencie powinnyśmy napisać jakiś testament co wam przepisujemy
itp. A więc słuchajcie uważnie, bo nie będziemy powtarzać (bo najprawdopodobniej bez głowy się nie da, ekhm)...
Won od moich rzeczy osobistych!
I moich też!
Jednakże wspaniałomyślnie
zapisujemy wam
stare
brudne
zużyte
najprawdopodobniej
śmierdzące
gacie
Cartera!
Całuski
Lissa i Sadie (oraz ci dwaj kretyni co jadą z nami)

Czułam się dość głupio przerywając Tomowi i Lissie. Gdy do nich podeszłam synowi Zeusa błyszczały oczy i uśmiechał się szeroko (w jego przypadku jest to naprawdę nietypowe), a córka Afrodyty była cała różowa na twarzy. Odchrząknęłam. Nie spojrzeli na mnie. Ponownie zakasłałam.
Lissa odwróciła głowę w moją stronę. Zmarszczyła brwi.
    - Annabeth, dobrze się czujesz? Masz kaszel? - zaniepokoiła się. Myślałam, że para poleci mi z uszu.
    - Nie, dzięki za troskę. Ruszamy – oznajmiłam najspokojniejszym tonem na jaki mnie było stać – Za długo już odpoczywamy.
    Carter i Lena podnieśli się i otrzepali tyłki z śniegu. Bez słowa protestu byli gotowi do dalszej podróży. Tylko Sadie mamrotała coś pod nosem o tym, że odpoczywanie nigdy nie jest za długie. Poczułam się nieco winna. Tylko ja w tej misji byłam pełnoletnia. I to ja ją prowadziłam. A jeśli ktoś z nich zginie...
    Nie!! To się nie stanie. Przeszłam Tartar. Czy jakieś głupie lodowe zadupie mnie powstrzyma?
    Ale wtedy był przy tobie Percy...
    - To ...w drogę! - może powinnam powiedzieć jakieś dłuższe przemówienie. Coś dodającego otuchy i siły. Wszyscy byli zmęczeni i głodni (chociaż akurat w przypadku Leny bycie głodnym to status życiowy). Ale w tamtym momencie, nie dałabym rady. Czułam, że straciłam jakąś część siebie. I to nawet wiedziałam jaką.
    ...
    Wędrówka robiła się powoli męcząca. Niziny stopniowo zaczynały przeradzać się w górzyste tereny. Było mi zimno, ale słońce, które świeciło niezwykle ostrym światłem raziło mnie w oczy. Stanowiło to dziwaczne aczkolwiek wkurzające połączenie.
    Lissa i Sadie rozmawiały o czymś półgłosem. Z potoku słów jakim córka Afrodyty zasypywała swoją przyjaciółkę udało mi się wyłowić jedynie „zaprosił mnie na randkę” i „kupa”. To drugie było chyba użyte w kontekście, że czegoś jest wiele, a nie że...wiecie o co mi chodzi! Lena zrównała się ze mną krokiem.
    - Nie, żebym się czepiała – mina córki Posejdona sugerowała ewidentnie coś innego – Ale skąd właściwie wiesz jak iść?
    Miałam na mnie focha. Obrazą symptomem Jacksonów śmierdziało na kilometr. Nazwałam tak nagłe, nieprzewidywalne obrażenie się i uważanie Annabeth Chase za przyczynę wszystkich złych rzeczy przez pewnego osobnika. Jak widać siostra tego osobnika również miała ten symptom.
    - To jakoś tak naturalnie wychodzi. Jestem człowiekiem mam nogi. Jakoś się nauczyłam...
    - Gdzie iść? - poprawiła się, chociaż policzki poczerwieniały jej z wściekłości.
    - Posejdon – wyjaśniałam.
    - Co? Mój tata dał ci jakiś GPS na Percy'ego? - zakpiła – Myślałam, że w wikipedię są wbudowane takie mapo – funkcje.
    Nie miała na myśli, że mam jakieś super wifi, które nawet tu łapie internet. Nie, to mnie porównywała do internetowej encyklopedii. A to nie był ani żarcik ani tym bardziej komplement. Dlaczego tak bardzo uparła, żeby się na mnie złościć?
    Chciałam się jej o to spytać. Szczerze pogadać o uczuciach i w ogóle...
    - Powiedzmy – wskazałam na pierścionek zawieszony na moim obozowym naszyjniku – Widzisz? Dostałam go od Percy'ego, pochodzi z pałacu twojego ojca. Gdy odjechało ci...straciłaś kontrolę na tej polanie dotknął go i powiedział, że będę wiedziała co robić. I teraz...wiem. Może nie dokąd konkretnie idziemy, ale przynajmniej, w którą stronę się kierować. Myślę, że ma to związek z tym, że pierścień dostałam od osobą szukamy, czyli Percy'm i jednocześnie pochodzi z królestwa. To znaczy nie jestem pewna, możliwości jest wiele. Przecież Percy końcu jest synem Posejdona więc ma w sumie z nim o wiele więcej wspólnego niż pierścień... - paplałam jak najęta starając się nie dopuścić do sytuacji, w której Lena zrobi mi kolejne przytyki.
    - To fascynujące – przewróciła oczami. No tak. Chciała tylko odzyskać brata, resztę miała głęboko i szeroko. Zapanowała cisza.
    Tęskniłam za Percy'm. Każdy nawet najbłahszy szczegół przypominał mi o nim Wydawało się, że jest to pewnego rodzaju gra. Jakby w skojarzenia. Biała barwa śniegu? Proste, jasne pasemko w jego czarnych włosach, pamiątka po dźwiganiu nieboskłonu. Co prawda minęło już sporo czasu i już prawie całkowicie zanikło, ale jednak...
    Promienie zachodzącego słońca?
    Jego uśmiech.
    Ciepłe ręce.
Słone, ale wspaniałe w dotyku usta.
To nie jest tak, że od razu się w nim zakochałam. Że wystarczało jedno spojrzenie. O, nie. Na początku mnie irytował. Był w moim wieku, ale w moim mniemaniu nie dorównywał mi doświadczeniem i powagą. Był jak dzieciak. Z głupkowatym poczuciem humoru i ciężko myślącym mózgiem. Z czasem właśnie jego luźne podejście do życia polubiłam najbardziej. To, że zawsze umiał zarazić mnie śmiechem. Rozbawić jakąś niepoważną, odbiegającą od ponurej rzeczywistości uwagą. Taki właśnie był mój glonomódżek. Teraz zaczął nabierać powagi. Coraz częściej mówił ze złością. O potowrach. O okropnościach, które nas spotkały. O zemście. Zaczynało mi brakować tego zwariowanego i nieśmiałego, a jednocześnie pyskatego chłopaka, w którym się zadurzyłam. Zastąpił go młody mężczyzna, którego kochałam. Który zdawał się być smutny.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że mi się podoba?
Cóż samego problemu nie stanowił fakt, że zaczęłam uważać go za przystojnego. Bo w tamtym okresie naprawdę z dnia na dzień stał się atrakcyjny. Poza tym wielu chłopaków uważam za niezłe ciacha, a nie oznacza to, że jestem w nich chociażby zauroczona. Problemem było to, że:
a)uważam go za przystojnego
b) przeszkadza mi to, że inne dziewczyny mogą podzielać moją opinię
Gdy tylko pojawiała się jakaś potencjalna dziewczyna Percy'ego robiłam wszystko, żeby ją odegnać. Uważałam, że pomagam mojemu przyjacielowi. Moim zdaniem żadna nie była dla niego odpowiednia, dopiero jakiś rok później zrozumiałam dlaczego. Ponieważ to ja byłam odpowiednia. Tylko przez cały czas wmawiałam sobie, że tak nie jest. Ale potem pojawiła się Rachel i zaczęły się komplikacje...
Coś chrupnęło
    - Uważaj! - Carter w ostatniej chwili odciągnął mnie od szczeliny, która powstała miejscu, gdzie pękł lód. Gdyby nie on pewnie bym tam wpadła i utknęła. Zganiłam się w myślach za taką nieostrożność. Nie powinnam myśleć o chłopaku jak ostatnia córeczka Afrodyty! Dobra, to było niemiłe. Dzieciaki bogini miłości są naprawdę w porządku. Ale jestem córką Ateny! Powinnam się skupić na misji, a nie bujać w obłokach!
    - Dziękuję – uśmiechnęłam się do niego.
    - Nie ma sprawy.
    Miły chłopak. I mądry. Dobrze mieć taką osobę w czasie misji przy sobie. Nagle dotarło do mnie, że zaczynam myśleć o Sadie i Carterze jak moich przyjaciołach. Czy to dobrze?
    Sama nie miałam pojęcia.
    Rozejrzałam się. Wyszliśmy już z lasu. Dookoła prawie w ogóle nie było drzew. Otaczały nas teraz jedynie ośnieżone szczyty. Naprzeciwko nas była ogromna jaskinia wydrążona u podnóża góry tak wysokiej, że gdy uniosłam głowę, nie zobaczyłam jej wierzchołka. Był otoczony mgłą i chmurami. Zmrużyłam oczy. Miałam straszną ochotę wdrapać się na tą górę. Zobaczyć co kryje szczyt...
    - Annabeth? - niemal znokałtowałam Toma, który stuknął mnie lekko w ramię. Moja pięści zatrzymała się dosłownie milimetr od jego twarzy. Był to naturalny odruch bitewny, który wyrobiłam w sobie przez lata ćwiczeń w obozie.
    - To tylko ty – opuściłam rękę – Przepraszam, to z...przyzwyczajenia.
    Nie wiedziałam jak inaczej wytłumaczyć to, że od czasu Tartaru z każdej strony boję się ataku. Raz skutki tego odkrył pewien gościu od lodów. Ale to już zupełnie inna historia... Tom dopiero po chwili wyszedł z otępienia.
    - Dobraaa – zawahał się – Chciałem tylko wiedzieć, dokąd teraz?
    - Jak to dokąd? - zdziwiłam się – Po Percy'ego.
    - Tak, tak...Ale dokąd konkretnie?
    - Tam – wskazałam palcem na jaskinię – Musimy wejść do środka, chyba będzie tam...jakieś przejście.
    - A skąd to...?
    - Nie mam pojęcia – ucięłam krótko – Ale lepiej się sprężać, nie mamy dużo czasu. O nie ma dużo czasu.
    Tom już odchodził, żeby przekazać to reszcie, gdy powiedziałam.
    - Jeszcze jedna sprawa.
    Odwrócił się.
    - Nie podchodź do mnie od tyłu tak jak teraz, nie chcę ci zrobić krzywdy. A dzisiaj naprawdę niewiele brakowało, żebyś miał nos wbity w czaszkę.
    Uśmiechnął się.
    - Będę o tym pamiętać.
    - Polecałabym.
    Gdy weszliśmy do jaskini coś skręciło mi się w żołądku. Przypomniałam sobie podziemia w Rzymie. Skręcona kostka, ciemność, Anarche...nie, tym razem jest inaczej. Nie jestem sama. Mam przy sobie przyjaciół. Nie długo będę też miała Percy'ego. Ta myśl dodała mi otuchy.
    Rozejrzałam się.
    - Tu powinny być drzwi – patrzę uważnie na chropowate ściany jaskini. Nic.
    Lissa zaczęła przestępować nerwowo z nogi na nogę.
    - Słuchajcie – rozejrzała się niepewnie – Mam złe przeczucia, może stąd pójdziemy.
    - Nie, tu gdzieś jest przejście – upierałam się.
    - Annabeth, naprawdę. Musimy stąd iść – nalegała.
    - Wyjdziemy, za chwilę, tym przejściem – Wytężyłam wzrok – Pójdziemy nim. Muszę go tylko znaleźć...
    Coś od strony wyjścia z groty jęknęło. Zapewne były to złe przeczucia Lissy. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę. Ogromy, zielony i tłusty troll patrzył a nas wściekłe zagradzając przejście w jaskini. Ups, chyba poszedł na spacer, a my w tym czasie włamaliśmy mu się do groty. Niech następnym razem zamyka...
    Wydałam jedyną komendę, która wydawała mi się słuszna w tamtym momencie.
    - W nogi!!! - ryknęłam. Jestem chyba dobrym dowódcą, bo posłuchali. Albo po prostu byli przerażeni. Ja osobiście wolę tą pierwszą wersję. Rzuciłam się biegiem przed siebie. Olbrzymia dłoń pomknęła w moim kierunku. Z łatwością zrobiłam przed nią unik. Odskakują w bok nie zauważyłam jednak drugiej. Wpadłam prosto w wielką i szorstką rękę. Zacisnęła się wokół mnie. Sztylet wyślizgnął mi się z palców. Zaczęłam się miotać. Troll powoli unosi łapę ku górze. Jego usta się otwierają. Zginę zżarta przez nieznającego pojęcia higiena oraz nici dentystyczne trolla. O bogowie, żałośniejszego koca nie umiem sobie wyobrazić. Zaczęłam wierzgać i kopać próbując się jakoś wyrwać. Owiał mnie jego nieświeży oddech. Jak widać „miętówki” również nie funkcjonują w jego słowniku jak i diecie. Pachniało zgniłym i chyba ludzkim mięsem. „Zaraz się zrzygam – pomyślałam – A on uzna wymiociny za pyszny sos i tak mnie zje i tak...”
    A może śmierć nie będzie taka zła? Kto wie? Może Percy też już nie żyje? Może wreszcie będziemy razem? Tak, razem razem. Bez potworów i bogów wiecznie wtrącających się do naszego życia. Percy...Zamknęłam oczy i wyobraziłam go sobie. Było trochę trudno przez odór wydobywając się z paszczy trolla. Ale tak. Chcę być z Percy'm. Bezpieczna w zaświatach. Ale co jeżeli w Hadesie też już nie jest bezpiecznie. Jeżeli zbliża się coś większego i potężniejszego? Coś przez co nawet dusze i będą żyć w zasłużonym odpoczynku? Otworzyłam oczy. Już wiedziałam, że muszę walczyć. Nad głową potwora dostrzegłam rysę na suficie i ...już miałam plan. Niemal już byłam w paszczy trolla. Wyciągnęłam obie ręce i starając się nie myśleć co robię (żeby obrzydzenie mnie nie powstrzymało) chwyciłam się olbrzymiego i osmarczonego nosa. Może jednak pominę szczegóły? Podciągnęłam się nie trafiając tym samym do paszczy potwora. Nie zmieniało to faktu, że nadal mnie trzyma...Wsadziłam mu stopę do dziurki. Zdezorientowany śmierdziel puścił mnie. Wdrapałam mu się na nos. Wymierzyłam porządnego kopniaka w oko. Był to mój błąd ponieważ zatoczył się lekko, a ja prawie spadłam. Na szczęście zdołałam utrzymać równowagę. Wspięłam się na czubek jego głowy. Troll miał śliską (wolę nie wiedzieć dlaczego) i gładką skórę, a dodatkowo przechylił się pod kontem około 30 stopni. Jednym słowem jego plecy stanowiły teraz idealną zjeżdżalnię. Śmiertelnie niebezpieczną. Odstawiając mózg na bok i wszystkie czarne myśli...Zeskoczyłam mu z głowy i ...pojechałam. Wrzeszcząc jak idiotka i a zbity pysk. Pod koniec mie jednak trochę za bardzo wybiło...W ostatniej chwili złapałam się skrawka opaski biodrowej Trolla. Jedynej rzeczy dzięki, której nie był kompletnie nagi. Materiał zaczął mi się wyślizgiwać z rąk. Wylądowałam na ziemi. Niestety przepaska biodrowa...też. Tak, oznacza to, że sterczał przede mną olbrzymi, brzydki, trollowy tyłek. Odbiegłam jak najdalej od tego widoku.
    Lena uśmiechnęła się do mnie złośliwie.
    - Powiem Percy'emu, że rozbierałaś kogoś innego niż on sam – zaświergotała – i...
    Ale nie dałam jej skoczyć. Miałam dość jej durnych aluzji.
    - Tak, wiem – spojrzałam na nią z wściekłością – Że jestem biblioteką, mam dwie wysokie książki do edukacji. Jest jeszcze jedna, otwarta czekająca, aż jego rybką ją przeczyta! - wrzasnęłam. Lenę wmurowało. Przez chwilę wyglądało na to, że udało mi się ją zszokować. Po chwili jednak jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
    - Chciałam tylko powiedzieć, że nie za bardzo mu się spodoba. Ale chętnie dodam to co powiedziałaś.
    Uznałam, że ją uduszę za nim dojdzie do jej rozmowy z bratem. Ryk wściekłego trolla (też bym się wkurzyła jakby ktoś zdjął mi majtki) przywróciła nas do rzeczywistości. A mi przypomniał o moim planie.
    - Wszyscy w jednej linii! - krzyknęłam. Podbiegli do mnie i posłuchali. Teraz staliśmy w zwartym szyku naprzeciwko trolla zagradzającego nam przejście.
    - Widzisz te punkcik? - szepnęłam do Toma wskazując na sklepienie. Skinął głową.
    - Na mój sygnał, strzelaj.
    Tak naprawdę nie do koca mówię prawdę twierdząc, że nie mam żadnej nadnaturalnej mocy. Gdy obmyślam plan...widzę linie i cyferki. To mi zawsze pomaga. Jest jakby drugi wymiar, który sprawia, że moje plany działają. Nie wiem jak to inaczej określić. Czemu się tym nie chwalę? Nie uważam tego za szczegóły powód do dumy. Wiecie zawsze jest „Ale super! Percy panuje nad wodą!” A u mnie by było „Annabeth widzi cyferki! To...to...fascynujące!”
    Tym razem było dokładnie tak samo. Podniosłam mój sztylet z ziemi. Troll powoli ruszył w naszą stronę.
    Raz
    Dwa
    Trzy!!!
    - Strzelaj!!
    Tom puścił cięciwę. Strzała wbiła się w sufit.
    - Biegiem!! - rozkazałam. Rzuciłam sztyletem w oko trolla. Ruszyłam biegiem między jego stopami. Przede mną byli Tom i Lena. Za mą Sadie, Carter i Lissa. Upadłam na śnieg zadyszana. Za moimi plecami waliło się wejście do jaskini. Uśmiechnęłam się do siebie zadowolona. Wtedy jednak usłyszałam krzyki Toma i Leny. Otworzyłam oczy. A jednak. Wszystko poszło źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz