niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział II Jak zrzuciłam zbiornik z wodą na wariata z krzywą wykałaczką - Perspektywa Lissy


    Rozdział II
    Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś ładnym, sporym pokoju. Naprzeciwko mnie na kanapie siedziało dwoje nastolatków całujących się. Na mój widok odskoczyli od siebie.
  • Sadie, znowu portal w moim pokoju. I to w wolny dzień. - krzyknął opalony chłopak.
  • Wybacz braciszku – powiedziała beztrosko Sadie podnosząc się z ziemi obok mnie. Ten koleś to jej brat?! Wstrząs. Nie byli do siebie ani trochę podobni z wyglądu, zresztą o ile Sadie była totalnie szurnięta to ten chłopak wyglądał no jak... młody nauczyciel.
  • Jak tam wasz dzień wolny? – spytała się dziewczyna brata Sadie. Miała ładne egipskie rysy i trochę przerażające bursztynowe oczy.
  • Och, skakaliśmy sobie z piramidy Cheopsa – powiedziała pogodnie Sadie – wiecie jak świetnie bandaże zastępują bandżi – dodała z dumą patrząc na Walta.

  • Cześć. Witamy cię w domu brooklińskim, nowa uczennico jak mniemam – oznajmił brat Sadie.
  • Czekaj, Brooklińskim? Czyli jest na Brooklinie?
  • No tak – potwierdził chłopak.
  • Chwileczka – powiedziałam. Podbiegłam do okna. Tak, to naprawdę jest Ameryka. Wydałam z siebie pisk szczęścia i zaczęłam tańczyć tym śmieszny egipskim chodem i śpiewać: jestem w Ameryce aha aha, wyrwałam się z Egiptu aha aha.
    Wszyscy stali z minami świadczącymi o tym, że nawet Sadie, by się tak nie zachowała.
    - To znaczy... jesteście mi winni wyjaśnienia – oświadczyłam próbując odwrócić gryfa ogonem. To znaczy się kota.
  • Tak. Może lepiej pogadamy przy kakale? - brat Sadie wypowiedział magiczne słowo. Kakao. Zaprowadzili mnie do sporej jadalni z dużym stołem. Idąc tam na korytarzu napotkaliśmy dużo dzieci i młodzieży. I kolejny szok. Wszyscy zwracali się do Sadie z szacunkiem. I drugi trochę większy, ale tylko trochę szok. Po korytarzach z nieznanych przyczyn latały pingwiny. Czemu tylko mi się wydało to dziwne? A może już zwariowałam i tylko ja widzę te nielotne ptaki? Już nie byłam niczego pewna. Gdy podali już kakao brat Sadie {jak się później okazało Carter} zaczął: Z tego co mi powiedziano mieszkasz w Egipcie, tak? No więc pewnie słyszałaś o starożytnych teoriach na temat faraonów, że przyjmowali bogów? Bo widzisz to jest..
  • Prawda? - przerwałam mu – i niech zgadnę ja też tak umiem? Jestem jakąś egipską wersją Harrego Pottera? A to wasz Hogwart? A ty kto? Dumbeldor?
    Sadie wybuchnęła śmiechem.
  • Naprawdę wyglądam aż tak staro? - spytał retorycznie, ale i tak musiał po chwili dodać – nie waż się odpowiadać Sadie – bo ta już otwierała usta, by mu coś powiedzieć.
  • Chyba załapałaś – powiedział Walt – opis niezbyt trafny, ale załapałaś – dodał widząc mordercze spojrzenie Cartera.
  • Jesteś potomkinią faraonów Lisso – oznajmił uroczyście Carter.
  • Teraz wystarczy ustalić, których – powiedziała beztrosko Sadie zajadając maślaną bułeczkę. Coś mi się przewróciło w żołądku.
  • Ja chyba wiem – powiedziałam, a wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, ale wyczekująco.

- To... – zaczęłam, ale uprzedziło mnie popiersie Kleopatry IV.

  • Bądź pozdrowiona Lisso Hariri, ta, która łączy trzy rody, trzy główne bóstwa, moja potomkini. – i popiersie ucichło.
  • Okej, wszyscy się zgodzimy, że to było dość dziwne – zaczęłam, ale Sadie mi przerwała wrzeszcząc w niebo:
  • Ach, tak Nektanebonie ? Kleopatra se mogła wpaść, ale ty, nie cholerny faraonie od siedmiu boleści. Brzydzę się tobą – zakończyła przez zęby jakby to obchodziło potężnego Faraona żyjącego tysiąc lat temu. Carter patrzył na mnie z przerażeniem.
  • Ziya musimy pogadać – oświadczył dość piskliwie. Odsunął swojej dziewczynie krzesło i wyszli pospiesznie z pokoju.
  • Chodź, pokażę ci twój pokój – powiedziała Sadie nadal kipiąc ze złości na swojego przodka, a może na mnie? Nie chciałabym być potraktowana jej skrzydłami niczym chory psychicznie gryf. Ani bandażami jej chłopaka. Taa Sadie nie warto zachodzić za skórę.
    Zaprowadziła mnie do pokoju. Niewiele się różnił od pokoju
    Cartera. Głównie dlatego, że nie było go tam całującego się z Zyią. Sadie wyszła z pokoju, a ja pospiesznie przebrałam się w pożyczoną od niej piżamę. Była na mnie trochę za duża. Sadie jest ode mnie grubsza? Trochę mnie to pocieszyło, ale tylko trochę ponieważ jestem od większości szczupłych osób chudsza. Położyłam się i objął mnie słodki sen. I to dosłownie. W roli głównej z tą przesłodzoną panienką.
    Stałam w jakiejś uroczej kafejce na otwartym balkonie. Na dole widniała turkusowa zatoczka. Romantyczny nastrój burzyły trochę parasole z reklamą piwa. Wyobrażam sobie jak musi być to romantyczne dla pary żuli. Pod jednym z tych parasoli siedziała kobieta. Zatkało mnie. Była piękna. Nigdy nie widziałam nawet piękniejszej aktorki. Była opalona. Nie tak mocno jak ja rzecz jasna, ale jednak. Podkreślał to jeszcze mocniej fakt, że miała jasne loki, ale naprawdę tak jasne, że prawie białe. Na nosie miała przeciwsłoneczne szpanerskie okulary. Do figury modelki wybrała świetnie pasującą lekką, letnią, jasno błękitną sukienkę. Pomachała mi zachęcająco ręką, żebym się przysiadła. Zajęłam nieśmiało miejsce naprzeciwko niej.
  • Witaj Lisso – zaszczebiotała.
  • Kim pani jest? - zapytałam ponieważ zaczepianie niewinnych dziewczynek w snach wydało mi się szczytem pedofilii.
    Roześmiała się: - Naprawdę mnie nie poznajesz? Jestem Afrodyta.
  • Afro Edyta,tak?
    Zachichotała jak jakaś Barbie na psychotropach: Nie. Afrodyta. Bogini miłości.
  • Nie jesteś egipska. Ona się inaczej nazywała. Chyba, że zmieniasz image na afro i do tego pasuje to imię to wiesz, nie moja sprawa. Droga wolna
  • Dziecko, odświeżę ci pamięć – powiedziała i zdjęła okulary. Znałam te oczy. Nic dziwnego, miałam takie same.
  • Mama – wyjąkałam.
    Zaklaskała radośnie jakbym właśnie wygrała w jakimś teleturnieju „ Zgadnij kim jest ta blondynka”.
  • Tak złotko. Piękno jest nie uchwytne. Ukazałam ci się w postaci w jakiej widział mnie twój ojciec. To jest jego ideał piękności. Z zasady moje ludzkie dzieci mają wygląd ojców, ale ty..Cóż, twój ojciec musiał mnie bardzo kochać skoro masz moje oczy, tak uroczy człowiek. I do tego jeszcze przystojny. Wiesz, że właśnie tu po raz pierwszy mnie spotkał? Tak to było podświadomie jego wymarzone miejsce randki. Romantyczny człowiek.
  • Tak. Romantyczne pocałunki pod reklamą żubra – powiedziałam z ironią. Afrodyta pokiwała tylko z rozmarzeniem. Chyba mamuśka nie zna słowa ironia.
  • Musisz już chyba iść. Na łóżku będzie czekał na ciebie prezent na..piętnaste urodziny, tak?
  • Zaraz, ale – powiedziałam, ale to wszystko razem z moją matką rozwiało się.
    Stałam na pustyni nocą. Obok mnie płynął Nil. Wyłoniła się z niego kobieta. Była to ładna Egipcjanka lekko po dwudziestce. Czarne włosy miała zaplecione w cienkie warkoczyki, a następnie spięte z tyłu. Oczy mieniły jej się wszystkimi kolorami niebieskiego. Jej suknia zdawała się być częścią wody.
  • Witaj jestem Neftyda.
  • Bogini rzeczna, tak?
    Bogini uśmiechnęła się ironicznie: - Naprawdę, jak doszłaś do tego?
    Bogini z poczuciem humoru? Coś nowego.
  • Dobra, czemu mnie nawiedzasz po nocach? - spytałam. Nie było to dość grzeczne, ale naprawdę tęskniłam do moich spokojnych, conocnych snów do tyczących tego, że jestem w jakimś salonie do gier i gram w tą grę z biciem kretów młotem. Tylko zamiast twarzy zwierząt są tam twarze smarkaczy z podwórka. A ja za każdym razem trafiam. Tak tęskniłam za tymi snami.
  • Każdy mag ma swoją drogę. Wybierz moją ścieżkę. Staniesz się potężna. Będziesz pierwsza od stuleci.
  • Każdy obiera jakąś ścieżkę? Sadie ma boga wściekłego latającego flaminga? Tak?
  • Sadie Kane? Nie idzie ścieżką Izydy. Moja siostra jest ode mnie sławniejsza. Jesteśmy z Izydą do siebie tak podobne, a jednak różne. Jestem łagodniejsza, nie pragnę władzy jak większość bogów. Ludzie nie obierają mojej ścieżki. Wiesz, dlaczego? Nie jestem tylko rzeczną boginią.
  • Jesteś boginią śmierci – wypaliłam – pomocniczką Ozyrysa.
  • Tak. Mamy wiele wspólnych cech. Jesteś łagodniejsza od choćby na przykład Sadie Kane. Nie jesteś słaba, lecz łagodniejsza. Nie zauważona. Nie lubiana. A jednak odegrasz najważniejszą rolę. Będziesz główną rzeką tej historii. Będziesz Nilem, który łączy wszystko.

....................................................................................................................

Obudziłam się zlana potem. Był wczesny poranek. Leżałam poza łóżkiem. Jak zwykle. Wygrzebałam się z pościeli i stanęłam na nogi. Wymknęłam się z pokoju, nie było nikogo na korytarzu. Postanowiłam pójść do jadalni i spróbować pogadać z popiersiem Kleopatry. Może by powiedziała coś poza starożytnym ględzeniem na temat tego, że coś łączę. Wcale nie uśmiechała mi się rola super glue w tym wszystkim. Zamarłam. W jadalni ktoś był. Ziya zauważyła mnie zanim zdążyłam się wycofać. Uśmiechnęła się na szczęście. O ile wczoraj była ubrana jak każda nastolatka, to teraz miała na sobie lniane coś przypominające kimono.

  • Hej – powiedziała.
  • Wybierasz się gdzieś – spytałam z lekką paniką w głosie patrząc na jej plecak. Ona jedyna nie zrobiła jeszcze nic dziwnego. Sadie to Sadie. Jest nie normalna z zasady. Jej chłopak Walt choć miły i taki braterski jest bandażmenem. Mały Felix lubi wyczarowywać pingwina w kominku. A Carter umie mówić sopranem, gdy się denerwuje. Tylko Ziya jest normalna.
  • Wyruszam do pierwszego nomu, żeby zdać raport wujkowi Sadie i Cartera – powiedziała, a widząc moją minę dodała – to według twojej logiki taki główny hogwart.
    Pokiwałam głową. To byłam w stanie zrozumieć.
  • Czy chcesz mi coś powiedzieć – spytała łagodnie dziewczyna Cartera.
  • Niee... to znaczy, chyba tak. Tak. Bo widzisz miałam taki sen, mh raczej wizję – i opowiedziałam jej, ale dopiero drugą część. Nie chciałam się dzielić rozmową z moją mamuśką. Nie, to było coś innego. Instynkt. To on mi kazał tego nie mówić Ziyi. Ufałam jej, ale w inny sposób. Słuchała uważnie, ale jej twarz zmieniła się w maskę, gdy doszłam do tego, że to Neftyda. Na koniec potrząsnęła głową jakby się chciała pozbyć złych wspomnień. Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem.
  • Jeśli czujesz się z tym dobrze to spróbuj tej ścieżki. Dzisiaj pewnie będziesz miała ćwiczenia więc sprawdź coś z wodą.
  • Ty znasz Neftydę nie? - spytałam.
  • Dawne dzieje – szepnęła Ziya, a na sam koniec uśmiechnęła się szczerze i powiedziała – zaopiekuj się moim Dumbeldorem, dobrze?
    Nie wiem ile mnie nie będzie. I proszę cię. Nie zamęczcie go z Sadie. Coś mi się widzi, że będziecie walczyć o mistrzostwo w wyzywaniu Cartera.
    Na te słowa machnęła krótko laską, która pojawiła się znikąd, a obok niej zabłyszczał hieroglif. Otwórz się. Zanim skapnęłam się o co chodzi pojawił się portal,a Ziya skoczyła w wir i zniknęła.
    Stałam przez chwilę patrząc bezczynnie jak głupia. Potem uznałam, że jednak jeszcze wrócę do pokoju. Gdy weszłam do pomieszczenia to rzuciłam się na łóżko. Przyjrzałam się dokładniej pokojowi. Bingo. Barek. Podeszłam do niego i otworzyłam drzwiczki. W środku znalazłam mój ulubiony zestaw jedzenia. Lays'y, puszka pepsi i guma orbit. Usiadłam na łóżku, aby spożyć ten pokarm bogów. Najpierw Lays. Potem pepsi. Beknęłam głośno. Na sam koniec wepchnęłam do ust gumę, żeby nie było czuć mojego laysowo – pepsiowego oddechu. Puściłam balona z gumy. Byłam w tym mistrzynią na podwórku. Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
  • Gołąb – powiedziałam jednocześnie wypuszczając balona z gumy i skupiając się, żeby z moich ust wydobyły się egipskie słowa. Udało się. Balon przybrał kształt gołębia. Niee taki, może raczej – wściekły - powiedziałam. Znów podziałało. Potem zabawiałam się tak mówiąc różne kształty. Za każdym razem w środku gumy błyszczały niebieskie hieroglify. Sadie weszła do pokoju zastając mnie jak po egipsku krzyczę „ słonik”. Uniosła brwi. Pośpiesznie połknęłam gumę.
  • Jakie to dojrzałe – stwierdziła Sadie – masz ubierz się w to – powiedziała rzucając mi jakiś zwitek ubrań. - Czekamy na ciebie z Carterem w bibliotece, bądź za dwadzieścia minut i lepiej nic nie jedz – a, po chwili dodała – lepiej się umyj. Śmierdzisz jak ten gryf. Tam jest łazienka – i wyszła z pokoju. Poszłam do łazienki. Pod prysznicem poczułam się o niebo lepiej. Spojrzałam na ciuchy, które dała mi Sadie i jęknęłam. To było takie same kimono jak miała Ziya. Nie jestem jakąś wielką modnisią. Cenię sobie przede wszystkim wygodę. Na co dzień noszę krótkie spodenki i dobrane do nich podkoszulek albo t-hishrt. Czasem zakładam ładną lekką sukienkę, ale nigdy bym nie włożyła tego kimona. Ponieważ jednak było to moje jedyne ubranie to założyłam je z niesmakiem. Ruszyłam do biblioteki. Czekali tam Sadie i Carter. Na jednym stole były rozłożone zabawne bumerangi i laski.
  • E hej – powiedziałam niepewnie.
  • To początek twojej nauki – powiedział uroczyście Carter, a Sadie tylko przewróciła oczami – wybierz sobie laskę i różdkę.
  • Biorę tylko laskę – powiedziałam szybko. Nie chciałam paradować z tym bumerangiem. I chwyciłam tą, która eee...w sumie to nie czemu ją wybrałam.
  • Dobra teraz przygotowania do magii – powiedziała Sadie i zgryźliwą miną wepchała mi do ust butelkę – teraz tatuaż – oznajmiła wpychając mi coś glutowatego do ust. Było to tak ochydne, że splunęłam jej w tym twarz. Carter zaczął się śmiać, a Sadie patrzyła to na mnie to na niego jakby myśląc, które z nas najpierw zhedżować.
  • Ty – Sadie ściągnęła se gluta z twarzy – ty mała...
  • Sadie pójdź sobie wyczyścić glany – powiedział Carter wskazując na drzwi. Wyszła bez słowa.
  • Przykro mi, ale musisz to mieć na języku -powiedział Carter. Westchnęłam podnosząc glut z ziemi i kładąc go na język. Udało się nie wyplułam, a obrzydliwi smak minął.
  • Dobra. Słuchaj. Pierwsze dwa może trzy tygodnie będziesz miała indywidualne zajęcia. Potem, gdy wykażesz ich poziom umiejętności będziesz z resztą grupy. Pierwsze ćwiczenie polega na tym, że spróbuję cię zaatakować chepeszem, a ty się broń na wszelkie sposoby. Wyłącznie za pomocą laski. Zrozumiano? – wyjął zakrzywiony miecz – na raz, dwa, trzy – rzucił się ku mnie. Zrobiłam błyskawiczny unik. Próbował mi podciąć nogi. Podskoczyłam. W lewo ciął. W ostatniej chwili odskoczyłam. Wymierzył chepesz prosto w moją pierś, a mi udało się zablokować go laską. Muszę użyć wody. Zauważyłam zbiornik kilka metrów dalej.
  • Do mnie – zawołałam po staroegipsku zbiornik uniósł się i zaczął cicho lecieć ku nam. Carter najwyraźniej uznał, że moje zaklęcie nie miało sensu, bo nawet się nie obejrzał, a chepesz znalazł się w miejscy gdzie przed chwilą była moja głowa. Zbiornik pojawił się nad Carterem – Na niego! – krzyknęłam. Carter zrobił niezwykle głupią minę, gdy spadły na niego trzy litry wody. Chepesz wyleciał mu z ręki. Podbiegłam i chwyciłam miecz. Carter wygrzebał się z szczątków zbiornika i natrafił na koniec własnego chepesza trzymanego przeze mnie.
  • Wygrałam.:-) - powiedziałam triumfalnie. Carter patrzył na mnie oszołomiony, a potem uśmiechnął się słabo – Może odpoczniemy, a potem mały rewanż? - spytał się niewinnie. Chwilę potem siedzieliśmy obok siebie jedząc wielkie, tłuste pączki. Uwielbiam Amerykanów.
  • Carter ja muszę, a chyba raczej chcę ci coś powiedzieć – zaczęłam i opowiedziałam mu o swoim śnie i spotkaniu z Ziyą. Tym razem nie pominęłam faktów z Afrodytą.
  • Afrodyta to chyba greckie bóstwo, nie? - spytałam. Carter wydał z siebie okrzyk. Wstał i wychodząc rzucił mi na odchodne – Lissa zawołaj Sadie. Niech ci da normalne ubranie. Wychodzimy na miasto w trójkę. Musicie kogoś poznać.
    Gdy Sadie dała mi normalne ubranie poszłam do pokoju,by się przebrać. I dopiero wtedy zobaczyłam co leży na szafce nocnej. Sztylet. Był w złotej bardzo ozdobnej pochwie z mnóstwem kamieni szlachetnych. Powieszony był na równie złotym łańcuszku. Przypięłam go sobie do spodni – dzięki, mama – mruknęłam w sufit.
    I wyszłam z pokoju.

....................................................................................................................

Pół godziny później siedzieliśmy w kawiarni. Ja, Sadie i Carter.

Moja nowa koleżanka kłóciła się z sprzedawcą: - Tyle za pączki?! Co za zdzierstwo!

Odwróciliśmy z Carterem głowy taktownie uznając, że jej nie znamy. I wtedy go ujrzałam. Miał czarne zmierzwione włosy. Jego oczy były morsko – zielone. Uśmiechał się wspaniale. Zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. I to tak, że nawet nie zwróciłam uwagi na ładną blondynkę, którą trzymał za rękę.

  • Cześć – powiedział podchodząc do naszego stolika.
  • Hej – pisnął zdenerwowany Carter – miałeś być sam – dodał nie pewnie patrząc na blondynkę.
  • To jest osoba, której najbardziej ufam na świecie. Z resztą jest ode mnie mądrzejsza, więc się dogadacie. - odpowiedział ten cud – chłopak.
  • Ahha, to okej – wydukał Carter.
  • Mówiłeś, że tylko jedna – powiedział mierząc wzrokiem mnie i Sadie.
  • Bo jedna. Ta to moja siostra, Sadie – powiedział kiwając w jej stronę głową – To Lissa – wskazał palcem na mnie
  • Hej, Jestem Percy – powiedział chłopak uśmiechając się do mnie bardzo ciepło. Nie wiedziałam co powiedzieć. Cześć. Masz cudowne oczy. Wyjdziesz za mnie? Wszystko mi jakoś cisnęło się na usta. W ostateczności powiedziałam – chcesz pączka?
  • Jasne – powiedział wesoło i usiadł odsuwając krzesło swojej dziewczynie. - To jest Annabeth – powiedział wpychając do ust pączka. Tak słodko robił z siebie świnię. Blondynka kiwnęła nam lekko głową.
  • Lissa opowiedz – powiedział Carter władczo. Nie chciałam wypełniać poleceń faceta z dżemem na twarzy.
  • Ale co ? – spytałam.
    Carter przewrócił oczami: - twój sen.
  • Aee, jasne – wymamrotałam, bo właśnie natrafiłam na zaciekawione spojrzenie Percyego. Przełknęłam ślinę i zaczęłam opowiadać, gdy jednak doszłam do fragmentu z rozchichotaną blondyną i zanim powiedziałam jej imię Percy i Annabeth wymienili spojrzenia i jednocześnie krzyknęli: Afrodyta!
  • Skąd wiecie?! - spytałam oszołomiona – To wasza jakaś znajoma na Facebooku? Tak?
  • Nie – powiedziała Annabeth – To po prostu wkurzająca bogini, ale co ci dalej powiedziała?
  • Że jest moją mamą – mruknęłam nieśmiało. Percy opluł sokiem Cartera tak był oszołomiony, a ten spojrzał na niego jakby chciał go potraktować chepeszem.
  • I jeszcze ten sztylet jako prezent na piętnastkę – dodałam rozkręcając się i czując nagłą złość – jakby myślała, że śmiertelna broń wynagrodzi mi wszystkie urodziny. Wolałabym Royc – Royca.
    Wszyscy nabrali powagi. Tylko Sadie zanuciła „sto lat” i powiedziała: - nie mam prezentu, ale może chcesz gumę – spytała zrywając różową maść z podeszwy glana i wyciągając ją zachęcajaco w moją stronę.
  • E dzięki najadłam się – powiedziałam do Sadie.
  • Pokaż sztylet – powiedziała Annabeth. Podałam go jej niechętnie. I zrobiłam to tylko dlatego, że mnie przerażała. Obejrzała go dokładnie.
  • Znak Afrodyty – mruknęła – jest pewność.
  • Jaka pewność?
  • Obóz Herosów to miejsce dla ciebie.
    Sadie puściła balona z gumy: - Słonik. - i po chwili dodała – Lissa to naprawdę fajne.

....................................................................................................................

Ledwo się przyzwyczaiłam do Sadie, a tu BAAM. Jestem półboginią. Zdaniem Annabeth. Idę teraz do miejsca takich jak my. Annabeth jest córką Ateny. Percy synem Posejdona. A ja nie jestem w stanie wymówić imienia mamuśki. Byliśmy tuż obok Long Island, gdy nagle zobaczyłam wielkiego człowieka z głową byka obok niego stało dwoje nastolatków kłócących się. Chłopak i dziewczyna, poznałam po głosach.

  • Lena przestań go drażnić! - krzyknął chłopak
  • Byczku to maska na Halowwyn? A nie to twój ryj, mój błąd – uchyliła się przed ciosem chyba... minotaura – obrońca zwierząt się znalazł – krzyknęła tym razem do swojego towarzysza.
  • Pół – zwierząt – odkrzyknął tam ten robiąc salto w powietrzu i lądując lekko tuż za minotaurem.
  • Może wam pomóc powiedział Percy wyciągając z kieszeni strasznym, przerażający i rażący mocą, boskością...długopis?! Wtf?
  • Nie dzięki, jest mój – powiedział chłopak. Był ode mnie może o rok starszy. Nawet przystojny, ciemnowłosy o szarych, burzowych oczach. Obok niego pojawił się hieroglif. Pięść. Puff. I minotaur przeminął z wielką holograficzną pięścią. W tym momencie nad dziewczyną rozbłysł wielki niebieski widelec. Nie to chyba.. trójząb. A nad chłopakiem srebrno – złota błyskawica.
  • Kolejni – jęłknął Percy patrząc na mnie, obrońcę zwierząt i igrającą z minotaurem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz