sobota, 27 lutego 2016

Rozdział XII - Perspektywa Toma


Nigdy nie myślałem, że jeszcze kiedyś zobaczę Francję. Że będę zmuszony zobaczyć kraj, który był moim życiem – wszystkim co znałem i kochałem od najwcześniejszego dzieciństwa. Kraj, który był życiem mojej matki. Kraj, który odebrał jej to życie...
- O, bogowie...widziałam tyle zdjęć, ale nigdy nie sądziłam, że... - Annabeth zawiesiła głos – Nie, na żywo to jednak zupełnie co innego – i wzięła głęboki wdech. Rozumiałem jej zachwyt. W Paryżu nie było różnicy czy jest dzień czy noc. Było tak samo jasno, a życie miasta biegło podobnym torem. Dobra, przesadziłem. Zdecydowanie dzieje się tu więcej po zmierzchu.
Światła z tysięcy wybiegów, klubów i pubów nie dorównywały jednak najjaśniejszemu obiektowi całej paryskiej panoramy. Wieża Eiffle górowała nad stolicą Francji, zachwycając niesamowitym oświetleniem i monstrualnymi rozmiarami.
Jako mały chłopiec uwielbiałem ją. Pamiętam, że zawsze kładłem poduszkę na parapet, opierałem na niej podbródek i godzinami mogłem się w nią wpatrywać. Lena mówiła, że to moja pierwsza dziewczyna i jedyna, która nie dała mi kosza – bo nie może. A matka...po prostu siadała obok i zapewniała mnie, że kiedyś osiągnę jej szczyt, a wtedy...będę w stanie zrobić wszystko. Ale nigdy nie miałem okazji stanąć na ostatnim piętrze, przejść ostatniego stopnia schodów. Nie byłem w stanie zrobić wszystkiego. Nie byłem w stanie ocalić matki.
Nie byłem w stanie powstrzymać wspomnień jak i łez, które same cisnęły mi się do oczu... Przycisnąłem twarz do ramienia i ruchem głowy, otarłem wilgotny policzek. To nie był dobry pomysł, żeby tu przyjeżdżać, a właściwie przylatywać. Mrocznym, pegazem Percy'ego prowadzonym w chwili obecnej przez Annabeth. Ale skąd mogłem wiedzieć, że córka Ateny zaciągnie mnie akurat tutaj? Chociaż rzeczywiście mogłem być trochę bardziej podejrzliwy, kiedy to kilka godzin wcześniej wparowała do mojego namiotu i wyciągnęła mnie z śpiwora, informując przy okazji, że mam dokładnie pięć minut na przebranie się. Z drugiej strony – jak odmówić ładnej dziewczynie z naprawdę ostrym sztyletem (to, że pochwa z nim wisiała idealnie na wysokości moich oczu nie miało kompletnie żadnego wpływu na moją decyzję) i prośbą w wersji rozkaz?
Raczej nie. Zresztą w ciągu lotu Annabeth nie wyjawiła mi celu naszej podróży. Właściwie to nic nie wyjawiła. Nie można jednak powiedzieć, że w ogóle nie prowadziliśmy żadnej rozmowy. W końcu : „Trzymaj się” albo „Cholera! Schyl głowę! Te ptaki są chyba na haju!” bądź, co bądź można uznać za konwersację na poziomie. Skoro nie znałem celu naszej podróży, to była, przecież duża szansa, że wcale nie zatrzymamy się tu. Ale złe przeczucia wiedziały swoje. Tak samo jak ja, kiedy chwilę potem skrzydlaty koń zanurkował w dół, pozbywając mnie złudzeń i nadziei. Udał mi się dostrzec miliony świateł zamkniętych na planie trójkąta. Blask szkła wśród nocy. Piramida. - Luwr – wymamrotałem, ale wątpię, żeby córka Ateny mnie usłyszała – zagłuszał mnie pęd powietrza, a następnie stukot kopyt o brukowaną kostkę. Mroczny zatrzymał się. Zeskoczyłem błyskawicznie i wyciągnąłem rękę, gotów podać jej pomocną dłoń przy schodzeniu. Tak wiem, że pewnie robiła to od wielu lat i moja pomoc w tej dziedzinie była jej potrzebna jak moja pomoc w jakiejkolwiek dziedzinie komukolwiek, ale czułem się, że choć tyle powinienem zrobić, aby zachować resztki męskiej godności – po tym jak dziewczyna prowadziła przez całą drogę, a ja niczym panienka trzymałem ją w pasie. O dziwo, Annabeth przyjęła pomoc.
- Prowadzisz jakieś kursy dla opornych mężów z głęboko ukrytym dżentelmeństwem?
- Z ukrytym? Pewnie. Ale nie sądzę, żeby to wtedy dotyczyło Percy'ego – roześmiała się, ale chwilę potem umilkła. Od razu powędrowałem myślami tam, gdzie ona. Percy i ich mała córeczka. Czy jeszcze kiedykolwiek będzie się mogła roześmiać, jeśli coś złego się stanie, choć jednemu z nich?
Popatrzyłem na córką Ateny. Z pewnego punktu widzenia byłem jej wujkiem – powinno, więc być widać jakieś podobieństwo rodzinne. Jednak po tylu latach samodzielnego życia i walki o przetrwanie nauczyłem się dwóch rzeczy, po pierwsze – potwory nigdy nie przegapią okazji, żeby zabić (no, przynajmniej spróbować) Lenę Jackson, a po drugie, że powinno wcale nie oznacza, że tak jest. Nawet oczy, choć zarówno moje jak i jej można było określić jako szare, mieliśmy równe. Moje bure, nie wyróżniające niczym szczególnym, jej – niesamowite, srebrzyste skrzące się w świetle z piramidy niczym ostrze sztyletu...Jej jasne loki i oczy w nocy były jednocześnie fascynujące i przerażające. Złoto i stal.
Może to dziwnie zabrzmi, ale tak zapatrzyłem się na Annabeth, że nie zwróciłem uwagi, na to co dziewczyna robi. Kiedy się zorientowałem było już za późno.
- Nieee! - Jednak pegaz już odlatywał pozostawiając nas bez środka transportu. - Idziemy – zakomenderowała i ruszyła w stronę wejścia do muzeum. Dopiero po chwili zauważyła, że za nią nie podążam. Wciąż sterczałem w tym samym miejscu, kiedy odwróciła się i warknęła półszeptem:
- Ruszysz się, czy nie?
Wskazałem palcem na mały punkt na niebie, który był oddalającym się pegazem,
- Znajdzie Percy'ego, potem po nas przyleci. Z nim – odparła szybko – A teraz chodź.
- Annabeth – odwróciła się znowu tym razem wyraźnie zirytowana.
- O co znowu chodzi?
- Wiesz, nie mam nic przeciwko sztuce, ale wojna to nie najlepszy czas na zwiedzanie...
- Kojarzysz sen Lissy i Sadie? Atena Partenos powiedziała im wtedy, żeby szukały źródła wiedzy. To właśnie zrobimy. Znajdziemy źródło wiedzy. Jesteś ze mną?
Córka Ateny miała dar przekonywania.
- Pewnie.
Nie umiałem jakoś wyobrazić sobie oszklonej tabliczki z napisem źródło wiedzy na wystawie w dawnym pałacu.
- Gdzie chcesz go szukać? Wiesz, tego źródła.
Wykrzywiła usta w dziwnym grymasie:
- Kto ma najpiękniejszy uśmiech w całym Paryżu?
Obawiałem się, że nie ma na myśli siebie.
… Matka zabrała mnie, kiedyś do tego muzeum. Dawno temu, gdy byłem bardzo mały, jakby w innym życiu. Niewiele zapamiętałem ze zwiedzania. Ale ona zapadła mi w pamięć. Twarz owiana tajemnicą renesansu. Twarz z rąk samego mistrza.
- Leonardo Da Vinci – Annabeth odczytała złotą tabliczkę, jakby nie znała informacji zawartej na niej – Mona Lisa.
Choć tyle razy widziałem ten obraz, dopiero teraz uświadomiłem sobie jedną rzecz. Ona była podobna do córki Ateny. Oczywiście, nie twarzą. Ale oczy...bogowie, to samo spojrzenie. Jakby wiedziała o tobie coś, czego ty sam jeszcze o sobie nie wiesz – i być może, nigdy się nie dowiesz.
Annabeth przyłożyła ucho do płótna, a chwilę potem usta..zupełnie jakby odbywała jakąś babską pogaduszkę.
- Anna...
Spojrzała na mnie i w tym samym momencie jej twarz wtopiła się w obraz...Nagle poczułem, że nogi mam z galarety i coś wciąga mnie do wnętrza. Nie mogłem nawet krzyknąć, bo olejne ręce zasłoniły mi usta...

2 komentarze:

  1. Wspaniałe! <3 „Cholera! Schyl głowę! Te ptaki są chyba na haju!” -hahaha! Ten fragment rozbawił mnie do łez!
    ~Reyna (lub Andzia)

    OdpowiedzUsuń