niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział IV Próbuje nas zamordować szofer - Perspektywa Toma


    Rozdział IV
    Znów ten sam sen. „ Obudź się” znów słyszę jej głos. Otwieram z trudem oczy. Jestem w mojej sypialni. Na sąsiednim tapczanie leży Lena. Ją też mama budzi. „Musimy iść teraz!”. Jest wyraźnie zdenerwowana. Mruczę, że jest środek nocy, ale mama nie słucha i tylko pośpiesza nas, żebyśmy się ubierali. „ Mamy mało czasu” mruczy „ Powiedział, że mamy tylko dwadzieścia minut”. I bez wyjaśnienia wypycha nas z pokoju. Znów idę tym korytarzem. Egipskie malowidła, kolumny i zero okien. Mama rozglądała się nerwowo. „ Tu” krzyknęła piskliwie. Podbiegła do wentylacji. Ta pobłyskiwała złocistym światłem. „ Ty pierwsza Leno. Wchodź” powiedziała mama wyrywając kratę. Lena wsunęła się nie pewnie do środka. I zniknęła. „ Teraz ty synku. Obiecaj mi jeszcze jedną rzecz. Przeżyjesz, dobrze? I nigdy się nie poddawaj. Opiekuj się siostrą. Nigdy się nie poddawajcie.” Spojrzałem w jej oczy koloru ciemnego karmelu. Po raz ostatni. Wskoczyłem w szyb wentylacyjny. Spadałem przez chwilę. Po może minucie wylądowałem na posadce. Było tu ciemno i pachniało stęchlizną. Ruszyłem przed siebie jak najszybciej. Półbiegiem, a pół chodem. Słyszałem gdzieś przed sobą kroki Leny. Nie wiem po jakim czasie korytarz zaczęła wypełniać ciężka ciemno – zielona mgła. W głowie zaczęło mi się kręcić. Poczułem mdłości. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Po całym ciele rozszedł się okropny ból. Mózg wypełniła jedna myśl. „ Jesteś zmęczony, poddaj się. Nie musisz nigdzie iść, skonaj tu. Śmierć jest lepsza od bólu. Twojego domu nie ma. Twoja matka nie żyje. Poddaj się.” Miał rację. Śmierć to ukojenie. Ale wtedy przypomniałem sobie ostatnie słowa mamy „ I nigdy się nie podawaj”. Musiałem to wytrzymać dla niej. Szedłem przed siebie powtarzając w myślach, że nie poddam się. Nie dam głosowi tej satysfakcji. Nagle ból i to wszystko minęło. Poczułem uderzenie chłodnego, nocnego powietrza.

....................................................................................................................

Obudziłem się gwałtownie łapiąc powietrze. To nie był sen. To było wspomnienie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Byłem w domku Zeusa w obozie herosów. Na przeciwko mnie spał Jason. W każdym razie wcześniej spał. Teraz siedział na łóżku i patrzył na mnie trochę nieprzytomnie wyraźnie jeszcze nie rozbudzony.

  • Co się stało? Wrzeszczałeś – wymamrotał Jason.
  • Miałem koszmar – powiedziałem cicho.
  • Okej, ale czemu drzesz się jak przyrodnie siostry Piper?
  • Bo to... – powiedziałem cały się trzęsąc – ...wspomnienie śmierci mojej matki.
  • Chcesz mi o niej opowiedzieć? - spytał.
  • Mogę. - powiedziałem trochę niepewnie. Podciągnął kolana pod brodę i popatrzył na mnie z zaciekawieniem i wyczekiwaniem. Przypominał mi Lenę, kiedy miałem jej wyjawić skąd się biorą dzieci. Zabawne, ponieważ Jason wyglądał na starszego ode mnie. Miał około siedemnastu lat.
    Odchrząknąłem.: Nazywała się Genevieve Morel. Była magiem w Paryskim domu życia. Miała czternaście lat, gdy została tam przywódcą. Była najmłodszą przywódczynią w całej historii. W wieku dwudziestu lat wysłano ją na jakąś ważną misję w Ameryce. Gdy wróciła parę tygodni później była już w ciąży. Nie mogła dłużej pełnić swoich obowiązków. Była cudowną matką. Gdy już podrośliśmy z Leną był inny przywódca. Stała się jego doradcą. Zginęła podczas ataku Apopisa. Tylko ja i Lena przetrwaliśmy zagładę na dom Paryski. A co z twoją matką?
  • Też nie żyje, zginęła w wypadku samochodowym – powiedział zaciskając pięści.
  • Przykro mi – powiedziałem, ale wiedziałem, że takie słowa nie pomagają.
  • A mi wcale nie – krzyknął Jason głośno dysząc, tak jakby przebiegł maraton, a nie siedział na łóżku.
  • Czemu? – spytałem nieśmiało.
  • Czemu jej nienawidzę? - wybuchnął śmiechem – oddała mnie Junonie, gdy byłem mały. Była tak okropna dla mojej siostry, że ta uciekła w wieku dziesięciu lat.
  • Co z twoją siostrą? - spytałem.
  • Z Thalią? Ma się dobrze. Została łowczynią. Nieśmiertelną  towarzyszką Artemidy.
  • To fajnie – powiedziałem.
  • Taak. Ona jest szczęśliwa – powiedział, a w jego oczach był smutek. Zdałem sobie sprawę, że cieszy się jej szczęściem, ale zarazem brakuje mu siostry.
  • Jakby coś to masz teraz nowego brata – powiedziałem, a Jason uśmiechnął się lekko.
  • Już chyba cię oczekują – oznajmił po chwili Jason – idź.

............................................................................................

Gdy zmierzałem pod wielką sosnę, przy której czekali uczestnicy wyprawy i stało auto z obozu ktoś nagle chwycił mnie za rękę.

  • Tom, zaczekaj – odwróciłem się. Stała za mną Piper.
  • Chciałam ci podziękować i coś dać – powiedziała.
  • E, za co podziękować? - spytałem zdumiony.
  • No za to co zrobiłeś dla Jasona. To bardzo odważne, że się zgłosiłeś. Wiesz jesteśmy parą z Jasonem. Dzięki tobie nie muszę się o niego martwić czy wróci czy nie wróci z wyprawy – odpowiedział, a po chwili dodała – A to prezent – i podała mi pudełeczko podobne do tych co się wykręca i wyskakuje pajacyk.
  • Co to? - nie sądziłem, że mi się to przyda. Wątpiłem abyśmy napotkali potwora, którego przestraszy pajac z pudełka.
  • To dzieło mojego przyjaciela, Syna Hefajstosa. Rzadko bywa w obozie, bo spędza czas z swoją dziewczyną Kalipso. To przenośna klatka z jakiegoś specjalnego materiału, która blokuje moc nawet bogów. Oczywiście mogą się z tam tond wydostać, ale daje to dość czasu na ucieczkę. Gdy pokręcisz za korbkę zmienia się w klatkę sporych rozmiarów. Użyj ją w odpowiednim momencie, bo jest jednorazowa – wyjaśniła mi z powagą Piper, a potem jakby pod wpływem jakiegoś impulsu pochyliła się i pocałowała mnie w policzek. Był to taki siostrzany pocałunek, ale i tak bardzo przyjemny. Usłyszałem za sobą chrząknięcie. Odwróciłem się. Stała tam Lissa mrużąc trochę gniewnie oczy.
  • Idziesz czy będziesz tutaj tak stał? - spytała opryskliwie i ruszyła w stronę sosny. Powlokłem się za nią. Czy widziała jak Piper mnie pocałowała? Czy ona jest zazdrosna?
  • To jest Argus – powiedziała Annabeth, gdy już doszliśmy pod sosnę wskazując na gościa, który stał obok samochodu i miał...właśnie w tym momencie nie wytrzymałem i zemdlałem. Poczułem dobrze wymierzony policzek. Otworzyłem oczy.
  • Ała Lena – powiedziałem patrząc na siostrę, która pochylała się nade mną i szykowała się do wymierzenia kolejnego ciosu.
  • Co – powiedziała wzruszając rękami – to tak zwana medycyna obozu herosów, nie? - spytała się Annabeth, która tylko uśmiechnęła się i pokiwała głową. Ups. Moja siostra znalazła chyba sobie nową mentorkę.
  • Lena? - wymamrotałem.
  • Co?
  • Czy ja mam zwidy czy za tobą stoi gość z oczami na całym ciele? - to był powód mojego omdlenia.
  • Ach, chodzi ci o Argusa? Tak. Jest prawdziwy. To szofer obozu – powiedziała wstając i przybijając żółwika z oczomanem.
  • Lepiej wyruszajmy – powiedziała Lissa wspaniałomyślnie mnie ignorując. Wcisnąłem się do auta obok Lissy. Po miejscu, gdzie stykaliśmy się ramionami przeszedł mnie dziwny dreszcz. Lissa niby przypadkiem machała nogami tak, aby kopnąć mnie wyjątkowo mocno w piszczel. Raz trafiła nawet wyżej. Jęknąłem cicho. Lissa wyglądała na wyraźnie zadowoloną z siebie.
  • Dokąd właściwie najpierw – spytałem. Lissa spojrzała na mnie jak na idiotę.
  • Na lotnisko oczywiście – odparła nadal na mnie obrażona.
  • A co? Rea stała się stewardesą? - zapytałem zdumiony.
  • Nie, jest w Polsce kretynie, a tam raczej nie pójdziesz na nogach, nie? Chyba, że masz ochotę to powiem Argusowi, że wielki syn Zeusa kończy tutaj swoją podróż – oznajmiła Lissa zgryźliwie. O bogowie! Może ona naprawdę była zazdrosna o buziaka od Piper?! Nie rozumiem dziewczyn. Nie miałem jednak czasu na dalsze rozmyślenia bo samochód wpadł w poślizg. Bum. Rąbnęliśmy w coś.
  • Nikomu nic się nie stało? - dobył mnie głos Percy'ego..
  • Wychodzimy stąd – krzyknęła gdzieś na prawo ode mnie Annabeth. Wytoczyłem się z trudem z auta. Po zderzeniu z drzewem wyglądało jak harmonijka. Zachwiałem się jak pijany, upadłem na kolana i..rzygnąłem do rowu.
    Usłyszałem chropowaty nieznany mi, niski głos, który powiedział:
  • Za długo służyłem. Mam dość. Pierwsza przeleje się krew tej dziewczyny.
  • Argusie nie! Zostaw Lissę – krzyknęła błagalnie Annabeth. Coś grozi Lissie. Muszę ją ratować. Teraz tylko to się liczy. Całą siłą woli skupiłem się do obrócenia i stania na nogi. Po między mną, a współtowarzyszami wyprawy stał Argus trzymając Lissę i podkładając jej do gardła jej własny sztylet.
    Nie mogłem strzelić do niego z łuku dopóki miał Lissę. Jej też mogła stać się krzywda. Poczułem jakby jakiś węzęł zawiązał mi się w okolicy pępka. Pozwoliłem mu się rozwiązać. Wiatr słuchał moich poleceń. Gwałtowny podmuch odrzucił Argusa od Lissy, która osunęła się na ziemię. Nałożyłem strzałę na cięciwę. Celowałem może dwie sekundy. Puściłem. Strzała utkwiła w czole Argusa, który obrócił się w pył.
    Podbiegłem do Lissy.
  • Twój sztylet – powiedziałem podając go jej. Miałem nadzieję, że zaraz rzuci mi się na szyję i krzyknie „ Mój bohaterze”, a nasze usta spotkają się w pocałunku, ale niestety nic z tych rzeczy się nie wydarzyła. Zamiast tego Lissa wyrwała mi z rąk sztylet i rzuciła takie spojrzenie jakby była go gotowa użyć przeciwko mnie.
  • Do cholery po co mnie ratowałeś! - wybuchnęła – wszystko miałam pod kontrolą. Załatwiłabym go sama!
  • Tak właśnie widziałem. Z sztyletem w gardle – krzyknąłem czując nagły przypływ złości.
  • E ludziki, kłócicie się jak stare małżeństwo, a mamy poważniejszy problem – powiedział Percy.
  • Niby jakie – krzyknęliśmy jednocześnie z Lissą.
  • O ile się nie mylę ci ludzie za chwilę zadzwonią na glinę, a uwierz mi nie chcę znowu pojawić się na stronach gazet jako Percy Jackson młodociany przestępca – powiedział Percy, a ja dopiero teraz zauważyłem, że stoimy na środku autostrady. Wokół nas było mnóstwo ludzi z szeroko otworzonymi oczami.
  • Tędy - krzyknęła Lena wskazując na ledwie widoczną ścieżkę wśród drzew. Ruszyliśmy biegiem. W trakcie drogi uświadomiłem sobie, że od czasu ogniska rozumiem po angielsku. I, że sam umiem go używać. Ciekawe dlaczego tak jest? Po jakimś czasie biegu, który przerodził się w szybki marsz weszliśmy między pola uprawne. Teraz w lecie było na nich mnóstwo złocistych kłosów. Nagle coś chwyciło mnie za kostkę.
  • Kartiopi – krzyknął Percy z przerażeniem na widok zbożowych stworków. Jeden z nich dobierał się właśnie do mojej nogi. Kopnąłem go jak najdalej.
  • Ma ktoś ogień – zapytał Percy, a gdy wszyscy pokręcili głową, że nie, zaklął pod nosem: - Źle. Bardzo źle. W nogi – ryknął, bo tysiące, nie miliony, nie … dobra odechciało mi się opisywać ich przewagę liczebną. Nigdy w życiu chyba nie biegłem tak szybko. To trochę głupie, ponieważ uciekałem przed chimerą, lwem nemejskim, minotaurem i nawet wkurzoną Leną, a najszybciej zwiewam przed... wściekłym zbożem!!
  • Tam jest jakiś dom – krzyknęła Lena.
    Rzeczywiście stała tam jakaś chata. Wpadliśmy do środka. Zamknęliśmy drzwi blokując je krzesłem. Uff. Nie dorwą nas małe wściekłe zboża. Ale był ktoś jeszcze oprócz nas w tym pomieszczeniu.
  • Witajcie mali herosi – powiedział pogodny, ale jednocześnie chłodny głos.
  • ................................................................................................................................................................
  • Dzięki za przeczytanie. Proszę o komentarze. Teraz będzie łatwiej, bo nie ma weryfikacji obrazkowej i można dać anonima. Kolejny rozdział będzie opisywać Lena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz