To juz dwa lata! Juhu! Pewnie mogłabym dać miniaturkę z tej okazji albo jakiś licznik, ale macie rozdział (to i tak szczególna rzadkość dla tego bloga :P).
Jestem z niego o dziwo zadowolona, mam nadzieję, że podzielacie moją opinię. Spadam, nie tylko blog dzisiaj świętuje ;)
Życzę miłej zabawy z perspektywą Persiaka :D
Ocknąłem się po ataku zmutowanej wiewiórki na wielkim drzewie. Dobra, mamy zaliczoną opowieść o tym co się działo chwilę po naszej bohaterskiej ucieczce przed złymi i groźnymi psami na jeszcze gorszym i groźniejszym psie. Mógłbym pewnie wysnuć długą i wspaniałą opowieść o naszej walce z gryzoniem, ale po pierwsze – Błagam, nie karzcie mi do tego wracać...Secundo – Niewiele pamiętam po oberwaniu gałęzią w głowę. Numer trzy – przegraliśmy ją.
No, co! To był wiewiór wagi ciężkiej! Posiadający na dodatek mocne klatki...
Dokładnie w chwili, kiedy przekręciłem głowę tak, że leżałem teraz policzkiem na posadzce a nie rozpłaszczonym nosem, Jason z towarzyszącym grzechotem metalu odbił się od krat.
- Chłopaki nie, żeby narzekał czy coś, ale czemu Alvin użyczył nam swojej klatki i nawet nie zostawił jakiegoś kołowrotka dla chomików? - Carter, który opierał się o jedną z ścian klatki podniósł na mnie mętne i niewyraźne spojrzenie, popatrzył po innych i z całkowitym przekonaniem postawił diagnozę:
- Percy bredzi.
- Czyli wszystko już z nim w porządku – podsumował Nico, który nagle znalazł się przede mną. Uklęknął na jedno kolano i biorąc mnie pod ramię pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej. Dopiero wtedy poczułem, że spadający na mnie kawałek drewna był naprawdę twardy. Syknąłem, kiedy Nico dotknął tyłu mojej głowy.
- Nieźle oberwałeś – uznał – Teraz zmienię ci opatrunek, a potem rozdzielimy resztki ambrozji.
- Rozdzielimy? - nie kojarzyłem, żeby ktoś jeszcze został ranny w czasie walki z wiewiórem. Ale kto wie. Może Nico widział mnie tak samo podwójnie jak ja jego? Ok, czasami nawet podwójnie.
Skinął głową na maga nie przestając owijać mojej rany jakąś szmatką.
- Wilk ukąsił Cartera – wyjaśnił Jason nieprzerwanie szarpiąc kraty. Syn Hadesa zawiązał na supeł mój opatrunek, zdał sobie sprawę tego, że wyglądam jak szejk (niestety nie taki z McDonalda) i wyjął coś kieszeni dżinsów. Batonik. Mój żołądek i dusza właśnie odśpiewały Alleluja na dwa głosy.
- Nico, przyjacielu – posłałem mu mój najbardziej zniewalający uśmiech – Doprawdy nie musisz dawać żadnych prezentów choremu przyjacielowi w potrzebie – wystawiłem dłoń.
Chłopak w odpowiedzi przewrócił oczami, a następnie przełamał ten cud natury.
- Masz – wręczył mi mniejszą (też cię lubię, szwagrze) część – To Ambrozja.
- A...to też fajnie – nie umiałem ukryć zawodu. Nico ponownie przewrócił oczami
(obawiam się, że jeszcze parę razy i pozwie mnie o odszkodowanie na okulistę) i podszedł do Cartera. Trochę głupi się czułem patrząc jak rozpina mu koszule i zsuwa rękaw, aby opatrzyć ramię. Skupiłem się więc na moim kawałku batonu. Wgryzłem się w niego z lubością z zniecierpliwieniem czekając na jakiś smak. Po chwili żucia moje usta wypełnił maślany i ziołowy aromat bułeczek...Zdziwiłem się. Ok, są dobre - nawet bardzo, ale na tyle rodzaj jedzeń, które zwykle czuję przy zażywaniu nektaru albo ambrozji...no,po prostu nie spodziewałem się ich. To tak jakby alkoholik poczuł sok jabłkowy... Jadłem je chyba z dwa razy w życiu, kiedy...I już wiedziałem dlaczego to właśnie one były teraz moją ambrozją. Za każdym razem, gdy mama je robiła coś świętowaliśmy. Za pierwszym razem były to moje szesnaste urodziny i jednocześnie pokonaniu Kronosa. Drugim odnalezienie Leny. Symbolizują więc te rzadkie, ale szczęśliwe chwile. Kojarzą mi się z poczuciem bezpieczeństwa, kuchnią w mieszkaniu mamy, nią samą, Annabeth, Groverem i w końcu Leną.
Albo przesadzam i po prostu potrzebowałem czegoś chrupkiego, tłustego, ociekającego masłem dla podniesienia samopoczucia.
Otworzyłem oczy. Nico nadal biegał niczym akuszerka na porodówce. Zanim powstrzymałem mój tok myślenia i język palnąłem:
- Chyba ambrozja nie pomogła, bo właśnie wyobraziłem sobie ciebie w różowym kitelku pielęgniarki.
- Zabawne. Ty i Lena macie identyczne skojarzenia – zrewanżował się.
Na imię mojej siostry coś utkwiło mi w gardle. Mimo to nie pozostawałem mu dłużny.
- Tak, na pewno ambrozja nie poskutkowała. Coś jest nie w porządku skoro jeszcze nie zwymiotowałem.
Ale Nico już mnie nie słuchał. Najwyraźniej to imię też w nim coś zablokowało, bo nie odpowiedział nic tylko powtórzył cicho, trochę jakby nadal był na cukierkowym haju, w sposób jaki narkomanie wypowiadają nazwy obiektów swojego uzależnienia (wiem to z powodu znajomości z pewnym kozłonogiem nie stroniącym od puszek):
- Lena... - zerwał się gwałtownie na równe nogi i dołączył do Jasona.
- Cholera, rozwalę te kraty – uderzył mieczem ze stygijskiego żelaza. Nic tym nie wskórał.
- Nie da się – wymamrotał słabo Carter, pomimo tego że połknął już swoją porcję ambrozji.
- To zrobię podkop- odparł wściekle – Jeżeli nawet to będzie trwało lata.
- I to sporo – uświadomiłem go – No chyba, że przeszmuglowałeś w majtkach łopatę.
- W takim razie łyżeczką do herbaty...
- Też nie mamy...
- Wydrapię nawet paznokciami, jeśli zajdzie taka potrzeba – Krzyknął. W oczach miał obłęd albo ...miłość. - Obiecałem jej coś. Niektórzy dotrzymują słowa! W przeciwieństwie do ciebie, Percy.
Ajć, cios poniżej pasa. Znów wróciły obrazy Talosa zaplątanego w linie elektryczne padającego na asfalt z Biancą w środku i załzawione oczy jej dziesięcioletniego brata.
- Wykopię własnymi rękami – powtórzył syn Hadesa.
- Ależ nie zajdzie tak potrzeba, mój młody przyjacielu – zamarłem. Otoczenie wokół klatki było na tyle ciemne, że ciężko było opisać jak wygląda pomieszczenie, w którym nas uwięziono, ale jednego mogłem być pewien. Nie było tu wcześniej nikogo oprócz nas.
Jeżeli to jest...
- Pan Magnus życzę miłej śmierci?
...to nie ręczę za siebie. Pokój wypełnił wybuch śmiechu.
- Nie jestem Magnusem – zapewnił nas poufnym przyjacielskim tonem nadal chichocząc. „Nie jestem Magnusem” ktoś tu właśnie ocalił swój nędzny zadek.
- A czy życzę wam miłej śmierci, przyjaciele...to się jeszcze okaże.
A już myślałem, że polubię gościa. Wtedy buchnęły jasnobłękitne płomienie oświetlając nieduże, ale wysokie pomieszczenie o pustym wnętrzu i białych ścianach. Szacun.
Może jednak nie jest taki zły.
Natrafiłem wzrokiem na bladą, smukłą twarz o ciemnych niemalże czarnych oczach. Usta wykrzywiły się w cienkim złowrogim uśmiechu. Yyyy...dobra, jednak zmieniam zdanie. Nawet fajne niebieskie ognie nie sprawią, że polubię kogoś kto chce mnie zabić.
Jego proste włosy odbiegały znacznie barwą od tęczówek. Jasne i długie zostały splecione w prosty kucyk z tyłu głowy.
- Niedługo nadejdzie czas Ragnaroku, moi drodzy. I to czy zostaniemy wrogami czy przyjaciółmi zależy tylko i wyłącznie od waszej dobrej woli...oraz strony po której staniecie w czasie ostatecznej bitwy – powiedział to zupełnie tak jak dziecko, które prawi o czekoladzie...albo ja, kiedy również prawię o czekoladzie.
- Chrzań się, ty bezmózgi... - zaczął Nico, ale całkowicie go zagłuszyłem moim:
- Masz może jakiś łom albo wytrych albo...
Żelazna obręcz z pękiem kluczy zagrzechotała potrząsana w dłoni nieznajomego.
- Przyjacielu! - wyciągnąłem ręce przez kraty, ale mężczyzna cofnął rękę i z kpiącym uśmiechem schował ją do kieszeni.
- Ale zanim to, musicie być grzecznymi chłopcami i mi coś obiecać.
- Percy, nie – uprzedził mnie Carter słabym głosem.
- Dlaczego?
- Bo nie ufa się królowi oszustów – wycharczał w odpowiedzi i zakasłał parę razy – Prawda, panie Loki?
Uśmiechnął się.
- Moim przyjaciołom nie zrobię, przecież krzywdy...Ale ty chyba nie pożyjesz wystarczająco długo, żeby się o tym przekonać. Powiedz, proszę, jak bardzo boli rozprzestrzenianie się w żyłach jadu moich wnucząt? Jak śpieszno ci do śmierci? - szeptał te słowa z prawdziwą wręcz chorobliwą fascynacją. I po tym właśnie, drogie dzieci, wiedziałem, że jednak nie chcę go mieć w znajomych na Facebooku. Jakiekolwiek kontakty z psychopatami nie są dobrze widziane w rozmowie o pracę.
- Kiedy ty tu jesteś? Bardzo – mag mężnie wytrzymał jego spojrzenie.
- To co mam zrobić, żebyś nas stąd wypuścił? - wszyscy łącznie z Lokim wyglądali na zbitym z tropu. Chociaż nie, u niego to wrażenie mógł sprawiać wrodzony zez.
- Nic wielkiego – uśmiechnął się z zadowoleniem – Tylko jedna, maleńka przysięga jest waszą przepustką do wolności.
- Co ci mam obiecać? - uznałem, że od razu trzeba przejść do sedna sprawy. Moi towarzysze podnieśli gwałtowne protesty.
- To, że w ostatecznym starciu staniesz po mojej stronie...i zabijesz...jak wy go nazwaliście? Pan Magnus?
Pomyślałem, że może gostek ma nie najgorzej ułożone priorytety.
- Masz to jak w banku – zapewniłem go – Teraz możemy już wyjść?
- Chwileczka – Pokręcił głową – Myślałeś, że będzie tak łatwo? O, nie. Tylko przysięga na młot Thora mnie zadowoli.
Nie byłem jakimś fanem mitologi, ale trochę filmów Marvela się naoglądało. Coś się tu nie zgadzało
- Ale...ty przypadkiem nie lubisz Thora?
Roześmiał się.
- Nie lubię? Nie wiesz nic o nienawiści chłopaku, dopóki nie poznasz boga piorunów. Jednak przysięga na jego młot obowiązuje bogów Nordyckich. W razie jej złamania czeka ich coś o wiele gorszego od śmierci...
- Tylko bogów? - upewniłem się. Liczyłem, że złapał się na mój boski wygląd.
- I ich potomków, również. Wyczuwam w tobie boską krew.
Przygryzłem wargę, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zrobiłem wszystko, żeby dostrzegł moje zawahanie.
- W porządku. Składam przysięgę na miecz Thora, że stanę po twojej stronie...
- A jeżeli, którykolwiek z twoich przyjaciół zaatakuje mnie, zabijesz go.
- A jeżeli, którykolwiek z moich przyjaciół zaatakuje cię zabiję go...
- Percy, nie podejrzewałem, że jesteś aż taką świnią! - Nico zacisnął ręce w pięści, ale w jego oczach zobaczyłem, że wie o co mi chodzi.
- W porządku – Loki otworzył żelazną furtę. Wyszedłem pierwszy i zdecydowanym ruchem przywaliłem w jego zęby ułożone w szerokim uśmiechu. Szybkim kopniakiem skierowałem go do środka. Jason chwycił Cartera pod ramię i pomógł mu wyjść tymczasem Nico przygwoździł boga do posadzki i parę razy przywalił mu w tył głowy.
Wzdychajcie dziewczęta, jesteśmy tacy uroczy.
Następnie szybko dołączył do nas i zatrzasnął drzwi zanim Loki zdążył się do nich doczołgać.
- Jak? - jak na kogoś uwięzionego wyglądał na całkiem opanowanego. Przykląkłem obok niego.
- Nie jestem potomkiem Norweskich bogów. Jestem Percy Jackson, syn Posejdona – pana ryby po grecku, nie jakiegoś łososia.
Byliśmy już przy wyjściu, kiedy Loki zawołał.
- Percy Jacksonie!
Popełniłem ten błąd, że się odwróciłem.
- Oszukałeś boga oszustów i słodkich kłamstw. Brawo. Nie czeka cię kara za złamanie przysięgi, ale wiedz jedno, żeby ją złożyć, w tym co powiedziałeś jest ziarno prawdy. Nasiono zła, głęboko ukryte w twej duszy.
Z tymi słowami rozwiał się w mgłę.
Błagam. Czemu nigdy nie wyczarują sobie Jet Packa?
I czemu słowa największego kanciarza świata wydają mi się prawdą...
A więc sto lat!
OdpowiedzUsuńHa! Trzeci raz pod rząd pierwsza! Ale się tym jaram! Rozdział przecudowny! Oby tak dalej! Sorki, nie wychodzi mi komentowanie... Dlatego kończę!
Zawsze wierna i oddana oraz wiecznie podjarana Andzia!
I również podjarana M:)
OdpowiedzUsuńO M G. wait, nie, czekaj! Skreślić. G? Nie wiem jak to skrócić, bo o moi bogowie brzmi idiotycznie, dlatego mówimy bogowie, czyli po angielsku gods, za to po skróceniu samo G wygląda idiotycznie. Ale przejdźmy do rzeczy, i nie zastanawiajmy się nad tym czy to co wcześniej napisałam miało jakiś sens, czy nie lecz, pomówmy o tym jaki skutek miały wywrzeć pierwsze trzy litery. Choć je skreśliłam... Wiesz o co chodzi!!! W każdym razie miały oświadczyć że ten rozdział był genialny, że przeszłaś samą siebie, i czytałam wszystko z zapartym tchem. Lof u, naj naj najlepszego! Rozdział godny, urodzinowej niespodzianki, zajście. Zaraz czy Loki jest blondynem? Perci nadal taki zazdrosny, że to takie przesłodziachne. Nico i Lena ---> bleee! *odgłos wymiotów * to jest gej! Wszyscy wiedzą że geje są fajni i słodcy, dlatego to idealnie pasuje do Nicka. Oszalał z miłości... To takie nie podobne, bo on jest mały-biedny-Nico-emo-gej, co nieradzi sobie z problemami, ale żeby stracić głowę i to okazywać... Nie... Za to to nawiązanie do śmierci Bianki, było okrutne, ale zarazem wspaniałe i utożsamiające się z moimi wyobrażeniami pana di Angelo. Ostatni fragment, był trochę straszny. Ta groźba, przepowiednia, czy co to tam jest, bardzo zagadkowa, jest, w samej rzeczy, tajemnicza, jest. Czy to oznacza, że przysięga jednak wiąże Percyego, a może że np. Nie będzie mógł się odrodzić, czy coś po śmierci, bo ma zło w sercu? Nie wiem, ale chcę wiedzieć, dlatego wstawiaj next, a ja czekam! Wiedz, że czytam twojego bloga, mimo iż nie zawsze komentuję, ale się staram, bo wiem jak to napełnia wenom. Dlatego niech cię wena teraz przepełni, bo piszę już od dobrych 10 minut. Jeszcze raz trochę spóźnionych miłych drugich urodzin! Nie wiem czy już gdzieś wspominałam, ale śliczny szablon.
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego! Zdrowia szczęścia pomyślności itd.! Trochę spóźnione ale zawsze są... No więc tak. Rozdział super jak zawsze zresztą i w dodatku długi!!! Dzięki ci że pozwoliłaś mi się zachwycać twoim dziełem literackim dłużej niż przez 2 min!!No a tak wql to co mnie obchodzi że masz urodziny trzeba cię z tego powodu skrytykować! Więc czytam cię już od dość dawna, nawet od czasu kiedy miałaś no, jak to powiedzieć... Inny blog? No potem przeniosłaś sie tu. A propos nie wiem czy już pisałam szablon cudny. No ale wracając do krytyki- twoje pisanie tak wql też bardzo się poprawiło ale jest jedna błaha rzecz, nieważna ale jednak mnie patrzącą na świat poprzez krytykę bardzo denerwuje- mianowicie- twoje rozdziały są trochę niespójne. Znaczy jakby nie czuje się tego że są jedną całością, raczej że każdy jest osobnym opowiadaniem, i myśle że jest tak dlatefo, bo bo wpeowadzasz za dużo detali, szczegółów. Za szybką akcja, ledwo nadążam co się dzieje, a za mało utożsamiania się z bohaterem. Za mało opisów sytuacji, przeżyć, wyglądu. I nie wiem ale to pewnie moja wina (pewnie przeoczyłam jakiś rozdział) ale gdzie oni teraz są do cholery?! A. :) PS. Wybacz mi to chaotyczne i trochę bezsensowne pisanie, ale jestem zbyt podjarana nowym rozdziałem żeby napisać coś mądrzejszego.
OdpowiedzUsuń