- Ja mam tylko picie, dla ciebie – powiedziała spokojnie wskazując na kubek, który trzymała. Poznałem ją. Była z Annabeth i tym chłopakiem, podczas bójki z minotaurem. Tyle, że zaraz potem poszła z jakąś ładną indianką o oczach zmieniających barwę. Nie przyjrzałem jej się wcześniej, bo dopiero teraz zauważyłem, że jest piękna. Miała opaloną twarz o egipskich królewskich rysach. Od razu skojarzyła mi się z Kleopatrą. I to nie tylko dlatego, że czarne włosy miała obcięte w podobnym stylu. Było w niej coś królewskiego. Jej oczy były intensywnie niebieskie. Coś przewróciło mi się w żołądku.
- Ostrzegam cię popaprańcu jak strzelisz to nie dostaniesz nic do picia. – powiedziała. Zatkało mnie. Opuściłem powoli łuk.
- Dobry początek – powiedziała z ironią – nie próbujesz mnie zastrzelić.Po tych słowach podeszła i usiadła obok mnie podając mi kubek.
- Co to? - spytałem nieufnie.
- Trucizna na próbujących mnie przeszyć strzałą idiotów – odparła spokojnie. Prawie go upuściłem.Parsknęła śmiechem: - Ale jesteś tępy pogromco minotaurów. To nektar. Uleczy twoje rany i doda ci wigoru.
- To jakieś dopalacze?
- Nie – powiedziała z uśmiechem – Ufasz mi?
- Nie – odpowiedziałem.
- I słusznie – podsumowała – Ale co masz do stracenia?Miała rację. Ich było tu za dużo do walki. Mogłem tylko im zaufać. Westchnąłem i wziąłem łyk. Smakował jak gorąca czekolada. I to ta, którą zawsze piłem z mamą i Leną, gdy byłem młodszy. To było dobre, ale jednocześnie smutne i odległe wspomnienie.
- Jak smakuje? - spytała zaciekawiona.
- Jak gorąca czekolada.
- Dla mnie smakowało jak daktyle w czekoladzie – oznajmiła.
Rozdział
III
Tom
Morel
Nienawidzę,
gdy ludzie nie umieją ani słowa po francusku. Poważnie, ten
chłopak gapił się na mnie zdumiony, gdy próbowałem mu wszystko
wyjaśnić. Ja nie umiałem po Amerykańsku, a on po francusku. Ta
blondynka powiedziała, że nazywa się Annabeth i, że nic nam nie
grozi. Ja tylko mocniej zacisnąłem dłoń na łuku. To pewnie
kolejny potwór. Kolejny koszmar. Próbowałem zasłonić Lenę
własnym ciałem, ale ona spokojnie gadała z Annabeth. Co za
bezczelność. Ja tu próbuję jej ratować skórę, a ona co?!!
Brata się z blond potworami. Zresztą ona se mogła. Moja siostra
mówi prawie biegle po angielsku. Wstyd mi za nią. Zaprowadzili nas
do jakiegoś dużego niebieskiego domu. Miałem tego dość,
wybiegłem z tam-tąd. Znaleźliśmy się w jakimś obozie uciekając
przed tym wrednym minotaurem, którego spotkaliśmy w restauracji
chińskiej. Chińszczyzna to zło. Życiowa mądrość. Usiadłem
obok jakiejś wysokiej sosny. To właśnie w tym miejscu zabiłem
minotaura.
Usłyszałem
szelest. Odwróciłem głowę napinając łuk. Dziewczyna zatrzymała
się lekko oszołomiona tym, że w nią celuję.
A,
gdy gapiłem się na nią jak kretyn wyjaśniła mi łaskawie: - Dla
każdego ma to inny smak, tak mówi Piper. Też jestem nowa w tym
wszystkim. - a chwilę potem wypaliła – Masz coś wspólnego z
domem życia, prawda? Ty też jesteś i półbogiem i magiem, jak ja?
- Nie jestem żadnym półbogiem, ale owszem jestem magiem. Mówisz, że ty też? Udowodnij.Nie powinienem tego mówić, ponieważ chwilę potem oblała mnie fala lodowatej wody.
- Dobra wierzę ci – wysapałem plując wodą. Wziąłem ostatni łyk czekolady czy tam nektaru. Od razu dreszcze i inne objawy hipometrii ustąpiły.
- Co z moją siostrą? - powiedziałem przypominając sobie o Lenie.
- Z kim? - spytała oszołomiona dziewczyna.
- Z Leną – patrzyła na mnie z miną, która świadczyła, że nie wie o co mi chodzi, więc dodałem – z tą wariatką, która dręczyła minotaura.
- Aaa, tą. Czekaj to twoja siostra?
- No, tak – powiedziałem nie wiedząc czemu na mnie patrzy z oszołomieniem. Po chwili otrząsnęła się jednak.No, to jak tak to przyszywana – powiedziała.
- Niby, dlaczego? - spytałem zdumiony.
- Bo jesteś synem Zeusa, a ona córką Posejdona.Lena nie jest moją siostrą? W każdym razie nie mamy tego samego ojca. To był cios poniżej pasa. Wziąłem głęboki oddech próbując się uspokoić.
- Gdzie nauczyłaś się tak dobrze francuskiego? - spytałem próbując zmienić temat.Wybuchnęła śmiechem i powiedziała jak łuk swój kocham po francusku: - Co ci strzeliło na łeb? Ja nie umiem słowa po francusku.
- Mówisz właśnie teraz.
- Co ty... - ale nie skończyła. Zakryła sobie usta dłońmi, a jak odkryła to wybuchnęła potokiem egipskich przekleństw. I wtedy przyszła ta indianka.
- Wzywają cię - powiedziała – chodź za mną.Dopiero po chwili zrozumiałem, że mówi do mnie.
- Ehm, jasne – wymamrotałem. Ta pierwsza przestała klnąć i ruszyła ze mną i tą drugą. Gdy skręciliśmy w stronę greckiej jadalni na dworze Egipcjanka coś mruknęła po angielsku do indianki i skręciła w stronę obozowych domków.
- Czekaj – powiedziałem chwytając ją za nadgarstek. Odwróciła się, a nasze twarze znalazły się blisko siebie. Zrobiło mi się słabo w nogach. Pachniała cynamonem. - Jak się nazywasz? - spytałem.
- Lissa – powiedziała cicho dziwnie melodyjnie. - A ty?
- Tom.
- To do zobaczenia – szepnęła i pobiegła błyskawicznie do powiększonego domku dla Barbie. Gapiłem się chwilę za nią.
- Chodźmy już – powiedziała indianka – Jestem Piper, jakby co – dodała. Weszliśmy więc do jadalni. Przy stole siedziała objadająca się Lena.
- Hej – powiedziała wkładając jednocześnie do ust ogromny kawałek pizzy. Poważnie moja siostra umie jeść. To znaczy przyszywana siostra. Lena ma włosy obcięte trochę dłużej niż żuchwa. Czarne i zmierzwione. Oczy ma ciemno niebieskie. Ale naprawdę tak ciemne, że w sumie granatowe. Cerę mimo że ma bladą jest w jakiś sposób słoneczna, ciepła nie wiem jak to określić. Mimo, że ma czternaście lat nadal ma trochę słodko dziecięce rysy. Nosi zazwyczaj glany i czarne malowniczo zdarte na kolanach dżinsy. Spod ciemnej skórzanej kurtki wystawał ciemny, wyblakły i podarty t-shirt.
- To dla ciebie. - powiedziała Piper podsuwając mi talerz pod nos: - Słuchajcie jak skończycie to dołączcie do nas na ognisku, o tam – powiedziała i wskazała w stronę, z której unosił się dym – To, cześć – rzekła odchodząc.
- Pa, Piper – zawołała za nią Lena – słyszałeś newsa? Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Mamy innych ojców – oznajmiła takim tonem jakby to była kolejna głupota, którą wyczytała w gazecie.
- Mówiono mi, ale czy ty w to naprawdę wierzysz? I jeszcze gadali coś o półbogach. Co za głupoty.Lena wybuchnęła śmiechem.
- Poważnie – powiedziała chichocząc – całe życie wychowywałeś się w domu życia, potem uciekałeś przed potworami z greckiej i egipskiej mitologi i nie jesteś w stanie uwierzyć, że jesteś synem kolesia z piorunami?Miała trochę racji, ale odpowiedziałem jej pytaniem:- A ty wierzysz, że jesteś córką jakiegoś zaraz... o Popieprzona, tak?Wzruszyła ramionami: - Wiesz pojawił się za mną mistyczny niebieski widelec więc.., tak wierzę. Teraz pora, żebyś ty uwierzył i coś zjadł. Bo jak nie to wszamam za ciebie.Nie żartowała, mogłaby spokojnie zjeść moją porcję. Spojrzałem więc na talerz. Połowa pizzy, jajka na twardo, pieczone ziemniaki, wołowina i talerz z pół tuzinem grzanek. Dawno nie widziałem, aż tyle jedzenia. Od czasu zagłady domu Paryskiego. Oprócz tego miałem szklankę, a pomiędzy mną, a Leną leżał dzbanek z sokiem pomarańczowym. Aż dziw, że wszystkiego nie wypiła. Uwielbia sok pomarańczowy. Dopiero później po spożyciu posiłku, gdy napełniłem sobie szklankę zrozumiałem ten cud. Soku nie ubywało choćbym nie wiem ile nalał szklanek. Magia Tymbarka?
- Chodźmy już na ognisko – powiedziała Lena rytmicznie bębniąc palcami w stół. Ruszyliśmy w stronę, którą uprzednio wskazała nam Piper. Wyglądało to jak zwykłe obozowe ognisko. No, może oprócz tego, że połowa nastolatków nosiła przy sobie śmiercionośną broń. Usiadłem jak najdalej od dziewczyny, która uśmiechnęła się do mnie i mrugnęła figlarnie. Nie zrozumcie mnie źle. Była nawet ładna. Szkoda tylko, że o głowę wyższa, a podeszwy czyściła sobie maczetą. Rozejrzałem się. Zobaczyłem ją. Siedziała obok Piper i grupki chichoczących chłopaków i dziewczyn. Była chyba lekko zażenowana. Gdy natrafiła na moje spojrzenie uśmiechnęła się lekko.
- Chciałbym przywitać nowych uczestników obozu. – zaczął gadkę powitalną jakiś facet w średnim wieku, który od pasa w dół był ...koniem. OMG. Historia zostaje przerwana, ponieważ poważnie zastanawiam się nad leczeniem w ośrodku psychiatrycznym. Dobra. Uspokoiłem się w myśli. To obóz dla półbogów i mają wychowawcę, który jest pół człowiekiem pół my litle pony. Normalka. Nagle gościowi przerwała jakaś dziewczyna w pół zdania. Miała mocno poplątane rude włosy i nie miała żadnej broni oprócz... czy ja wiem? Ta szczotka, którą miała przypiętą do paska budziła mój respekt. W każdym razie dostała jakby jakiegoś transu, a z jej ust buchnęła para i wydobyły się słowa:„Dziecię piękności, które trzy rody łączyszTrzy bóstwa główne, Do Europy się udaji Reę odnajdź, tak o to Olimpijczykówpokojem uraczysz.W podróż swą następujących czterech towarzyszy obrać raczysz:Pogromcę Kronosa,Dziecię Posejdona,Syna Zeusa,I córkę Ateny.Ich bierz ze sobą, bo zadanie inaczejci się nie powiedzie”
Wtedy
zamilkła i upadła. Podbiegło paru chłopców chwyciło ja za ręce
i nogi, a następnie podniosło i odeszło. Jeden z nich, wysoki
blondyn krzyknął przez ramię: - Chejronie! Zabieramy ją do
wielkiego domu.
- Co to znaczyło – zapytała szczerze zainteresowana Lissa.
- To znaczy – zaczęła Piper, ale konio podobny{ chyba Chejron} powiedział za nią: - To znaczy Lisso Hariri, że dostałaś pierwszą misję.
........................................................................................................................
Siedziałem w wielkim domu razem
z Chejronem, Annabeth, Percym, Leną i Lissą.
- Jeszcze tylko czekamy na Jasona – oznajmił Chejron – o już jesteś – powiedział, gdy do pokoju wszedł ten wysoki blondyn co wcześniej niósł tą buchającą parą dziewczynę. Jason zajął miejsce obok mnie.
- Dobrze za nim ustalimy kto dokładnie idzie na misję musimy najpierw upewnić się czego dotyczy – kontynuował Chejron.
- Coś o tym, że trzeba uraczyć spokojem bogów – podsunąłem – to znaczy, że nie są spokojni, tak?
Chejron kiwnął głową: -
Teraz list od pana D nabiera sensu.
- Ten pożegnalny z wyjaśnieniami – spytała Annabeth.
- Tak. Kazał mi go otworzyć dopiero wtedy, gdy pojawią się trzy nowe osoby. To było jakieś półtora miesiąca temu. Na początku wakacji. Nikt od tego czasu nowy nie przybył. Do teraz.Wyjął z kieszeni fioletową kopertę jadącą monopolowym. Wyjął z niej list, odchrząknął i zaczął czytać: „ Drogi Chejronie i obozowicze{ tak stary koniu wiem, że to otworzyłeś przy tych smarkaczach choć ci tego wyraźnie zabroniłem}. Skoro to otworzyłeś to znaczy, że przybyło kolejnych trzech wielkich palantów.{ Witajcie w obozie półboskie śmierdziele}. Z bogami jest źle. Przypominamy sobie urazy z dawnych lat. Sprzed wieków. Hermes jest zły na wszystkich za to, że traktowaliśmy go jak listonosza i chłopca na posyłki. Apollo natomiast wypomina mu zniewagę z kradzieżą wołów. Demeter pisze obraźliwe listy do Hadesa. Ten nawet ich nie dostaje, bo przecież Hermes zrobił strajk. Ojciec i Posejdon kłócą się tak jak nigdy jeszcze. Tylko babunia Rea {zawsze byłem jej ulubionym wnukiem} jest w stanie wszystkich doprowadzić do porządku. Ja najdłużej opierałem się tej dziwnej złości, bo jestem bogiem szaleństwa, ale już nie umiem. Odchodzę dla obozu.”
- Nie wierzę – krzyknął Percy – Pan D zrobił coś dla obozu? Czyli jakby dla mnie też?!
- „Ps – przeczytała Annabeth Chejronowi przez ramię – Nie wyobrażaj se Perry Johnson. Robię to dla obozu. Z małym wyjątkiem. Zgadnij jakim. Jest synem Posejdona i zachowuje się jak jakaś krowa”.
- I to wyjaśnia sprawę. – powiedział z zadowoleniem Percy.
- Ty idziesz na pewno. – powiedział Chejron do Percego. Czy Lissa się zarumieniła? Oczywiście mnie to nie obchodzi. I wcale się na nią nie gapiłem całe posiedzenie.
- Annabeth jest córką Ateny więc ona też idzie – oznajmił Percy.
- Nie ma innych córek Ateny – spytała Lissa, a w jej głosie było słychać wyraźną niechęć.
- Są, ale ta tutaj jest najmądrzejsza, najlepsza i najpiękniejsza – powiedział Percy całując Annabeth w policzek. Lissa wyraźnie spochmurniała.
- Jedyne dziecię Posejdona oprócz Percy'ego to Lena – stwierdził Chejron. Wszyscy spojrzeli na mnie i Jasona.
- Teraz tylko pozostaję pytanie. Który syn Zeusa?
- Ja – oświadczyłem. Jeśli Percy może iść na samobójczą misję to ja też. Nie miała ta decyzja nic wspólnego z Lissą. Ani z tym, że spojrzała na mnie z podziwem. Wszyscy spojrzeli na Jasona wyczekująco. Pewnie mieli nadzieję, że skopie mi teraz dupę tak, iż nie będę mógł iść na misję, którą najpewniej taki chuderlak jak ja schrzani.
- Nie patrzcie na mnie. Macie swój skład do ratowania świata. Ja jestem synem Jupitera. – oświadczył Jason. Wszyscy byli wyraźnie zdruzgotani. Tylko Lissa wyglądała na zadowoloną. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu.
- A skąd pewność, że to ja mam prowadzić misję? Ja łączę tylko dwa rody. Egipski i Grecki, a w przepowiedni było o trzech. - powiedziała niepewnie Lissa.Annabeth stuknęła się w czoło: - Ale jestem głupia – powiedziała – Jesteś potomkinią nie tylko Kleopatry. Ale też Rzymskiego półboga. Syna Jupitera. Ju..
- Juliusza Cezara – dokończył Jason z podekscytowaniem.
- Przystopujcie – powiedziała Lissa robiąc z rąk pauzę – Tego kola z kreskówki Obelix i Asterix?
- Tego – przytaknął Jason.
- Ale odjazd, uwielbiam gościa – krzyknęła Lissa jak małe dziecko, a chwile potem dodała poważnym tonem – To znaczy to wielki zaszczyt.
- Kiedy wyruszamy? - spytałem.
- Jutro o świcie – oświadczył Chejron.
- .............................................................................................................................................................
- Dzięki za przeczytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz