Zawsze myślałam, że dziwny styl bycia Leny to, podobnie zresztą jak u jej brata, przejaw poczucia humoru. Myliłam się jednak. Ona jest po prostu nienormalna!
Zapukała do twierdzy wroga, zapewne pewnego potworów, magów – psychopatów i innego rodzaju niebezpieczeństw. Równie dobrze moglibyśmy się posolić, ułożyć na wielkim półmisku i wywiesić tabliczkę rozmiaru tabloidu z neonowym napisem: „DANIE DNIA : PYSZNI HEROSI!”
Stałam zszokowana, wpatrując się tępo Lenę. Byłam tak osłupiała, że nawet nie zdążyłam zrobić czegoś inteligentnego jak ucieczka, wyciągnięcie sztyletu, zamordowanie Leny...
Drzwi otworzyły się powoli, ospale z głośnym i przeciągłym piskiem. Stanął w nich brzydki, gremlinopodobny stwór. Miał na sobie dużą (rozmiar XXXXXL?) jasno – niebieską, firmową bluzę z wyszytym na niej napisem : „Szef Ochrony”. Na jego brzuchu wypadała ona bardziej jak top. Potwór był wyraźnie znudzony i zmęczony.
- Błagajcie o życie nędzni... - ziewnął, wpatrując się w nas pytająco – Nęęędzniiii...
- Turyści – podsunęła usłużnie Lena uśmiechając się uroczo.
- Błagajcie o życie nędzni turyści – mruknął sennie dłubiąc w pępku.
- Myślę, że obędzie się bez tego – stwierdziła pogodnie – Jesteśmy turystami, jak już wspomniałam. Chcemy zwiedzić to fantastyczne miejsce.
- Hm? - przeciągnął się – Niestety, ale muszę was zabić.
Przeszedł mnie dreszcz, a w głowie zaświtała myśl „Czemu jeszcze tego nie zabiliśmy?” Przecież jest nieszkodliwe. Kilka szybkich pchnięć sztyletem i po bestii. „I może właśnie dlatego nie jestem w stanie tego zrobić?”
- Nie mamy w dzisiejszym planie zabijania ani bycia zabijanym – zaprotestowała Lena z uprzejmym uśmiechem – Tylko koniecznie...
Przerwał jej dzwoniący telefonu. Chwila, chwila, chwila...telefon?
Potwór poszperał chwilę w kieszeni bluzy i wyjął z niej komórkę. Odebrał. Słuchał przez chwilę co ktoś ma mu do powiedzenia.
- Hm? - popatrzył na nas przeciągle. Na każdego z osobna. Najpierw Tom, potem ja, na końcu Lena. - Tak, oczywiście szefowo. Już się robi.
- Które z was to Helena Jackson? - warknął.
Chwila ciszy.
Po jego minie można było wywnioskować, że osoba będąca Heleną Jackson nie pożyje długo...
- To ja – wyskoczyłam przed Lenę zasłaniając ją własnym ciałem – Ja jestem Helena Jackson.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Ghul, Ghol, Ghal – zawołał i chwilę potem pojawiło się troje jego pobratymców tylko dwa razy większych i dwa razy grubszych. - Brać ich!
Nawet nie stawialiśmy oporu, gdy chwycili nas za ramiona i wpół niosąc, a wpół ciągnąc po ziemi wprowadzili do środka zamczyska.
Choć byłam sparaliżowana ze strachu nie mogłam nie podziwiać kolosalnej i pięknej struktury wnętrza. Wysokie podłużne korytarze z masą rozwidleń. Ściany zdobione mozaikami z różnych epok. Po drodze mijaliśmy mnóstwo potworów. I greckich. I egipskich.
To było niepokojące.
Podobnie jak fakt, że jesteśmy na łasce bądź też nie łasce przerośniętych gremlinów.
Wyszliśmy z korytarza i...tak, to z pewnością była sala z mojego snu.
Brakowało jednego maleńkiego szczególiku. Percy'ego. Moje serce zabiło mocniej zdenerwowania. Czy to znaczy, że on już...?
Tak poza tym wszystkie inne elementy były. Na czele z Mienyszkowem i zakapturzoną postacią. Ten pierwszy uśmiechnął się szaleńczo na nasz widok. Ta mina mówiła „dobry dzień na zabijanie”. Z wstrętem uświadomiłam sobie ile razy w życiu widziałam już tą minę. Zarówno on jak i kobieta w kapturze zdawali się szukać kogoś wzrokiem. Ona najwyraźniej znalazła to co szukała, bo spod kaptura udało mi się usłyszeć westchnienie ulgi. Mienszykow wyglądał jednak na niezadowolonego i sfustrowanego.
- To wszyscy? Nie było ich więcej?! - w jego oczach błyszczała prawdziwa furia, gdy trzymający mnie Ghal przecząco pokręcił głową – A gdzie Kane? - tym razem zwrócił się do kobiety, a raczej dziewczyny co można było stwierdzić po jej drobnej posturze. Nie była wiele wyższa od Leny. Wzruszyła ramionami.
- Skoro ich tu nie ma, to znaczy, że zginęli. I oni i ta dziewczyna.
Syknął: - Obiecałaś mi zemstę!! Zemstę!!!!
Zdawało mi się, że dziewczyna jest podirytowana. Chyba nie był to pierwszy raz, gdy była zmuszona do słuchania tej wypowiedzi.
- Otrzymasz swoją nagrodę, spokojnie – mruknęła – Ale teraz czyń swoją powinność. Zabij tą dziewczynę – Wskazała palcem prosto na mnie. Ma się to szczęście – A pozostałą dwójkę oszczędź – głos jej lekko zadygotał. Zanim jednak Mienyszkow zdążył cokolwiek zrobić po sali rozniosło się dziwne zgrzytanie i chrobotanie. Trochę tak jakby ktoś jechał ogromnym widelcem po talerzu jednocześnie szeleszcząc papierem. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu źródła okropnego dźwięku. Nie wiem czego się spodziewałam, ale poczułam lekkie rozczarowanie, gdy zobaczyłam kratę, o wysokości około metra tuż umieszczoną tuż przy samej podłodze. Coś lub ktoś pod drugiej stronie ściany próbowało ją wyrwać czy też usunąć ze swojej drogi. Krata z głośnym trzaskiem wylądowała na podłodze. Z otworu wysunął się nie kto inny jak...
- Lissa!!! - dziki wrzask Toma utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak nie mam zwidów wywołanych poczuciem winy. To naprawdę była ona. Ale niestety nie tylko ja i syn Zeusa widzieliśmy to. Wszyscy obecni na sali patrzyli na Lissę. Córka Afrodyty miała nieco nieprzytomne spojrzenie. Chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę w jak wielkim jest niebezpieczeństwie. Ale jeszcze w większym niebezpieczeństwie i jeszcze większej nieświadomości byli ci, którzy wyszli tuż po niej. Sadie i Carter. Na pierwszy rzut oka byli w opłakanym stanie. Jeszcze bardziej poobijani i pokrwawieni niż Lissa. Carter miał obandażowaną głowę, a Sadie rękę. Mienyszkow już nie był zszokowany. Był ZADOWOLONY. Na swój morderczy i psychopatyczny sposób. Wycelował laskę w rodzeństwo.
- Niee! Sadie, Carter! - krzyknęłam. I wtedy wiele rzeczy wydarzyło się naraz.
Z laski Mienyszkowa wyleciał ciemny promień. Carter spojrzał w tamtą stronę z niewyraźną miną. Lissa coś wrzasnęła i pchnęła przyjaciół na ziemię. Promień ugodził ją w pierś. W następnej chwili runęła przez jedno z ogromnych okien. Tom wydał z siebie ryk wściekłości. Wyrwał się olbrzymowi i skoczył za dziewczyną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz