sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział XIII - Gadam z kamieniami, czyli dzień jak codzień - Perspektywa Sadie


Po ocknięciu moją pierwszą myślą było to, że w głowie łupie mi tak jakby stado besiątek urządziło sobie obok imprezę. Niestety mam na swoim koncie takie przeżycia. Potem zdałam sobie sprawę, że albo świat przewrócił się w drugą stronę, albo to ja leżę do góry noga. Zaraz później doszłam do wniosku, że to jednak to drugie. Wokół mnie znosiły się sterty kamieni, kompletnie zasłaniając mi widok na miejsce, w którym się znajduję.
- Niedobre kamienie – zganiłam je chichocząc podczas gdy świat wirował. Dopiero jakiś czas później zrozumiałam, że skały nie zamierzają mi odpowiedzieć.
- Jesteście źle wychowane – pokazałam im język – Nie lubię was.
Założyłam w ręce na piersi w geście obrażenia i odwróciłam się plecami do najwyższego głazu.
- Sadie?! Sadie!! - zaczęły mnie nawoływać.
- Idźcie sobie!
- Tu jesteś! Sadie, bogom dzięki!
W głowie zaświtała mi dość błyskotliwa myśl, że kamienie mówią jednym i dziewczęcym głosem. I to w dodatku należącym do Lissy.
Odwróciłam głowę i spotkałam się twarzą w twarz z moją przyjaciółką. Nieco podrapaną, spoconą i ubrudzoną ziemią, ale z pewnością nią.
Uściskała mnie.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Wejście się zawaliło...więcej nie pamiętam, chyba straciłam przytomność. Carter czeka, tam, trochę dalej! Nie może za bardzo podejść...Wszystko w porządku? - urwała, kiedy zobaczyła jak z trudem próbuję się dźwignąć na jednej ręce.
- Pewnie, co nie w porządku to nie AAAA! - ryknęłam, gdy podparłam się (w każdym razie próbowałam) drugą ręką. Ból był okropny. Rozchodził się po całym ramieniu. Lissa błyskawicznie pomogła mi w stanięciu na nogach.
- Możesz mnie już puścić, naprawdę nic mi nie jest.
Lissa odsunęła się ostrożnie. Ucisk na moim nie poturbowanym łokciu zniknął.
- Nadal wszystko dobrze? - uniosła brew pytająco.
- Nie widać? - pokazałam jej szeroki uśmiech starając się, aby nie zamienił się w grymas bólu.
- Jedyne co na razie widzę to Grinch, świąt nie będzie. Jesteś cała zielona na twarzy! Na pewno dobrze się czujesz?
- Czuję się świetnie – oznajmiłam i zemdlałam prosto w ramiona przyjaciółki.
… - Ma złamaną rękę. Majaczyła?
- Mówiłam ci, że gadała z kamieniami. Czy to nie jest majaczenie?
- Wiesz to w końcu Sadie...
- Och, zamknij się Alladyn. Budzi się.
Otworzyłam oczy. Obok mnie klęczeli Carter z Lissą. Lissa wyglądała na zaniepokojoną, a mój brat...Na Izydę! Głowę miał owiniętą białym czymś co w efekcie końcowym przypominało turban. Wybuchnęłam śmiechem. Ze swoją ciemną karnacją wyglądał jak jakiś sułtan.
- Co się tak gapisz – zazgrzytał zębami.
- Brat nie żeby coś – wykrztusiłam – Ale wiesz, że goście w turbanach nie są powszechnie uważani za atrakcyjnych...Carter – Baba – znów ryknęłam śmiechem. Zaczekali aż mi przejdzie.
- Kamień rozciął mi głowę – wskazał spokojnie na plamy krwi majaczące na turbano – bandażu – A teraz jeśli Sadie się opanujesz i zaczniesz się zachowywać normalnie, hm jak na ciebie oczywiście, to może pomyślimy nad tym jak się stąd wydostać...
Nie słuchałam go jednak. Gapiłam się na moją chorą czy tam złamaną rękę. Była owinięta materiałem, w który wsunięta była jakaś drewniana deseczka.
- To usztywnienie – wyjaśnił mi.
- Co robi?
- A co może robić? - zirytował się – Rusz swoją pustą główką, to naprawdę nie jest trudne.
- Usztywnia? - strzeliłam. Skinął głową.
- Dobra, ale po co?
Gdyby nie Lissa Carter prawdopodobnie stałby się mordercą młodszych sióstr.
- Nie chcę wam przerywać tej rodzinnej pogawędki, ale chyba znalazłam coś...wartego uwagi.
W tym samym momencie odwróciliśmy głowy w jej kierunku. Stała obok jednej z ścian jaskini. Opierała się o duży, kwadratowy kształt otoczony ramką. Wypisane były na niej runy, jakieś łacińskie słowa. Wyłoniłam też kilka hieroglifów.
Moja przyjaciółka stała koło...
- Drzwi! - krzyknęłam bardzo odkrywczo.
- W rzeczy samej – przyznała – Nie rozumiem tylko jak je wcześniej mogliśmy przegapić, zanim...
- Urządziliśmy trollowi pobudkę – dokończyłam kiwając głową.
- W czasie zawalania musiała się osunąć jakaś skała, która wcześniej przysłaniała... - zaczął rozwodzić się Carter. Wymieniłam z Lissą porozumiewawcze spojrzenia. Jej również nie interesowała historia kamieni.
- To naprawdę niezwykła wiadomość, czuję, że moje życie nabrało nowych wartość – stuknęłam ręką w drzwi. Głaz ustąpił od razu przesuwając się w bok.
- To w drogę? - spytał Carter.
- Choćbym miała zginąć – oznajmiła Lissa – Nie wytrzymam ani minuty w tej cholernej jaskini.
Wkroczyliśmy więc w ciemność. Inni robiąc rzeczy wielkie powołują się na honor, empatię (tak znam takie trudne słownictwo) ki odwagę. A my? My na nie wytrzymanie w tej cholernej jaskini.
Głaz zasunął się za nami. Staliśmy teraz w kompletnym mroku. Po chwili wzdłuż ścian zapaliły się pochodnie. Znajdowaliśmy się w podłużnym, kamiennym korytarzu. Nie miał żadnych rozwidleń ani zakrętów. Biegł cały czas prosto. Nie mając większego wyboru ruszyliśmy przed siebie. Sam tunel był nawet ładny, zdobiony różnymi obrazami i ze swoim tajemniczym urokiem. Tylko odór był tu straszny. Po pewnym czasie zaczęłam się przyglądać rysunkom wykutym w ścianach. Przedstawiały one sceny z różnych mitologi. Nie tylko greckich, ale też egipskich.
- Przecież to kraken porwał Percy'ego, kraken jest grecki – zdziwił się Carter jakby czytając mi w myślach.
- Ale zlecił ktoś inny, ktoś przez kogo dom paryski został zniszczony – wyszeptała Lissa.
- Chyba nie...
- Chaos? Nie, ktoś go wtedy wpuścił do środka. Tylko nie wiadomo kto.
- Skąd to wiesz?
- Lena mi mówiła, miała sen – powiedziała, a następnie wyrecytowała – Odnajdziesz co straciłaś, lecz zdrady doświadczysz. Tych których kochałaś dom ci odebrali.
Zapanowała cisza.
- Zdrady, odbieranie domów...Czyli to co zwykle.
- Zamknij się, Sadie. To nam teraz niewiele pomoże – zirytowała się Lissa.
- Ja tylko stwierdzam fakty...
- Cicho! Dziewczyny, dziewczyny wy tylko umiecie gderać. A ja w tym czasie już wiem jak się stąd wydostać – oznajmił Carter. Dumnym krokiem ruszył przed siebie i wywalił się na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz