Znacie tę zabawę? Tę kiedy wam nudzi się w aucie i zaczynacie liczyć na wyścigi z rodzeństwem mijane pojazdy określonego koloru doprowadzając przy okazji do szału rodziców ewentualnie matkujące wam kocie boginie? To mniej więcej po kilkudniowej podróży nudy nie są już nudami, stają się NUDAMI i wtedy taka gra po prostu musi przejść na wyższy level. Zaczynasz liczyć potwory w starbucksie.
- Trzy harpie na bilbordzie – komunikowała co jakiś czas Lissa lub:
- Jak myślisz, tego gościa mogę zaliczyć jako Yeti?
- Ssali! Nie obrażaj biednych Yeti!
Obserwując te wszystkie potwory z wcaleniewrzeszczącyherosi Meal przechadzające się uliczkami pomyślałam, że to wszystko zmierza do powtórnego spotkania z Chaosem.
„ Cześć, Ch, jak leci? Słyszałam, że teraz niszczysz nie tylko magów, ale i całą resztę boskiego świata? I śmiertelników też? Ambitnie! Kiedyś się zgadamy! Miłej zagłady – pamiętaj, żeby się ciepło ubrać!”
Czy nie przejmowałam się tym, że jakieś–tam-wampirze-kobiety i chyba-powinnam–wiedzieć–co–to-egipskiego stoi w kolejce do McDonalda? Ujmę to poetycko jak Szekspir miał w zwyczaju mawiać...nie. Czemu? Kiedy jesteś magiem, a zwłaszcza o nazwisku Kane to przyciągasz egipskie dziwolągi i katastrofy naturalne (''swój ciągnie do swego'' mówi, a raczej mówił mój kochany braciszek – z twarzą w klozecie jest to bowiem dość trudne) bezustannie. Dobra, to brzmi jakbym się zamieniła w bezwzględną morderczynię jodłującą i wesoło rzucającą siekierami w potwory. Prostując – to głupie, niewykonalne i nie mające racji bytu. Nie umiem jodłować.
Dawanie w kość potworom nie jest jakąś rozrywką, hobby czy czymś w tym rodzaju. Przypomina to bardziej nieprzyjemny obowiązek. Trochę jak jedzenie brukselki czy chodzenie do szkoły. Nienawidzisz tego z całego serca i choć uczucie to nie słabnie z każdym dniem staje to się twoją codziennością, do której się przyzwyczajasz. I mimo wszystko wychodzi ci coraz lepiej.
Przemyślenia nastoletniej zabójczyni Sadie Kane już do kupienia w wersji audiobooka.
Pomijając tą całą wojnę i głębokie przemyślenia o zbliżające się śmierci i zagładzie. Lubicie campingi?
Ja tak. Dopóki nie każe mi się dźwigać kilkutonowego oręża(Carter twierdzi, że istnieje takie słowo) i rozkładać namiotów, jest fajnie. Ogółem, gdy mi się nie każe jest fajnie. Zwłaszcza dla osoby każącej. Carter coś o tym wie – spytajcie się go jak wyjmie głowę z kibla. W każdym razie rozkładanie obozu wojennego nie było najprzyjemniejszą czynnością. Kiedy słońce grzało mnie w plecy, a ja musiałam trzymać jakiś metalowy pręcik podczas, gdy jakiś hiszpański mag próbował wbić go do ziemi razem z materiałem namiotu nie włączając moje palce i co chwilę mamrocząc lo siento stała się okropna rzecz.
Zatęskniłam za moim bratem. Przeżywa człowiek te wszystkie okropności, a tu nawet nie może nikogo porządnie kopnąć w tyłek! Chlip. Zapomnijcie o wszystkim co teraz tu przeczytacie. CAAAAAAARRRTTTTTEEERRRRRRRRRRRRR!!!! BUUUUUUUUU!!!!
Tak, zdecydowanie przydałoby się kogoś kopnąć w tyłek.
Gdy w końcu sterta bagaży z rzeczy i materiałów do stworzenia namiotów zamieniła się w stertę dorodnych...cóż, rzeczy i materiałów do stworzenia namiotów, ciemnowłosa heroska zarządziła przerwę.
- Świetnie się spisaliście... - zerknęła na chłopaka zaplątanego w ciemny materiał – No w każdym razie próbowaliście...ehm, proponuję skończyć pracę później. Może krótka przerwa na lunch? Wyznaczeni na tą zmianę wartownicy, chyba wiecie co robić.
Dziewczyna, a właściwie kobieta odetchnęła z ulgą, a następnie ruszyła za resztą magów, herosów i namiotem. Właściwie też chętnie bym coś przekąsiła, ale wtedy zauważyłam Lissę. Moja przyjaciółka siedziała zamyślona i nie reagowała dzikim tańcem na wiadomość o jedzeniu co mogło oznaczać...właściwie nie wiedziałam co, bo taka sytuacja jeszcze nigdy nie miała miejsca.
- Hej, co się dzieje? Czemu jeszcze nie taranujesz stołówki? - zagadnęłam.
Zmrużyła lekko swoje jasno-niebieskie, przeszywające oczy.
- Mogłabym zadać ci to samo pytanie – uśmiechnęła się.
- Mogłabyś oberwać.
Przewróciła oczami. To oznaczało, że mam usiąść obok niej. To był czas na przesłuchanie, łamanie kości...znaczy na zwierzenia od serca! Tak, to miałam na myśli! Psycholog szkolny byłby ze mnie dumny.
- Diesa – nie musiałam długo czekać – Posłuchaj nie myślisz czasami, że to wszystko...jest takie powtarzalne? Wszystkie potwory, historie wciąż wracają do nas na nowo...Że tak naprawdę nic nigdy nie ma końca? - Egipcjanka obracała w palcach swój pierścień najwyraźniej nie oczekując ode mnie odpowiedzi – To trwa, trwa i trwa. Kobieta bierze ślub i kilka pokoleń dalej jej prapraprawnuczka też wychodzi za mąż. Je się te same potrawy...
- Z kilku pokoleniową pleśnią? - zainteresowałam się. Jeszcze jako Sadie Kane usłyszałam śmiech mojej przyjaciółki. Kiedy zdałam sobie sprawę, że Izyda przejęła kontrolę nad moim ciałem? Mniej więcej wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę, że ja nie mam kontroli nad swoim ciałem. Moje plecy wyprostowały się, podbródek zadarł się lekko do góry i cała postawa nabrała jakiejś królewskości.
- Lisso Hariri – moje usta przemówiły bez mojej zgody moim głosem (no, błagam, czy Izyda nie mogła wybrać jakiejś fajniejszej opcji na przykład mistrz Yoda albo Batman?) - Czy chcesz zobaczyć swoją przeszłość, żeby zrozumieć swoją przyszłość? - czułam się trochę tak jakbym grała w grę z zepsutym Joystickiem, który odmawia współpracy.
- Sadie zdajesz sobie sprawę, że właśnie zwróciłaś się do mnie używając moje nazwisko, co zagraża twojemu życiu lub zdrowiu... - Lissa uśmiechnęła się nieszczerze myśląc sobie zapewne „Moja przyjaciółka wcale nie została opętana, moja przyjaciółka wcale nie została opętana, moja przyjaciółka wcale nie została opętana”
- Zobacz los pani Nilu, dziecię Kleopatry.
Lissa jest najlepszą przyjaciółką pod słońcem. Zabiera na przykład na ekskluzywne wycieczki do strasznych i psychopatycznych retrospekcji dotyczących samobójczych śmierci jej przodków. Ale to tylko jedna z jej wielu zalet!
Stałyśmy na wielkim balkonie o kafelkowym podłożu i złoconej balustradzie, o którą opierała się jakaś kobieta. Miała długie – sięgające za pas – czarne włosy splecione w fryzurę posiadającą zapewne jakąś fachową nazwę. Chociażby sto jeden warkoczyków. Albo Pipi Langstrum Delux. Czy coś równie zawodowego. Lissa, w mglistej i niewyraźnej postaci, ostrożnie ruszyła w stronę kobiety. Podążyłam za nią. Gdy się z nią zrównałyśmy, spojrzałam na jej lewy profil. Zapomniałam jak się oddycha i uznałam, że to jest ten rodzaj kobiety, po którego zobaczeniu trzeba iść po siekierę. I zabić albo ją albo siebie. Wyglądała trochę jak egipska Angelina Jolie. Dumne rysy o pełnych ustach i wyrazistych policzkach, na których opinała się gładka, opalona skóra. Kobieta była odziana jedynie w, o niewiele zakrywającym kroju suknię uszytą z białego nieco przeźroczystego materiału. Wyzywające? Z pewnością, ale nikt z jej figurą nie ubrałby się inaczej. Ewentualnie nie ubrałbym się w ogóle – to też zawsze jakieś rozwiązanie.
Uważacie, że przesadzam?
Zapewne dlatego, że nigdy na własne oczy nie widzieliście Kleopatry VII.
Nic dziwnego, że uważano jej za bóstwo. Nawet jej oczy były niezwykłe – miały barwę nefrytu (taką samą jak naszyjnik na jej szyi...takie zielone to nefryt?), zamiast brązowej jak większość mieszkańców Egiptu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że pra razy Pi babcia Lissy jest zbyt wyraźnie widoczna zważywszy na fakt, że właśnie panuje noc. Lissa już nie patrzyła na królową Egiptu – jej wzrok utkwiony był w czymś co również jej przodkini obserwowała uważnie. Podążyłam za ich spojrzeniami. Albo Bes robił obiad albo właśnie Aleksandria płonęła na moich oczach.
Odezwała się skrzypnięcie drzwi z wnętrza komnaty:
- Pani? - odezwał się straszy, nieco zachrypnięty głos.
- Wejdź – rozkaz był chłodny i opanowany. Obróciłam się w chwili, której Egipcjanka w podeszłym wieku stanęła na balkonie z nisko pochyloną głową.
- Masz to o co prosiłam? – królowa nawet nie spojrzała na kobietę.
- Pani... - powiedziała błagalnie.
- Zapytałam cię o coś.
- Tak, pani – wyszeptała drżącym głosem – Ale..
- Daj.
- Ale on chce wejść...
Po raz pierwszy obdarzyła służącą spojrzeniem:
- On?
W tym samym momencie rozbrzmiało trzaśniecie drzwi, tupot stóp i na balkon wypadł mały Egipcjanin: - Mamo?!
Królowa cofnęła się lekko do tyłu całym ciałem napierając na barierkę, Zupełnie tak jakby bała się chłopca...swojego syna.
- Zabierz go stąd – jej twarz jednak nadal pozostała niewzruszona. Tylko głos jej lekko zadrżał.
- Mamusiu? - chłopczyk już obejmował ją za nogi i wtulał głowę w suknię.
- Ależ pani... - zaprotestowała słabo kobieta.
- Wyraziłam się chyba jasno.
- Mamo? - wbił w nią ufne, pytające spojrzenie.
- Pani, pozwól...
- Zabierz go stąd!!! - wrzasnęła gwałtownie, a zaskoczone i wystraszone dziecko odskoczyło od matki. Służąca wzięła za rękę chłopczyka, zanim go odciągnęła Kleopatra chwyciła ją szybko za pomarszczony przegub: - Jak najdalej.
Staruszka kiwnęła szybko głową i zniknęła w komnacie razem z opornym chłopcem. Trzasnęły drzwi. Jeszcze zza nich słychać było rozpaczliwe wołanie syna.
W zaciśniętej dłoni kobiety – tej samej, którą przytrzymała służącą – pozostała niewielka fiolka z zielonkawym płynem. Przygryzła wargę wpatrując się w nią.
- To słuszny wybór. Jedyny, który doprowadzi twój lud do pokoju.
Dopiero wtedy zauważyłam Izydę, która również w dość mglistej postaci, unosiła się na nocnym niebie. Podejrzewałam jednak, że dla Kleopatry jest jeśli nie widzialna to chociaż słyszalna, w przeciwieństwie do mnie i Lissy. To nie była prawdziwa Izyda. Bogini znajdowała się tu dwa tysiące lat temu, teraz podobnie jak faraonka była tylko wspomnieniem. Kobieta podniosła buteleczkę na wysokość oczu. Odkorkowała ją.
- Jeśli to zapobiegnie przelewowi krwi Egipskiej... - szepnęła. Jej palce i wargi dygotały. Wzięła łyk płynu. „Może ćwiczy do reklamy Frugo” pomyślałam z nadzieją. To jednak nie było Frugo.
- Pani, buntownicy wdarli się do... - Egipski strażnik umilkł, kiedy zobaczył, że każda informacja, którą teraz poda jest zbędna. Na nic się nie zda.
Zielonkawa trucizna skapywała na kafelki z otwartej fiolki spoczywającej w dłoni Kleopatry. Martwej Kleopatry.
…
Z powodu dymu i ognia nie rozpoznałam nowego miejsca, w które przetransportowała nas bogini magii. Ale Lissa uczyniła to bez problemu, była tu więcej razy ode mnie. Patrzyłam na walące się drzewa, słyszałam krzyki cierpienie, widziałam płonące budynki. Ona płonęła razem z nimi. Ręka do góry kto wyobraził sobie dymiącą Lissę wrzeszczącą „Uuua, ale ze mnie gorąca laska” i mnie z gaśnicą? Akurat tutaj chodziło mi o metaforyczne znaczenie, ale to też jest w sumie w porządku. Po minie mojej przyjaciółki zorientowałam się co to za miejsce. Obóz herosów. Żeby jednak było zabawniej z płomieni wyłonił się złoty pomnik kobiety w zbroi. Wojowniczka przemówiła: - Znajdźcie ocalenie w krynicy mądrości.
Wszystko rozmyło się w dymie.
…
- Chyba wstąpię w jakieś kółko pomocy „Moja prapraprapraprapraprapraprapraprapraprapraprpababcia jest niezłą laską” - Lissa w końcu przerwała milczenie.
- Albo „ Widziałam moją prapraprapraprapraprapraprapraprapraprapraprpababcię w bieliźnie”- podchwyciłam. Roześmiała się, ale chwilę potem spoważniała
- Ale jeśli Izyda pokazywała nam przeszłość... - nie musiała kończyć.
- To znaczy, że obóz herosów przestał istnieć.
Boskie!!! ^3^
OdpowiedzUsuńBoże, ale jestem podjarana, przez cb nie będę mogła spać ani normalnie funkcjonować, bo tylko o następnym rozdziale będę myślała.M:)
OdpowiedzUsuńHaha :D super ci wyszło perspektywa Sadie zawsze genialna, oby tak dalej :) A.
OdpowiedzUsuńHahaha! Rozdział genialny! Życzę weny!
OdpowiedzUsuńAndzia
Kiedy next? Dawno cię niebyło😞 ja nadal czytam, choć jak wiesz nie przepadam za Saidi... Rozdział wyszedł spoko, ale ostatniego nie przebił, ale o to będzie trudno. Więc czekam i napełniam cię weną, a sama mam nadzieję, że zrobisz kiedyś perspektywę Magnusa 😘 będę czekać, cierpliwie, ile trzeba, ale tylko odpisz byśmy wiedzieli, że nadal tam jesteś
OdpowiedzUsuńJeżeli się uda - jutro ;)
UsuńOj, Magnusa chyba nie dam rady. Po prostu nie umiem - przepraszam. Jestem i zamierzam nadal być, spokojnie <3