piątek, 16 września 2016

Rozdział XXI - Perspektywa Lissy

Annabeth - w obozowisku herosów i magów, odzyskała córeczkę
Tom - obozowisko magów i herosów, zamartwia się o Lissę
Sadie i Lissa - wróciły ze zwiadów
Nico, Jason, Carter - uciekli ze skandynawskiej twierdzy
Percy - poświęcił się w walce dla Nico, Jasona i Cartera, nie wiadomo nic o jego losie
Lena 007 - uciekła z obozu armii Chaosu
- Czyli podsumowując: nie zyskaliśmy nic, oprócz zapewnień o wsparciu i sojuszu przez trzy armie, niczym nie poparte – Thalia Grace oparła o makietę dwóch obozów i pustego pola oddzielającego je od siebie. Pola bitwy.
- Straciliśmy natomiast nasze największe atuty – kontynuowała – Przypominam, że nadal nie znamy miejsca pobytu Nico – Siedząca obok mnie Lena wcisnęła głębiej ręce do kieszeni – Percy'ego – za plecami Thalii Annabeth poruszyła się niespokojnie – i Jasona – po wypowiedzeniu na głos imienia brata, dziewczyna umilkła na chwilę, pochylając nisko głowę. Chyba chciała mówić dalej, bo spod osłony czarnych włosów, wydobył się dźwięk łapania oddechu i próba sklejenia liter w jeden sensowny wyraz. W końcu, w poddańczym geście, machnęła ręką. Szybko z dwóch stron otoczyły ją Piper, moja przyrodnia siostra, i młoda kobieta, która z tego, co zapamiętałam, była kimś w rodzaju szefa Rzymian. Córka Zeusa, przy wsparciu dziewczyn, wycofała się w róg namiotu dowództwa. Teraz do przodu wystąpiła Annabeth.
Piper mówiła mi, że Annarcy nie żyje. Może, dlatego Annabeth nie wyglądała jakby za każdym razem, gdy teraz wymieniała imiona zaginionych, w tym imię, które było dla niej wszystkim (mała podpowiedź: zaczyna się na P, a kończy na ERCY), nie wyglądała jakby pękało jej serce. Ciężko niszczyć coś, co jest już doszczętnie zniszczone.
„Nie myśl tak Lissa. Annabeth jest silna, podniesie się.” Ale co, jeżeli syn Posejdona miałby już nigdy nie powrócić. Czy wtedy również?
- Choć utraciliśmy dzieci wielkiej trójki...
- Mnie tu nie ma. Wcale – mruknął sarkastycznie Tom. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, a kiedy natrafiłam na pustą przestrzeń, spojrzałam na niego. Swoją wsadził do kieszeni. Rozważałam już wepchanie tam własnej na siłę, ale uznałam, że córka bogini mądrości dziko wymachująca ręką w dżinsach swojego chłopaka wyglądało by dość dwuznacznie. A raczej jednoznacznie.
Ten jeden gest Toma sprawił, że zdałam sobie sprawę, iż nie rozmawialiśmy jeszcze od czasu mojego powrotu ze zwiadów. I że choć stoi tuż obok mnie, to mam wrażenie, że znajduje się całe mile stąd.
Ok. Zawsze jest stoicki, zdystansowany, chłodny, tłumiący w sobie wszelkie emocje i uczucia i to jest takie....pociągające!!!
Teraz jednak przesadzał. Nie chodziło o to, żeby zaczął mnie całować na środku namiotu na oczach wszystkich podczas narady bitewnej, aczkolwiek...mógłby to zrobić. Pokazać w jakiś sposób, że mu zależy, że martwił się o mnie kiedy mnie nie było...
- A teraz Lena opowie nam, co znalazła w czasie swojego...hmmm... pobytu na terenie wroga – Annabeth położyła rękę na ramieniu swojej szwagierki.
- Ekhem, Bez zezwolenia, ekhem – zakasłał Azjata siedzący niedaleko mnie. On też był wysoko postawiony rangą wśród Rzymian, podobnie jak kobieta, o hiszpańskim wyglądzie pocieszająca Thalię.
Zanim Lena jednak zdążyła zacząć zdawać raport i zbierać ochrzan za nieposłuszeństwo do namiotu wpadła wysoka, jasnowłosa dziewczyna.
- Przepraszam – wyrzuciła z siebie na jednym tchu Jaz, uzdrowicielka domu brooklińskiego i moja partnerka z ławki na wykładach Cartera, które powinny się nazywać „1001 technik ziewania, prowadzi doktor habilitowany wyższej uczelni przynudzania Carter Kane” - Nie przeszkadzałabym, gdyby sprawa nie była pilna, ale... - wyłowiła moją twarz spośród bandy nastolatków wypełniających namiot. Jej jasne oczy spoczęły na mnie – Lissa, Sadie odzyskała przytomność.

Sadie była nieprzytomna niemal dwie doby. W mojej wyobraźni, kiedy nadejdzie moment przebudzenia (nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałby nie nadejść), dziewczyna będzie w siódmym niebie, że nie musi trenować, dyżurować na zmywaku i może leniuchować przez najbliższe kilka dni. Może próbowałam w ten sposób jakoś uspokoić i pozbyć wyrzutów sumienie, które nękały mnie od czasu, gdy przywlokłam ją tuż po tym jak ledwo przeżyła spotkanie z Feniksem...
Ale dziewczyna, siedząca na łóżku polowym w namiocie medycznym w niczym nie przypominała Sadie, której się spodziewałam.
Zawsze miała jasną cerę, chociaż chyba musiałaby pochodzić z dziewiczego afrykańskiego plemienia, żebym mogła powiedzieć, że ma ciemną karnację, ale w tamtym momencie...nawet na tle pościeli wydawała się blada. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio widziałam ją bez pofarbowanych na kolorowo pasemek. Obecnie rażący pomarańcz (czemu dopiero teraz, a nie jak, do cholery jasnej, miałyśmy pozostać niezauważone)wyblakł, pozostał jedynie karmelowy blond. Ktoś musiał ją przebrać - pewnie uznali zapach spalonego kurczaka za zbyt rozpraszający i postanowili pozbyć się zwęglonych ciuchów - bo miała teraz na sobie dres i luźną, bawełnianą koszulę.
Kiedy usłyszała szelest odsuwanego przeze mnie wejścia do namiotu, drgnęła i usiadła, podpierając się o poduszki.
Nawet oczy miała jaśniejsze niż zwykle, jakby zamglone. Spojrzała na mnie.
- Zrobisz jeszcze krok, a dowiesz się, że „zabity na śmierć” to całkiem logiczna fraza – ostrzegła mnie – Idź sobie stąd.
Zamarłam. Czy Jaz skłamała, żeby podstępem skłonić mnie do spotkania z Sadie, podczas gdy moja przyjaciółka nie miała zamiaru mnie więcej oglądać na oczy? Czy możliwe, że obarczała mnie winą za to, co się stało bardziej niż ja sama?
- Ty natomiast dowiesz się, że „zabicie na śmierć” może być bezpośrednim skutkiem „wezwania przyjaciółki tylko po to, żeby jej powiedzieć spadaj”, jeżeli jeszcze raz zrobisz to, co przed chwila zrobiłaś – zdecydowałam się wycofać.
- Lissa? - zrobiło mi się ciepło na sercu od radości i ulgi w jej głosie, mimo iż jeszcze chwilę temu groziła mi śmiercią – Przepraszam, nie rozpoznałam cię.
Uznałam to za swego rodzaju pozwolenie i podeszłam bliżej.
- Nie rozpoznałaś mnie? - roześmiałam się – Co ty, ślepa jes..
- Nie kończ.
I wtedy zrozumiałam. Skoczyłam na jej posłanie i mocno przytuliłam.
- Sadie – wychlipałam – Tak mi przykro...ja...ja nie chciałam, to momomomoja winaaa...
- W tym momencie cieszę się, że nic nie widzę...Czekaj, czy ty mi smarkasz nosa o bluzkę? Jeżeli tak, to gdy tylko odzyskam wzrok...
- O–odzyskasz? - wydukałam. Prychnęła ze śmiechem i przez chwilę wyglądała jak stara, dobra, autodestrukcyjna Sadie, jak dziewczyna, która dwa lata temu poczęstowała mnie gumą do żucia zdjętą z podeszwy glana, jak osoba, która używała Hedżi nawet, gdy coś wymagało naprawy.
- To ci właśnie próbuję powiedzieć, głupia kretynko – odparła – Jaz mówi, że to chwilowa ślepota i za parę dni odzyskam wzrok. A może teraz ty mi wyjaśnisz co się tam wtedy wydarzyło? Czemu rozbłysłaś jak Czarnobyl?
Pomyślałam o tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich tygodni. O tym, czego się nauczyłam na moich sennych spotkania z Neftydą.
- Nie mogę ci tego powiedzieć – wyznałam – W każdym razie, jeszcze nie. Nie nadszedł odpowiedni moment.
Jej brwi zbliżyły się do siebie w gniewnym wyrazie, ale ostatecznie wzruszyła ramionami.
- A zrobiłaś przynajmniej zdjęcie? - zapytała z nadzieją – No wiesz, jak heroicznie pokonujemy Feniksa?
- Pokonujemy, tak? Prawie zapomniałam, że miałaś w tym swój niewątpliwy udział – i uchyliłam się przed jej pięścią. Nie wiadomo jeszcze w jakie miejsce by trafiła na oślep – Co do twojego pytania: jakoś nie było czasu na wspólne selfie z nim i twoją nieprzytomną, umierającą osobą.
Skrzyżowała ręce na piersi wbiła we mnie ( a w każdym razie w miejsce, w którym myślała, że siedzę) wzrok pełen nagany: - To w co ja będę rzucała strzałkami na odstresowanie?
Starając się zachować powagę, zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
- Zrobię ci jego podobiznę z kurczaka – zapewniłam ją po chwili. Moja przyjaciółka cała się rozpromieniła.
- Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie. I nie mówię tego tylko dlatego, że potrzebuję kogoś kto mi przemyci jedzenie.
- Mówisz to tylko między innymi – przytuliłam ją ze śmiechem i powoli ruszyłam w stronę wyjścia – Niedługo wrócę, ok?
Nie uzyskawszy odpowiedzi, spojrzałam za siebie. Sadie znowu leżała z zamkniętymi oczami, a mnie znowu uderzyło jak chorze wygląda (i to wyjątkowo fizycznie, nie psychicznie). Zdusiłam w sobie chęć zostanie przy niej i czuwania. Gdy opuszczałam namiot usłyszałam jeszcze przeciągłe: - Lissssa...
Prawie jakby umierała na rozwolnienie. Zanim jednak zdążyłam zejść na zawał serca i podbiec do niej z zamiarem przeprowadzenia reanimacji (niekoniecznie w tej kolejności), usłyszałam: - Wielki ptak.
I pomyślałam, że może nie jest z nią aż tak źle.

Dobra rada dnia? Nie udawajcie pieczeni z indyka, kiedy wasz chłopak idzie na was z pochmurną miną. To działa tylko w święto dziękczynienia.
- Widzę cię, Lissa – westchnął, kiedy podniosłam mięso na wysokość twarzy – W ogóle po co ci tego tyle?
Zamilkł na chwilę, a ja żałowałam, że nie mogę się wtopić w jedno z indykiem.
- Sadie się obudziła? - odgadł.
- Gdybym nie była pieczenią, to potwierdziłabym – odparłam powoli.
- Gdybyś była moją dziewczyną, a nie martwym upieczonym drobiem...
- Ej, nie mów tak! Martwy drób też ma uczucia – zaprotestowałam.
- Ale córki Afrodyty najwyraźniej nie – w głosie Toma było tyle pasji i uczucia (co z tego, że tym uczuciem była złość?) , że aż opuściłam pieczeń dół. Teraz staliśmy twarzą w twarz, dzielił nas tylko talerz z indykiem.
- Czy choć przez chwile pomyślałaś o mnie, kiedy uznałaś, że wyruszysz sobie na niebezpieczne zwiady? Czy ty w ogóle wiesz jak bardzo...
- Właśnie, że nie wiem – przerwałam mu wściekła – Nawet nie jak bardzo, ale czy w ogóle. Nigdy nie mówisz mi o swoich uczuciach. Najbardziej namiętny jesteś, kiedy Sadie zabierze ci buta i musisz za nią biegać po domu brooklińskim...Kocham kogoś, kto nigdy mi nie powiedział tego samego!
I wykonałam jedyną słuszną rzecz, jaką mogłam zrobić w przekonaniu, że gdy tylko ochłonie z szoku, zerwie ze mną. Cisnęłam indykiem o ziemię i w następnej chwili całowaliśmy się.
Przez głowę przeleciała mi myśl, że jeśli w innych związkach podobnie kończą się kłótnie, to już wiem dlaczego pary w wiecznym konflikcie, często mają pokaźne gromadki dzieci...
Nigdy nie czułam się tak bardzo na właściwym miejscu. Nigdy wcześniej nie kochałam, jednocześnie czując, że Tom kocha mnie równie mocno, co ja jego.
- To niemożliwe... - te dwa słowa wypowiedziane przez Drew Tanekę wyrwały mnie z raju. Odsunęłam od Toma i odwróciłam do niej, mając zamiar jej powiedzieć, żeby nie przesadzała i to, że nakłonienie mojego chłopaka do pocałunku jest nieprawdopodobne, nie znaczy od razu, że niemożliwe...Jednak moja przyrodnia siostra wcale nie patrzyła na nas. Podążyłam za jej wzrokiem, utkwionym, daleko za nami, w dwóch chłopcach stojących przy wejściu do obozowiska.
Rozpoznałam ich nawet z tej odległości. Nico i Jason wrócili.

Zbiegł się cały obóz, tworząc wokół nich podekscytowany półokrąg. Staliśmy z Tomem w pierwszym rzędzie. Widziałam, więc wyraźnie jak Piper wtula głowę w obszerną pierś syna Zeusa, a jego siostra z czułością czochra mu blond czuprynę. Jak Nico niepewnie rozkłada ramiona, a w Lena ułamku pokonuje dzielącą ich odległości i przyciąga do siebie z zaskakującą siła jak na tak drobną i delikatną...no, dobra. Cofam to. W tej sile nie było nic zaskakującego.
Ktoś trącił mnie ramieniem i po chwil zobaczyłam, że Annabeth udało się przeprawić przez tłum. Wyraz zagubienia i rozpaczy na jej twarzy wyrażał więcej niż niejedne słowa, a pytanie, które chwilę potem zadała Lena było tylko podsumowaniem sytuacji:
- A gdzie Percy? - stanęła na palcach, żeby spojrzeć synowi Hadesa za ramię, zupełnie tak jakby taki gigant jak jej brat mógł się schować za niedożywionym kościotrupem. Nie żebym coś miała do niedożywionych kościotrupów. W końcu chodzę z jednym z nich.
- Nico – teraz mówiła o oktawę wyższym spanikowanym głosem, jej palce wbiły się w klatkę piersiową chłopaka, ale on zdawał się tego nie zauważać – Gdzie on jest? Nico...
Popatrzył bezradnie na pobladłą twarz Annabeth, a potem znowu na swoją dziewczyną.
- Prosiłaś mnie tylko o jakąś pamiątkę...
Najpierw usłyszałam westchnięcia ulgi, bardzo przypominające te, które wydaja widzowie brazylijskich telenoweli, gdy okazuje się, że Pablo jednak nie jest bratem Margarity i mogą szczęśliwie wychowywać swojego nieślubnego synka Juana.
Potem dopiero zobaczyłam scenę niczym z powyżej wymienionego serialu.
Zza jednego namiotu wyszedł roześmiany Percy.
- Ale nie znalazłem niczego, co by ci się mogło spodobać, więc uznałem, że od biedy może być dwumetrowy heros, z którym jesteś spokrewniona – nim Nico skończył, rodzeństwo już przytulało się do siebie. Chłopak, choć nadal mocno obejmowało siostrę, podniósł głowę na nadal stojącą nieruchomą córkę Ateny. Wtedy ja też zobaczyłam coś, na co nikt na pierwszy rzut oka nie zwrócił uwagi.
Przystojną twarz syna Posejdona szpeciła teraz podłużna, czerwona szrama biegnąca przez oko i prawy policzek.
Lena chyba przypomniała sobie o obserwującym ich tłumie, bo wycofała się pośpiesznie z powrotem w stronę Nico. Ona, podobnie jak reszta, dopiero teraz zobaczyła „nabytek” Percy'ego. Wyglądała jakby chciała podejść do brata jeszcze raz, ale teraz była chwila Annabeth.
Ponieważ pamiętał jak błyskawicznie umiała się poruszać w czasie walki czymś nadzwyczajnym wydawał się jej powolny krok. W końcu stanęła naprzeciwko swojego męża. Wyglądał tak jakby chciał powiedzieć jakąś ironiczną uwagę, ale córka Ateny dotknęła delikatnie jego blizny i zastygł z ustami rozwartymi jak u ryby wyjętej wody. Albo syna Posejdona pozbawionego ciętej riposty.
Dziewczyna pogładziła go delikatnie po ranie, a potem ostrożnie musnęła ją ustami.
- I to właśnie – oświadczyła cichym, łamiącym się od łez głosem – Jest jedyny powód dla którego tym razem nie skończysz na glebie.
Nie wiedziałam za bardzo o co jej chodziło, ale Percy'emu te słowa chyba wystarczały. Widziałam już tylko przygarbione plecy Annabeth, kiedy zarzuciła mu ramiona na szyje, z całej siły wtulając twarz w jego obojczyk.
Tom dotknął delikatnie moje ramię, a gdy obejrzałam się, nachylił się w moim kierunku.
Dziwne jak często wyznanie miłości potrafi być jednocześnie pożegnaniem...

4 komentarze: