Rozdział
I
Bum.
Kamyk znowu trafił w moje okno. Otworzyłam je i wydarłam się na
podwórko: - Przestańcie smarkacze.
Egipskie
dzieci tylko zaśmiały się i uciekły. Wkurzające bachory. Nikt za
mną nie przepadał w tej dzielnicy, bo mój ojciec jest biznesmenem
więc w stosunku do tych biednych ludzi żyliśmy jak królowie.
Nigdy się nie puszyłam, ale wszyscy mieli to głęboko i szeroko.
Miałam od nich więcej rzeczy więc będą nękać mnie i moje
biedne szyby. Czemu nie? Zamknęłam okno i usiadłam znowu do
lekcji. Nie wiem kogo bardziej nienawidzę. Mojej matematyczki czy
tych wstrętnych bachorów. Byłam zbyt zdenerwowana by odrabiać
lekcje więc rozejrzałam się po moim pokoju. To co zwykle. Średniej
wielkości z mapami i wycinkami z gazet na temat Ameryki. To był mój
cel. Gdy w końcu skończę tę mękę szkołą zwaną spadam stąd.
Mam po dziurki w nosie tego Egiptu. W sumie mój tato pochodzi z
tond, ale moja mama była Amerykanką. I ja się nią czuje. W sumie
niewiele wiem o mamie. Odeszła, gdy byłam mała. Dla ojca to temat
tabu. Gdy się o nią pytam tata patrzy na mnie smutno, jakby coś o
mnie wiedział i to coś sprawiało mu ból. Nie lubię tego
spojrzenia więc po prostu nie pytam. Wiem tylko, że mama nazywała
się Edyta. I tyle mi wystarczy. Tata raz opisał mi mamę.
„ Była
piękna Is. Miała takie same oczy jak ty. Zawsze kierowała się
uczuciami, zawsze. Nie chciała odejść. Musiała. Była taką
tajemniczą kobietą. Jednej rzeczy, której byłem pewien to to, że
cię kochała Is. I to bardzo. Prawie tak bardzo jak ja słoneczko.”
Rozmowa skończyła się na tym, że mnie mocno przytulił. Kochany
tata. Szkoda, że od czasu awansu oddaliliśmy się od siebie.
Spojrzałam na jedyne zdjęcie w pokoju. Przedstawiało ono sfinksa
obok, którego staliśmy z tatą mając takie uśmiechy pełne
samozadowolenia jakbyśmy właśnie sami wybudowali go gołymi
rękami. To było w zeszłe wakacje. Westchnęłam smutnie. Te chwile
już nie wrócą. Bum. Przeklęte smarkacze. Po raz któryś
otworzyłam okno i zawołałam – Niech wam gołębie narobią na
głowę. Jednak z moich ust wydobyły się obce słowa w jakimś
obcym języku. Staroegipski. To dziwne, ponieważ po staroegipsku
umiem dokładnie tyle co wiem o mojej mamie. Czyli w sumie nic. Obok
mnie w powietrzu pojawiły się świecące intensywnie niebieskie
zupełnie jak moje oczy hieroglify. Może ktoś inny poczuł, by lęk
i onieśmielenie wobec tak majestatycznego i niesamowitego zjawiska.
Ale nie ja. Ja po prostu pacnęłam ręką hieroglif próbując go od
siebie odgonić. Znikł. Usłyszałam krzyki. Ponownie spojrzałam na
dzieci, a w moim sercu pojawiło się uczucie szczęścia. Dzieci
uciekały z wrzaskiem przed całą chmarą gołębi próbujących ich
zbombardować. Nagle uświadomiłam sobie z przerażeniem, że to
moja wina. Zatrzasnęłam okno cała się trzęsąc. Nie wiedziałam
jak to zrobiłam, ale czułam, że to moja wina. Opadłam na krzesło
próbując się uspokoić. To nic wmawiałam sobie przecież każdej
nastolatce w czasie dojrzewania mogą puścić nerwy i to nic
dziwnego, że nasyła stado rozwścieczonych gołębi na swoich
wrogów. Prawda? Usłyszałam dziwny stukot od strony dachu. Czy
uznali mnie za czarownicę i przyszli ukamienować. Co ja wygaduję
to Egipt. Tu się ludzi nie kamienuje. Tu się ich wrzuca krokodylą
na pożarcie. Znów stuknęło. Co do …? Dach gwałtownie wybuchł.
Odrzuciło mnie do tyłu. W ustach poczułam smak pyłu i dymu. A po
chwili usłyszałam karcący chłopięcy głos: - Sadie?! Zabiłaś
ją?!
Następnie
prychnięcie i dziewczęcy głos powiedział: - Nie bądź głupi. Po
prostu nie mogłam się powstrzymać. Wiesz jak lubię wszystko
heżdżować. Zresztą do drzwi było za daleko. I przecież jak się
łączy z bogiem śmierci to się chyba wie jak, ktoś umarł –
zakończyła oskarżycielsko.
- Dobra to pomóżmy jej wstać. Ktoś mnie chwycił za ramiona i pomógł usiąść na podłodze. Gdy przestałam w końcu kasłać podniosłam głowę. Stało nade mną dwoje nastolatków. Nie wiem jak, ale wyczułam, że są parą. Dziewczyna była w moim wieku. Miała karmelowe włosy z wpiętymi w nie czerwonymi pasmami, niebieskie oczy, a na nogach miała glany. Chłopak starszy ode mnie ubrany był na ciemno i ciężko było powiedzieć jak wygląda. Raz był opalony i muskularny, a w drugiej chwili miał ciemne włosy i bladą cerę.
- Jak się nazywasz? - spytała ta dziewczyna chyba... Sadie.
- Lissa Hariri. A wy kim jesteście? I trochę ważniejsze pytanie. Czemu rozwaliliście mi chałupę?!
- Jestem Sadie a to Walt, a po drugie, nie My tylko ja ci rozwaliłam chałupę – oznajmiła blondi. Coraz bardziej działała mi na nerwy ta Sadie.
- Ale po co? Nie łaska przez drzwi?!
- Za daleko – prychnęła Sadie.
- Spadaj z mojego domu - krzyknęłam myśląc o tych naprawdę fajnych bojowych gołębiach.
- Dobra, ale ty idziesz z nami – oznajmiła spokojnie.
- Ja ci zaraz...
- Dziewczyny – przerwał Walt skupiony i zaniepokojony: - To nie rozmowa na teraz, bo...
- Bo co – krzyknęłyśmy obie w tym samym czasie. Odpowiedź sama nadeszła. Coś uderzyło w mój dom i rozwaliło go, ale tym razem nie była to wkurzająca grupa nastolatków. Wleciało coś wielkiego pierzastego...
- Gryf – ryknęli jednocześnie Walt i Sadie. Gryf rzucił się na mnie. Odturlałam się w ostatniej chwili. Walt pomógł mi wstać i prawie mnie unosząc wyskoczył ze mną przez okno. Krzyczałam. Biegiem syknął mi do ucha. Posłuchałam go gdy tylko wylądowaliśmy lekko na ziemi. Biegłam ile tchu. Po chwili dołączyli do mnie Walt i Sadie.
- Gdzie jest najbliższy Egipski zabytek – spytała Sadie.
- Pani Kamal. Moja sąsiadka – odpowiedziałam bez wahania. Sadie uśmiechnęła się lekko. Może nie była taka straszna.
- Chodzi bardziej o jakiś budynek pomnik...
- Nie o starą Egipską wariatkę? Dobra trochę sporo dalej jest taki pomnik. Może być?
- Gdzie to jest?
- Centrum miasta.Sadie jęknęła. - Egipska osada, a mają tylko jeden zabytek – mruknęła pod nosem.
- Zostaje jeszcze pani Kamal – przypomniałam.
- Prowadź lepiej do pomnika.
- Dobra.Biegliśmy ile tchu nie zwracając uwagi na wrzeszczących i pipczących na nas kierowców, gdy zaczęliśmy uciekać ulicą.
- Czy nie widzą, że mamy powód?
- Ale kto? O co ci chodzi? – spytał zdumiony Walt.
- O kierowców. Trochę trudno nie zauważyć wielkiego gryfa, nie?
- To śmiertelnicy, Ich umysł są słabe. Oni nie widzą tak dobrze jak my.Ale jacy My? Ja i ci psychopaci uciekający przed wielkim kolibrem?
Ta
dziewczyna powiedziała coś o hedżowaniu. Przetłumaczyłam to
sobie w myślach. To jakby rozwalanie czy... coś w tym stylu.
- Nie tędy. Tylko tą uliczką. To skrót.Skręcili za mną posłusznie. Przebiegliśmy parę metrów i wylecieliśmy z uliczki i … jest. Był tam nie wielki placyk a na nim ten jakiś pomnik czy coś w tym stylu. Sadie pierwsza dobiegła do pomnika i … zaczęła śpiewać?! Chciałam do niej wrzeszczeć, że to nie pora na zakładanie jednoosobowego girlsbandu, gdy nagle łuup. Gryf w leciał na mnie, a ja walnęłam w pomnik. Na szczęście nie rozdarł mnie na pól szponami. Jednym pazurem tylko skaleczył mi ramię. Chciał naprawić swój błąd rozdzierając mnie na strzępy, ale zauważyłam pokrywkę na śmieci. Pochwyciłam ją w rękę i użyłam jak frizby rzucając pochylającemu się nade mną gryfowi. Stwór oszołomiony zrobił zeza, a potem spojrzał na mnie wściekle. Ups. Krótki komunikat zanim umrę do tych co chcą kiedyś rzucać gryfowi w twarz pokrywą od kubła na śmieci. Nie róbcie tego. To tylko pogorszy sprawę. Walt uratował mi, życie. Z jego rąk wystrzeliły bandaże tak jak spider menowi pajęczyna. Owinęły się wokół gryfa i odciągnęły go ode mnie. Dobra wiadomość gryf zostawił mnie w spokoju. Łii. Zła zajął się moim wybawcą. Sorry, Walt. Sadie przestała śpiewać zobaczyła co się wokół niej dzieje, zaklęła po staroegipsku i wrzasnęła jakieś słowa. Po chwili zrozumiałam, że to skrzydła po no...wiecie jakiemu. Wokół dziewczyny wyrosły hologramowe wielobarwne skrzydła. Zaczęła nimi machać i uniosła się parę metrów nad ziemią. Wiatr, który się wytwarzał przez jej skrzydła odrzucił gryfa od Walta przerywając im zabawę „ Zjedz mnie gryfku zjedz”. Ten wiatr był naszą tarczą przed oszalałym stworzeniem. W pewnym momencie Sadie obróciła się w powietrzu krzyknęła coś nie wiem co wiatr mi nie pozwalał usłyszeć, a z pomnika wysunął się jakiś portal Sadie krzyknęła skacz. No to skoczyłam. Wpadając w wir zdążyłam pożałować, że nie napisałam do taty uspokajającej karteczki typu „ Hej tato. Sorry za rozwalenie domu. To moja nowa znajoma, która uznała, że za daleko do drzwi. Teraz w ogóle uciekam z moimi nowymi znajomymi przed szurniętym gryfem. Nie osądzaj ich zbyt surowo nie piją i nie ćpają. To nie ich winna, że ściągają na siebie plagi egipskie. Nie czekaj z kolacją.Twoja{jeszcze żywa} LissaPs. Przeproś bachory z podwórka w moim imieniu”Wylądowałam na jakiejś posadce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz