Annabeth - w obozowisku herosów i magów, odzyskała córeczkę
Tom - obozowisko magów i herosów, zamartwia się o Lissę
Sadie i Lissa - ruszyły na samozwańcze zwiady w środku nocy
Nico, Jason, Carter - uciekli ze skandynawskiej twierdzy
Percy - poświęcił się w walce dla Nico, Jason i Cartera, nie wiadomo nic o jego losie
Lena 007 - znajduje się w obozie armii Chaosu, odkryła, że Luke jest zdrajcą (do tego rozdziału)
Zabawa w FBI...znaczy się poważnej misji o wadze państwowej! Tak, to miałam na myśl! Wcale nie chodzi o poczucia się jak w Mission: Impossible i tym, że dopiekłam moim bliskim!
A więc poważna misja wagi państwowej jaką jest przeszukiwanie pokoju eks-przyjaciółki to świetna sprawa.
Jednak trzeba się liczyć z tym, że można natrafić na naprawdę kiepską poezję miłosną. I to adresowaną do swojej najlepszej przyjaciółki.
„Marico,
Moja Marico,
Twe oczy świecą blaskiem świateł Puerto Rico...”
W tym momencie przestałam czytać. Uduszenie się ze śmiechu nie byłoby godną śmiercią, a gdy umawiasz się z synem boga śmierci, to, uwierzcie mi, zaczynasz przywiązywać wagę do poziomu klasy zejścia z tego świata. Z powodu śledczych byłam, jednak zmuszona zobaczyć, kto jest nadawcą.
A. Pewnie chcecie, żebym podała imię, nazwisko...choćby pseudonim (obstawiam Beztalencio). Nie robię tego tylko z jednego, nie, nie tu nie chodzi, że chcę osobnikowi oszczędzić wstydu. Jak powiedział ktoś mądry: „Każdy płaci za swoje błędy” i „Lena Jackson nie należy do osób miłych”. Utwór był anonimowy. Cóż, nie dziwię się – na miejscu autora też wolałabym się nie ujawniać, bałabym się, że Szekspir powstanie z grobu i zdzieli mnie, którymś ze swoich dramatów w głowę.
Już składałam kartkę z powrotem, żeby wsunąć ją na swoje miejsce wśród sterty wcześniej przeglądanych kartek...z których żadna nie wyglądała na wartościową( Z tego, co się zorientowałam były to powyrywane strony z książek albo z książki, ciężko było stwierdzić, bo większość zakrywały czarne bazgroły) i wtedy zauważyłam czyjąś refleksję zapisaną na odwrocie wyznania miłosnego. Pismo niewątpliwie należało do Marici.
Sądziłam, że autor wyznania nic dla niej nie znaczy. Wskazywały na to dwie rzeczy. Już samo to, że znalazłam to w zabałaganionej szufladzie świadczyło o niespecjalnej wartości kartki. Po drugie, choć, to może dziwne byłam przekonana, że Marica nadal nie zapomniała o Tomie. Z pewnością bardziej pociągały ją jego szarmancki brak umiejętność zawiązania sobie sznurowadeł do piętnastego roku życia i kolekcja komiksów z Marvela niż dedykacja poematu z użyciem „Porto Rico”.
Myliłam się. Chłopak (bo raczej nie podejrzewałam żadnej dziewczyny o stworzenie takich bzdur, #feminizm) w prawdzie nie zajmował żadnego miejsca w jej sercu (gdyby jakieś miała – pomyślałam jednocześnie czując ukłucie bólu we własnym), ale to nie znaczy, że nie był dla niej nikim. Kto wie może, gdyby krwiożerczy dyktatorzy umieliby wykrzesać z siebie, choć trochę czułości, to zarówno on jak i bomby atomowe mogłyby liczyć na jakiegoś całusa?
„Nasza tajna broń. Zniszczy ich wszystkich.”
Chyba nie miałam, co liczyć, że zamierzają zniszczyć herosów i świat oraz ich dobre gusta, czytając w rozgłośni na cały świat jakiś tomik adoratora Marici...
- To nieładnie tak czytać cudze listy – usłyszałam za sobą kpiący głos Luke'a Castellana.
- Ani popełniać ten sam błąd dwa razy – stał w otwartych drzwiach, oparty o framugę – Czy naprawdę nie mogłeś być bardziej kreatywny i tym razem poświęcić się domowemu wyrobowi świeczek, a nie zdradzie i sprowadzania kolejnego kataklizmu na ziemię?
- Kolejnego kataklizmu? - uśmiechnął się przebiegle – Sugerujesz, że sprowadziłem cię na ten świat?
Przez chwilę oddychałam głęboko i powtarzając w sobie w myślach, że skoro znosiłam tego prześmierdłego, fałszywego uzurpatora (Istnieje takie słowo! Znalazłam w internetowej encyklopedii obelg!) przez te kilka dni, to dam radę i tym razem, chwyciłam mój sztylet.
„Z pewnością dasz radę”zapiszczał mój umysł w chwili, w której rzuciłam się na Luke'a. Dobra, przyznaję. Szło mu nieźle. Nawet lepiej.
Dobra, nie przemyślałam paru spraw. Na przykład tego, że miał za o wiele więcej lat szkolenia i ćwiczeń szermierczych.
Kiedy ostrze miecza Luke'a rozcięło mi materiał dżinsów, za co może by mu byłam wdzięczna, bo już dawno planowałam sobie sprawić takie z dziurami, gdyby nie to, że niebiański spiż nie oszczędził mojej skóry, zrozumiałam, dlaczego mój mózg przez cały ten czas podszeptywał mi, że nie warto zadzierać z Castellanem. Przypomniały mi się opowieści Percy'ego o tym jak w trakcie wojny między półbogami (i bogami zawsze dodawali pospiesznie) przeciw tytanom, w której on i syn Hermesa byli wrogami, nie raz wpadał w tarapaty. „Luke Castellan był najlepszym szermierzem jakiego znałem”.
Ej! Nie dawał mi tego, wtedy jako braterskiej lekcji którą muszę sobie zanotować w komórce! Z drugiej strony nie mógł wówczas przypuszczać, że ożywię faceta, a potem będę się z nim pojedynkować i to nie w formie treningu...
Udało mi się uskoczyć przed kolejnym ciosem. Ranna noga zapiekła, co zezłościło mnie dodatkowo – tak się nie będziemy bawić.
Zamachnęłam się mieczem(który w chwili, gdy go wyjęłam zza pasa przestał być sztyletem, nie lubię sztyletów) i wymierzyłam pchnięcie tak jak mnie uczył Percy. A w każdym razie – tak jak zapamiętałam.
Jak się okazało chyba nie najlepiej u mnie z pamięcią...
- Nie najgorzej, dzieciaku – zablokował mnie z łatwością i odezwał się w nim najwyraźniej nauczycielski duch, bo dodał – Ale na twoim miejscu nie robiłbym tak szerokiego rozstawu nóg...
Mój miecz w ułamku sekundy przeobraził się w trójząb. Tylko refleks i lata praktyki ocaliły Luke'a przed przebiciem na wylot. Na jego klatce piersiowej pojawiły się trzy płytki rany.
- A ty zwracać większą uwagę na dwumetrowe trójzęby – odwarknęłam. Mógł mnie ciąć do woli, ale nie będzie mnie pouczał. Na to mu nie pozwolę.
Walczyliśmy dalej. To ja częściej byłam zmuszona do walki defensywnej. Nie odparowywałam jego ciosów, cały swój wysiłek wkładałam w uniki, bo zdawałam sobie sprawę, że jest ode mnie silniejszy. Minimalnie.
Dlaczego go nie zmieniłam w kostkę lodu? Bo to nie było takie łatwe. W czasie walki, prawdziwej walki, nie ćwiczeń jak z Percym, któremu nieraz zlodowaciłam kończynę, nie potrafiłam się wystarczająco skupić.
- Jak mogłeś to zrobić obozowi? A Thalia? Pomyślałeś o niej, chociaż przez chwilę? Udusi cię, kiedy się o wszystkim dowie...
Roześmiał cię.
- Udusi mnie? Co najwyżej z nadmiaru tulenia – na chwilę jego twarzy pojawił się błogi uśmiech jakby bardzo spodobała mu się ta wizja – Przecież to wszystko robię na jej życzenie. Jej i całego obozu.
Zdębiałam, a syn Hermesa wykorzystał okazję do rozbrojenia mnie. Mój miecz z brzękiem upadł na posadzkę.
Zmarszczyłam z irytacją brwi, kiedy przyłożył mi ostrze do szyi.
- Mógłbyś nie przerywać mojej dedukcji prowadzącej do miażdżących wniosków? - wytknęłam mu ze złością. Teraz i on zamarł. Chyba nie przywykł, że ofiara czyni mu tego rodzaju wyrzuty, zamiast wyrażać ostatnią wolę.
- Jeżeli dobrze zrozumiałam, to zostałeś tu przesłany z woli rady obozu, żeby szpiegować? - upewniłam się. Przytaknął powoli głową jakby było, to najoczywistsze pytanie na świecie.
- To tak samo jak ja, kretynie. I zabierz mi to żelastwo skrzyni, aghhh nienawidzę metalu na skórze. Jak myślisz dlaczego nie noszę biżuterii? - chwyciłam górę miecza, unikając ostrego czubka i krawędzi, by następnie zdecydowany ruchem dłoni odsunąć go od siebie. Luke nie zaprotestował ani nie przebił mnie na wylot, można to było uznać za sukces. Gapił się na mnie z niedowierzaniem.
- Ty...My..Jesteśmy po tej samej stronie? - wydukał w końcu z niedowierzaniem.
- Tak – powiedziałam powoli i wyraźnie, używając tonu jaki rezerwuje się zwykle dla osób upośledzonych. Nie żebym znała go, dlatego że ludzie mówią w ten sposób do mnie lub do mojego brata. Nie, na pewno nie.
- Czemu Thalia...albo inny z dowódców, czemu nic mi nie powiedzieli się? - teraz dla odmiany, to on się wściekł.
Spuściłam wzrok.
- Możliwe, że byli za bardzo zaspani, żeby udzielić mi zgody...a nie chciałam ich budzić o drugiej ...w nocy.. - spuściłam wzrok – No..tak w sumie to chyba nic nie wiedzą. Z drugiej strony zostawiłam im liścik, ale ty już wtedy byłeś w drodze...
I streściła mu cała mój niesamowity plan i pomysłowe wcielenie go w życie.
- Jesteś nienormalna – uznał – Zachowujesz się jakbyś miała pięć lat, a nie...eee.. - spojrzał na mnie niepewnie, musiał mocno spuścić wzrok – dwanaście?
- Szesnaście – zazgrzytałam zębami.
- Nie wygląda – odezwał się głos, który z pewnością nie należał ani do mnie, ani do Luke'a.
Jednocześnie z Luke'iem odwróciliśmy głowę w stronę otwartych drzwi (zapamiętać, żeby zamykać je kiedy zamierzasz się z kimś pojedynkować!), w których stał zadowolony cyklop.
- Jak długo tu stoisz? - zainteresowałam się. Wtedy też zauważyłam, że celuje w nas z karabinu. Na szczęście poznałam się już trochę na języku broni i mogę wam przetłumaczyć.
W wolnym tłumaczeniu oznacza to: „Wystarczająco długo”.
- Ej, wstrzymałbyś się chwilę? Podniosę tylko ten sztylet za mną – zanim zdążył zareagować, sztylet pomknął ku niemu i wbił się w środek piersi, pomińmy, że celowałam w gardło. Równocześnie w jego twarz na pól przeciął miecz Luke'a. Już miałam sobie pogratulować dobrze wykonanej roboty i wrócić do kłótni na temat mojego wieku, jednak dostrzegłam twarz Castellana. Wpatrywał się w białe urządzenie wmontowane w ścianę, wcześniej również tam było. Ale lampka stanowiąca jego część nie mrugała wcześniej na czerwono.
- To służy do komunikacji w hotelach – wyjaśnił mi.
- A co to dla nas z grubsza oznacza?
- Pora zwiewać.
…
Korytarze fortecy były opustoszone, dzięki czemu bez przeszkód dotarliśmy na zewnątrz. Jednak, gdy dotarliśmy na camping z każdej przyczep wyszły uzbrojone po zęby potwory. Syn Hermesa wymamrotał coś o tym, że urządzenie musiało być podłączone do wszystkich domków campingowych.
Dotknęłam rączki sztyletu i poczułam, że nie jestem w stanie tego zrobić. Rozejrzałam się po twarzach i zdałam sobie sprawę, że znam większość z nich. Poznałam sporo z nich w ciągu tych kilku dni, a niektórych nawet polubiłam. Zaczynałam dostrzegać w nich osoby. Jasne, większość z nich była sadystyczna, szalona i nieobliczalna, ale to tak jak niektórzy herosi...
- Luke, nie – powstrzymałam go w ostatnim momencie. Już przyjął pozycję bojową i minę typu „jestem pogromcą potworów i jestem cool”.
- Daj mi z nimi porozmawiać – zażądałam. Luke zmarszczył czoło, ale wzruszył ramionami jakby mówiąc „twój problem”.
Pode mną i pod Luke'iem całkiem przypadkowo wyrósł podest z lodu. Cóż, natura mi sprzyja.
- Ehm...cześć – odchrząknęłam, wszyscy wymienili ze sobą zdumione spojrzenia – Zazwyczaj nie przemawiam do tłumów. Yyyy ...a tym bardziej do tłumu potworów, to oznaczy zależy, czy liczą się wściekli nauczyciele na dyscyplinarnie zwołanej radzie pedagogicznej.... - zaczęłam się plątać, wszyscy, na czele z Luke'iem, wyglądali jakby mieli jeszcze większą ochotę mnie zabić.
- Nie wybieraliśmy kim chcemy się urodzić – wyrzuciłam z siebie, sama zaskoczona tym, co mówię – Nie dano nam takiej możliwości. Ale, to nie znaczy, że nie możemy sami zdecydować jako kto chcemy umrzeć! Dobra, to zabrzmiało pesymistycznie. Żyć. Kim chcemy być! Chcecie pomóc zniszczyć Chaosowi świat? Świat, w którym wy sami żyjecie? Jeżeli to jest wasz wymarzony koniec, ok. Rozumiem. Jednak ja mam lepszą propozycję. Stańcie po mojej stronie i żyjcie. Potem znów się możemy zabijać, herosi kontra potwory. Potwory kontra herosi. Ale uratujmy razem pole walki. Uratujmy świat! Macie ten wybór. Macie tą możliwość. Nie zmarnujcie jej.
Przez chwilę panowała idealna cisza. Sama byłam oszołomiona swoimi słowami.
A potem jakieś dziwaczne, nie wiem już z jakiej mitologii, stworzenie odebrało mi przyjemność napawania się skutecznością mojej przemowy.
- Brać ją!!!
Mimo moich zdolności krasomówczych, to jego przemówienie przypadło im bardziej do gustu. Z radosnym „Zabić!!!” ruszyli w naszą stronę.
- Lena, na barana! - krzyknął Luke, chowając swój miecz do pochwy, kiedy ja sięgałam po swój.
- To jakiś rodzaj atak? - nie zrozumiała o co mu chodzi. Westchnął z rezygnacją. Następnie chwycił mnie w pasie i niczym wór kartofli przerzucił sobie przez ramię.
Przestałam wrzeszczeć „Sam się bierz na barana, baranie!” w chwili, kiedy zorientowałam się, że Luke biegnie w powietrzu. Przelatywaliśmy nad głowami potworów!
Patrząc na nich z góry i pokazując im język zauważyłam jakim sposobem udało nam się to (no co? Miałam w tym swój niewątpliwy udział, prawda?).
Z tenisówek Luke'a wystawały teraz niewielki białe skrzydełka, które trzepotały z szybkością kolibrów.
- Mają tego 35? - zaśmiał się, słysząc absolutny zachwyt w moim głosie. A potem uderzyliśmy o ziemię tuż przed ogrodzeniem.
Dźwignęłam się na nogi w wystarczającym czasie, żeby zobaczyć jak pierwsze potwory dobiegają do nas.
- Tędy – syknął ktoś zza rogu. Nie miałam nic do stracenia – pociągnęłam Luke'a w zaułek, gdzie, jak miałam nadzieję, czekało wybawienie.
Może nie tego się spodziewałam, ale nie będę wybrzydzać. Nawet, gdy ratunek, to Sfinga, otwierająca drzwi do wolności.
- Idę z wami, Leno Jackson – uprzedziła mnie za nim wyszłam. Skinęłam niecierpliwie głową i po chwili całą trójką pędziliśmy do obozu.
…
- Lena!
Marica. Nie, nie, nie. A już było tak dobrze...
Popełniłam ten błąd, że się odwróciłam. Coś przewróciło mi się w żołądku. To była Marica. Nie Chaos w jej ciele. A w każdym razie ciężko mi było w to uwierzyć.
Miała na sobie dżinsy i luźny t–shirt z Iron Manem, nie tą idiotyczną ciemną szatę z kapturem niczym Jedi...której wcale sama bym nie chciała mieć!
Złote oczy patrzyły na mnie błagalnie. Spod szkieł grubych okularów, okularów, których nie nosiła od czterech lat...
- Zostań – wyszeptała – Nie skrzywdzę tych, których kochasz.
- A tych, których nie kocham, bo ich po prostu nie znam? A tych, których nienawidzę, ale nie zasłużyli na śmierć? A Annabeth? Lissę? Je też? - odparłam.
Opuściła bezradnie ramiona.
- Wiesz, że nie mogę.
Wybuchłam sztucznym śmiechem. Myślałam, że płuca pękną mi z bólu.
- Przecież wiem, Chaosie. Mówiłeś to już.
Gdy odwróciłam się i pędem ruszyłam za Castellanem i Sfingą, usłyszałam jeszcze jak woła:
- Znamy każdy wasz ruch! Lena, nie dacie rady! Nie dacie rady!
Miała rację. Ta wojna z góry była przegrana.
Istnieje takie coś jak internetowa encyklopedia obelg?! Jeśli tak to muszę ją sobie przejrzeć...
OdpowiedzUsuńAnn
Istnieje takie coś jak internetowa encyklopedia obelg?! Jeśli tak to muszę ją sobie przejrzeć...
OdpowiedzUsuńAnn
Nie, choć z pewnością by się przydała
UsuńTa internetowa encyklopedia obelg brzmi ciekawie... A jeśli chodzi o rozdział, to cud, miód i orzeszki!
OdpowiedzUsuń