niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział IX - Polskie autostrady, ruda i pocałunek z /Lissą - Perspektywa Toma

Hej. Tęskniliście? Ja bardzo. Sorry za spóźnienie, ale szlaban. Mam nadzieje, że długość rozdziału wszystko naprawi:-) Streszczenie dla osób, które nie czytały poprzednich postów.
Lissa - Pewnego dnia trafia do domu Brooklińskiego. Jest potomkinią Kleopatry i córką afrodyty.
Tom-Od dwóch lat wędruje z siostrą Leną. Jest magiem z domu Paryskiego, który został zniszczony przez chaos. Zgineła tam jego matka. Okazuje się synem Zeusa.
Lena - okazuje się być córka Posejdona siostrą Percy'ego. Porzuczoną z powodu przepowiedni. czytaj rozdział VI
Komentarz, który najbardziej mi się spodobał i pokazał błędy to
"No więc ekhem.. Zapowiada się na dłuższą wypowiedz.
Pomysł bardzo ciekawy, orginalny i interesujący, jestem bardzo ciekawa co się dalej stanie, w życiu nie wpadłoby mi do głowy, że można wpleść w tego typu historie, słowiańskie bóstwa.
Zaskoczyłaś mnie, pozytywnie.
Och Bogowie! Tylko dlaczego pędzisz tak z tą akcją? Biegną przez miasto, puf! Rozmawiają w kawiarni, puf! Parkuje przed nimi Bes.
Dodaj więcej opisów miejsc, w ogóle nie napisałaś jak wygląda kawiarnia. Wiem, wiem opisy dla niektórych są męczarnią, ale kilka dłuższych nie zaszkodzi.
Bohaterowie są jak skały, żadnych przemyśleń, tylko "wstrząśnięcia", popracuj nad nimi, a będzie dużo ciekawiej.
Powtórzenia też są ale ich to się czepiać absolutnie nie będę- sama mam z nimi problemy.
Interpunkcja- kompletnie się na niej nie znam, nie wiem czy masz tego typu błędy.
Więc ogólnie- przynajmniej dla mnie- jest bardzo dobrze, ale mogłoby być o niebo lepiej.
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów,
Amadea "
Mam nadzieję, że widzisz poprawę.
5 komentarzy=rozdział.
To tyle z blablania. Zapraszam na rozdział.
Rozdział IX
Jechaliśmy spokojnie zakopianką. No o ile można nazwać spokojną podróż z Besem za kółkiem. Yyh jak o tym myślę przechodzą mnie ciarki. Jeszcze bardziej przeszkadzała mi ta jazda, ponieważ Lena, Lissa i Percy krzyczeli: - Szybciej!! albo – Wyprzedź tego Bes!! Tylko Annabeth podobnie jak ja siedziała wyprostowana jak struna z przerażeniem w oczach i lekko zielonkawą twarzą. Mam chyba chorobę lokomocyjną. Korek. Odetchnąłem z ulgą. Choć na chwilę zatrzymaliśmy się. Już wiem od dziś, że korek to najpiękniejsze słowo na świecie. Przylepiłem nos do szyby. W aucie obok siedziała trzy osobowa rodzina. Wyglądała całkiem zwyczajnie, a jednak coś mnie zaniepokoiło..Dziewczyna w moim wieku siedząca na tylnym siedzeniu patrzyła na mnie uważnie. Jej oczy były złote. Przerażająco złote. Znajomo złote. O nie!! Znowu to samo. Bes gaz do dechy – krzyknąłem przerażony. Percy roześmiał się: - Tom uspokój się. Też chcę tych ludzi wyprzedzić, ale bez nerwów. Jest korek. Nie o to chodzi baranie.. - zacząłem, ale przerwało mi w pół zdania mocne wstrząśniecie autem. To ten sąsiedni samochód w nas rąbnął. Poczułem mocny ból w czaszce. Coś ciepłego i kleistego spływało mi po głowie. Niestety to nie był dżem. To była krew. Wytoczyłem się z trudem z auta. W głowie czułem mocny ból. Autostrada wirowała wokół mnie. Lissa ? - wymamrotałem. To było naprawdę dziwne. Właśnie przeżyłem wypadek samochodowy( drugi w tym tygodniu) i zobaczyłem te złote oczy, z którymi miałem złe wspomnienia. A ja zamiast martwić się o siebie myślałem o tym czy ona żyje. Czy nic jej nie jest? Gdzie jest? Dostrzegłem wtedy ten samochód, w którym siedziała ta rodzina. Najwyraźniej stuknęli w nas specjalnie. To było niepokojące. Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że nigdzie ich nie widziałem. Tutaj herosie – odezwał się zimny dziewczęcy jakby nieludzki głos – Odwróć się synu Zeusa i gotuj na śmierć. Spojrzałem w tamtą stronę. Stała tam ta dziewczyna w moim wieku. Była wyjątkowo drobna. Miała kasztanowe loki i jasną cerę mocno i gęsto usianą złotymi piegami. Jej oczy były przerażająco złote. Przypomniałem sobie kiedy ostatnio miałem do czynienia z osobą z identycznymi oczami. Był to taksówkarz w Los Angeles jakiś roku temu. Próbował rozjechać mnie i Lenę taksówką uprzednio poinformowawszy nas przez megafon ( nie pytajcie mnie skąd go miał, Los Angeles to bardzo dziwne miasto) z szerokim uśmiechem, że jest elejdonem złym duchem, który opentał ciało mężczyzny w celu zabicia nas z rozkazu matki Gajii. Po wjechaniu samochodem w ścianę duch opuścił ciało taksówkarza. Mężczyzna nic nie pamiętał. W każdym razie wracając do chwili tu i teraz. Dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem w którym nie było cienia wesołości tylko groźba. Nie dziewczyna poprawiłem się w myśli tylko elejdon. Tom Morel? - syknęła groźnie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. E..nie. Pomyliłaś mnie z kimś – wymamrotałem w nadziei, że mi uwierzy. Niestety myliłem się. Gotuj się na śmierć – syknęła ponownie. Powtarzasz się – wymamrotałem napinając cięciwę łuku. Wtedy pomyślałem: „ Hej to przecież niczemu winna śmiertelniczka opętana przez złego ducha. Nie mogę jej zrobić krzywdy. Mogę się tylko bronić. To nie będzie trudne, bo ona jest taka drobna i w ogóle.” I wtem uprzytomniłem sobie jeszcze jedną rzecz. Mam łuk. To broń ofensywna. Nie defensywna. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo moją obroną jest skuteczny i szybki atak. Teraz to nie wystarczy. Nie chciałem atakować tej osoby. No cóż, ale ona mnie..bardzo. Zresztą nie sądziłem, że coś da przeszycie jej strzałą. Elejdon znajdzie sobie raz dwa inne ciało. Tylko ona odczuje tego nieprzyjemne dla niej skutki. Chodzi mi o tego rodzaju nieprzyjemności kiedy wykrwawiasz się na śmierć z strzałą wbitą w pierś. Dziewczyna rzuciła się ku mnie. Zanim pomyślałem „Ej nie masz jak się bronić i nie możesz atakować. Nogi za pas i uciekamy przed tą rudą” „ta ruda” doskoczyła do mnie i wyrwała mi mój łuk rzucając go bezczelnie za siebie!! Zero szacunku z jej strony dla śmiercionośnej broni. Nie chcę ci zrobić krzywdy – wyjąkałem układając dłonie w uspokajającym geście. Dziewczyna chyba miała to w nosie. No dobra nie chyba. Na pewno miała to w nosie. Chwyciła mnie za rękę. Przerzuciła mnie sobie przez ramię chwytem godnym zapaśnika. Wylądowałem z głośnym łoskotem na ziemi. Poczułem nagle, że coś wbija mi się w klatkę piersiową. Otworzyłem oczy, które uprzednio zamknąłem, bo ból po upadku był naprawdę silny. I..yy bolesny? Patrzyła na mnie twarz tej opętanej dziewczyny. Za nim zdążyłem pomyśleć o ucieczce albo czymkolwiek innym poczułem ręce zaciskające się na mojej szyi. Nie mogłem oddychać. To ta dziewczyna klęczała na mnie i dusiła mnie .Próbowałem się wyrwać. Bez skutecznie. Coraz bardziej brakowało mi tlenu. Zaraz umrę. Wiem to na pewno... Nagle ręce puściły moje gardło. Złapałem oddech. Spojrzałem na dziewczynę. Nie puściła mnie z własnej woli. Wyginała się jakby w dziwacznym tańcu i wrzeszczała: - Złaź ze mnie. No złaź.Do jej szyi przyłożony był sztylet. Znajomy srebrny sztylet. Trzymało go coś albo ktoś niewidzialny uczepiony jej karku. Ja ci dam – krzyknął znajomy głos Leny idący od pleców dziewczyny – Mojego eks – brata tylko mnie można podduszać. Przestań tak wierzgać. Wbiję ci naprawdę ten sztylet w gardło jak nie przestaniesz. Niewidzialna Lena urządziła sobie rodeo z ludzi? Dobra jak na nią to jest całkiem normalne. Zaraz co ona mówiła o tym sztylecie i gardle.. Lena to Elejdony jak ten taksówkarz!! Nie możemy ich skrzywdzić – wrzasnąłem do pustej przestrzeni. Trele morele. Wiem. Ja chcę ją tylko nastraszyć – odkrzyknęła mi pusta przestrzeń. Nie powinna tego mówić. Usłyszałem głośne bum. Lena upadła. Z jej głowy zsunęła się bejsbolówka Jankesów. Dziewczyna była znów widzialna. Elejdon wyrwał mojej byłej siostrze sztylet. Sztylet, który zamierzał mnie zabić. Próbowałem się podnieść, ale ona była już przy mnie. Uniosła sztylet, żeby zadać ostateczny cios...I wtedy nagle jakaś dziewczyna wskoczyła przede mnie blokując cios swoim sztyletem. To była Lissa. Elejdonówna ponownie cięła. Lissie udało się zahamować cięcie. Kolejne. I następne też. A ja leżałem tam podkulony i jak głupi przyglądałem się tej walce. Kątem oka zauważyłem, że kilka metrów dalej Annabeth i Percy bronią się przed rodzicami tej nastolatki co prawie mnie udusiła. Oni również byli opętani. Usłyszałem trzask. Popatrzyłem znów na Lissę i tamtą dziewczynę. Egipcjanka przegrała. Odsuń się, a zabiję tylko twojego chłopaka – powiedziała sykliwie ruda. Nigdy – odpowiedziała prawie warcząc Lissa – I to nie..no to nie jest mój chłopak – dodała trochę zmieszanym głosem i mógłbym przysiąc, że zarumieniała się. Walczyła do mnie tyłem więc nie widziałem jej twarzy. I nie. Wcale nie patrzyłem się na jej tylną część ciała. Uświadomiłem sobie, że ona chce za mnie oddać życie. Musiałem coś zrobić, ale wtedy ruda opuściła sztylet. Zamrugała oczami. Przestały być złote. Były szare. Zwyczajne i ludzkie. Wyglądała na zmęczoną. Wreszcie wolna – wydyszała z trudem. Najwyraźniej była świadoma opętania i jakoś udało jej się wygnać elejdona z ciała. Spojrzała na nas niepewnie jakby przepraszająco. Sorry, że wam prawie wyprułam flaki. Nie byłam sobą – powiedziała. Tom co ona powiedziała? – wyszeptała mi Lissa do ucha. Zaraz po odzyskaniu przez tą rudą świadomości cofnęła się za mnie jakby sama dziewczyna przerażała ją bardziej niż walka z elejdonem. Nie wiedziałem o co chodzi Lissie z tym „ co ona powiedziała?”. Przecież chwilę wcześniej świetnie się dogadywały. No jak na osoby walczące na śmierć i życie. No tak!! Ale ja jestem głupi. Przecież elejdon mówił po grecku, a Lissa jako półbogini zna ten język. Ta dziewczyna mówiła teraz po Polsku. Możesz ich jakoś odczarować? – powiedziałem do dziewczyny wskazując na jej rodziców nawalających Percy'ego i Annabeth gałęziami, które musieli zabrać z lasu koło autostrady. Doszedłem do wniosku, że Polacy są mega kreatywni. Dziewczyna przyglądała się przez chwilę swoim rodzicom po czym kiwnęła lekko głową. Cofnijcie się - rozkazała. Po co..? - spytałem, ale dziewczyna nie słuchała mnie. Zamknęła oczy. Na jej twarzy wyrosło skupienie i wyglądało to też trochę tak jakby robiła kupę...Co taka prawda!! Z jej pleców wynurzył się ogromny, biały kształt..To były orle skrzydła. Dziewczyna zamachała nimi lekko. Przez powietrze przeszła jakby lekka czerwona mgiełka. Chwilę potem zniknęła. Rodzice nieznajomej zamrugali i opuścili tą niezwykle zabójczą broń jaką były kije. Ich oczy były zwyczajne. Kobiety ciemno – brązowe, a mężczyzny zielonkawe. Obaj wyglądali na zdziwionych i przerażonych. Najwyraźniej nie byli świadomi niedawnych wydarzeń. Spojrzałem na naszą nową znajomą. Nie miała już orlich skrzydeł. Mamo, Tato – podbiegła do rodziców. Lucyna co tu się.. - zaczął mężczyzna, ale ruda mu przerwała zdecydowanym głosem: - Tato nie teraz. Nie tu. Musimy ich z tond zabrać. Ale.. - tym razem zaczęła kobieta, ale córka uciszyła ja ruchem ręki mówiąc: - Teraz. Bez dyskusji. Nigdy nie widziałem dziecka rozkazującego rodzicowi bez ochrzanu. Ta dziewczyna nie dostała po uszach, a do tego jeszcze rodzice wysłuchali jej polecenia. Wsiedli do swojego porshe bez żadnych pytań. Dziewczyna spojrzała na mnie unosząc brwi: - a ty co głuchy? Pakujcie się do auta. Próbuję uratować wam skórę. Pobiegłem w stronę auta ciągnąc za sobą Lissę. Gdy pakowaliśmy się pospiesznie do auta przekazałem Percy'emu, Annabeth i Lissie słowa dziewczyny. Gdy mieliśmy już ruszać zauważyłem, że świat się zatrzymał, poruszaliśmy się tylko my. Chciałem się spytać innych czy też to zauważyli, kiedy coś sobie uświadomiłem. Zapomnieliśmy o czymś. A może raczej o kimś..? Nie przejmujcie się mną. Próbowałam wam ratować życie, ale to nieważne! Zostawcie mnie na pastwę Polaków – usłyszałem głos Leny dochodzący z ulicy. Zaczekajcie – powiedziałem do ojca rudowłosej, który już odpalał silnik. Wybiegliśmy z Percy'm z auta. Zirytowało mnie to. Czułem coś w rodzaju zazdrości. T o nie on znosił Lenę przez czternaście lat!! A teraz pojawia się nagle i zgrywa odpowiedzialnego braciszka. Rozwalało to mój świat. Do niedawna jedynym członkiem rodziny jakim mi pozostawał była Lena. Gdy okazało się, że nie jest moją siostrą czułem się okropnie. Byłem sam na tym świecie. A ten Percy? Miał wszystko. Matkę, ojczyma( obiło mi się o uszy), dziewczynę i sławę. A teraz dochodziła do tego zagubiona siostra. Moja siostra!! Po chwili poczułem wyrzuty sumienia. To nie wina Percy'ego, że nie znał Leny. To ich matka porzuciła ją z powodu przepowiedni. On był wtedy małym dzieckiem...W każdym razie podbiegliśmy do Leny, która nadal leżała na asfalcie. Nic jej nie było. Oprócz tego, że była wściekła. Chyba kiedyś już wspomniałem, że wściekła Lena to duży problem? Obrażona na cały świat wyzywając mnie i Percy'ego od męskich szowinistycznych świń usadowiła się między Lissą a Annabeth. My też z Percym wsiedliśmy do auta. Rudowłosa dziewczyna pstryknęła palcami. Świat wokół nas znów zaczął się poruszać. Ludzie wyglądali na zdziwionych. Wszystko wskazywało na to, że pamiętają wydarzenie do czasu odzyskania przez rudowłosą panowania nad ciałem. Wnioskuję to po tym, że wszyscy rozprawiali żywo i wykonywali rożne gesty wyglądające na rudowłosą atakującą mnie sztyletem i mnie samego piszczącego w panice. Ruch uliczny znów ruszył. Wtopiliśmy się w go bez większych problemów. Gdzie jedziemy? – spytałem rudowłosej. Do mojego domu – powiedziała – Tam będziecie bezpieczni. Macie mi wiele do wyjaśnienia. No w sumie ty masz..twoi przyjaciele nie umieją po Polsku? Nie – odparłem. Jak masz na imię? – spytałem po chwili. Lucyna – odparła. Lu..jak? - nie umiałem tego wymówić. Po waszemu po prostu Lucy – powiedziała, a po chwili spytała – Bo jesteś Amerykaninem, nie? Nie. Francuzem. Dziwne – powiedziała pod nosem jakby do siebie. Ale co? Myślałam, że Francuzi są przystojni – powiedziała i to zakończyło rozmowę. Moja męska duma ucierpiała. I to bardzo. W końcu zjechaliśmy z autostrady na leśną ściółkę. Sprawiło mi to pewnego rodzaju ulgę. Od dwóch lat nie zaznałem cywilizacji. Teraz przeszkadzała mi ona. Tęskniłem za lasem. Wyjechaliśmy na leśną łąkę. Stał na niej dom. Był drewniany, w góralskim stylu, ale z całą pewnością nowy. Zaparkowaliśmy. …............................................................................................ Jakieś pół godziny później siedzieliśmy w dużej kuchni w piątkę popijając gorące kakao. Lucy po wręczeniu nam napojów oświadczyła, żebyśmy się nigdzie nie ruszali( jakbyśmy mieli na to siłę i ochotę) i, że zaraz będzie. Usłyszałem przez otwarte drzwi jak rozmawia z swoją matką. Dziecko to jacyś włóczędzy i kryminaliści nie możemy ich tak po prostu przyjąć pod nasz dach!! - powiedziała matka. Duży minusy pani mamo Lucy. Oj duży. Mamo musisz!! Zrób to dla mnie proszę. Oni coś będą o mnie wiedzieć. Pomogą mi. Potwory przestaną nas nachodzić – powiedziała błagalnie dziewczyna. Głośne westchnięcie matki. No dobrze. Ale tylko na jedną noc. Dziękuję. Idę się nimi zająć – powiedziała Lucy. Słowo zająć nie spodobało mi się. Dziewczyna weszła do kuchni. Wyglądała na mocno zdeterminowaną. Francuz.. - powiedziała. Tom – uściśliłem. No Tom masz łeb rozwalony.. Ale spostrzegawcza – przerwałem jej znowu. W każdym razie chodź ze mną. Zajmę się nim – powiedziała władczo jakby często wydawała rozkazy. Ależ nie trzeba.. Łeb ci krwawi debilu. Więc pójdź ze mną na górę, żebym mogła ci go opatrzyć – powiedziała tym razem z nutą groźby. Nie miałem wyboru. Powlokłem się za nią. Gdy mijaliśmy jej mamę krzyknęła do niej przez ramię: - Mamo ty dobrze mówisz po angielsku. Zajmij się resztą. Ja temu opatrzę ranę. Pani mama Lucy nie wyglądała na zadowoloną. Na samym szczycie schodów znajdował się pokój. Weszliśmy do niego. Był niewielki z białymi ścianami, jednym małym oknem, łóżkiem i mnóstwem szafek. Siadaj – dziewczyna wskazała na tapczan w kącie. Zająłem nieśmiało wskazane mi miejsce. Lucy zaczęła szperać w szafkach. Po chwili wyjęła z nich apteczkę. Jest – powiedziała z miną pełną samozadowolenia. Usiadła obok mnie. Poczułem się z tym trochę dziwnie. Odsunąłem się od niej. Oj nie bądź dziecinny tylko cię opatrzę – powiedziała i przysunęła się do mnie. Zaczęła bandażować mi głowę. Jesteś taki jak ja prawda? Ty też umiesz robić rzeczy, które innych nie umieją? - spytała, a w jej głosie było słychać ekscytacje. Jakie rzeczy? - spytałem. Umiem zatrzymać chwilowo czas. Maksymalnie na dziesięć minut i wykańcza mnie to, ale nie jest to niemożliwe... Umiesz się zmieniać w pół orła – dodałem. Ale ty wiesz kim jestem, prawda? Może jesteś półboginią? - podpowiedziałem. Kim? Opowiedziałem jej wszystko co sam wiedziałem. Powiedziałem o misji. Gdy powiedziałem „ Świętowit” drgnęła i powiedziała: - nie jestem półboginią. Moje życie jest związane z bóstwami Słowiańskimi. Ja to wiem. A ty mi pomożesz odkryć kim jestem. Czemu ja? Bo – zająknęła się lekko – bo..raz przyśnił mi się Świętowit. Powiedział, że pewien Francuz pomoże odkryć mi kim jestem – spojrzała na mnie tak jakbym miał się z tego śmiać. Ze snów można wiele się dowiedzieć – powiedziałem – Twoi rodzice nie są tacy jak ty? - spytałem po chwili milczenia. Karol i Ewa? Nie są moimi rodzicami. W każdym razie nie prawdziwymi. Mówię do nich mamo i tato, bo nie maja własnych dzieci i lubią, gdy się do nich tak zwracam. Co się stało z twoimi prawdziwymi rodzicami? - zapytałem niepewnie. Nie wiem. Nie znałam ich. Ewa znalazła mnie w orlim gnieździe obok domu. Miałam najwyżej parę miesięcy. Przy garneli mnie z Karolem i wychowali jak własną córkę. Dowiedziałam się o tym w wieku dziesięciu lat. Wtedy przyśnił mi się Świętowit. Poczułem współczucie. Ja chociaż straciłem matkę to znałem ją. Ona nie wiedziała o sobie nic. Lucy wyglądała jakby miała się rozpłakać. Drzwi otworzyły się nagle. Weszła Lissa. Hej. Lucy umiem opatrzyć tą ranę. Dość już zrobiłaś dla nas. Idź se odpocznij. Ja się nim zajmę – oświadczyła spokojnie Egipcjanka. O bogowie, ależ ona pięknie wyglądała w lekkich promieniach zachodzącego słońca wyglądających przez okno. Ej przetłumacz to swojej koleżance – powiedziała do mnie pstrykając mi palcami przed nosem. A..e jasne – wydukałem. Przetłumaczyłem Lucy wypowiedź Lissy. Ta tylko kiwnęła głową i wyszła. Na jej policzku dostrzegłem łzę. Drzwi zamknęły się. Nie no masz talent – powiedziała – umiesz doprowadzić dziewczynę do płaczu. Usiadła obok mnie i zabrała się do kończenia dzieła Lucy. Tylko jedno mnie zastanawia - powiedziała bardzo delikatnie opatrując mi głowę bandażem. Było to..przyjemne. Czy się popłakała – kontynuowała Lissa – dlatego, że tak kiepsko ją podrywałeś. Co? - ledwo zdołałem to z siebie wydusić, bo byłem tak zaskoczony i jednocześnie oburzony – wcale jej nie podrywałem!! Zanim zacząłeś dała ci kosza? - spytała z udawanym współczuciem. Nie. Gdybym ją podrywał by się nie popłakała. Zrzygałaby się? - podsunęła złośliwie Lissa. Chcesz zobaczyć jakbym ją podrywał? Gotowe – Lissa próbowała zmienić temat. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem lekko. Czemu ona musi być tak dokuczliwie piękna? Najpierw niby przypadkiem dotknąłbym jej dłoni – powiedziałem i musnąłem lekko swoją ręką rękę Lissy. Spuściła wzrok. A potem? - wyszeptała Lissa patrząc się na swoje stopy. Powiedziałbym, żeby się na mnie popatrzyła i zrobił to – na te słowa odgarnąłem jej kosmyk za ucho. Lissa podniosła wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się. Moja ręka zjechała z jej włosów na kark. Nasze twarze przybliżały się do siebie.. Lissa – drzwi otworzyły się i do pokoju wparowała Lena. Odskoczyliśmy od siebie z Lissą. Lissa ty będziesz z Annabeth i ze mną dzielić pokój. Tom, Percy zaraz do ciebie przyjdzie. Dla was przeznaczony jest ten pokój – kontynuowała Lena najwyraźniej nie widząc, że przeszkodziła mi i Lissie w no...pocałunku. Niestety w niedoszłym. Lissa wstała spuściła głowę i bez słowa wyszła. Tom co jej zrobiłeś? - spytała zaintrygowana Lena. Nic nie odpowiedziałem. …............................................................................................ Percy rozłożył sobie śpiwór. Mi zwolnił łóżko. Położyłem się wcześnie. Zasnąłem wyjątkowo szybko. Mój sen był mieszaniną dziwnych scenek. Najpierw była szara mgła. Rozwiała się, zobaczyłem Besa. Wybacz mi przyjacielu. Reszta to wasza misja. Zabroniono mi się mieszać – powiedział karzeł. Bes kto ci zabronił? Ale mój przyjaciel zniknął. Zobaczyłem matkę. Poczułem łzy w oczach. Dzięki tobie da radę. Jesteś dla niej bardzo ważny. Dasz radę mój mały. Nigdy się nie poddawaj. Dla ludzi z wiarą nie istnieje coś takiego jak śmierć. Chciałem ją zatrzymać, ale ona znikła. Zobaczyłem Lissę. Umierającą. Tom pomóż – wyszeptała z trudem z łzami w oczach. Chciałem. Ale nie mogłem. Scena rozwiała się. Stałem w jakimś pomieszczeniu. Czy to...poczta? Witaj, synu. Powiedział to mężczyzna stojący za ladą. Ty to..? Hermes. Czemu więc mówisz do mnie synu? Przecież moim ojcem jest Zeus. Czyż nie? Hermes westchnął: - Przejdźmy się, dobrze? Jak nie odmówić Bogu? - odpowiedziałem pytaniem. Mądry jak matka – powiedział uśmiechając się posępnie. Znałeś moją matkę? -wyszeptałem. Tak. Dziecko będzie to dla ciebie szok, ale ty musisz wiedzieć. Twoja matka przyjechała z misją do stanów. Poznała mego ojca. Zeusa. Pokochał ją, bo była taka piękna, odważna i pełna życia. Zaszła w ciążę. Powiedziała mu. On się wściekł, bo dowiedział się, że jest ona magiem. To było nie dopuszczalne. Heros dziecko maga. Chciał was uśmiercić. Pokochałem ją. Pomogłem wrócić do Francji gdzie nie sięgała władza ojca. Opiekowałem się wami. To wtedy byłeś ty. Przyśniłeś się mamie. Ona wtedy powiedziała „ mówił, że macie niewiele czasu”. Uratowałeś nas przed chaosem w zagładzie domu paryskiego. Hermes kiwnął głową: - Dzisiaj to Zeus wysłał elejdony. Próbowałem to przetrawić. Mój własny ojciec próbował mnie zabić. Nagle z ust Hermesa wydobył się kobiecy krzyk. Obudziłem się. To nie Hermes krzyczał. To ktoś na dole w realu. Spojrzałem w dół na Percy'ego. On też już nie spał. Między nami przeszła nić porozumienia. - Sprawdzimy kto to – powiedziałem.
Lucy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz